[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie przejdzie on do historii kina ze względu na swoje wartości artystyczne - jako typowa masówka Disneya był denerwująco uproszczony i naiwny.Jednak zawarte w nim kilkuminutowe animacje komputerowe (zwłaszcza scena wyścigu „świetlnych motocykli”) olśniły nawet fachowców.Artyści początkowo nie akceptowali grafiki komputerowej.Wymagała ona kontaktu z maszyną i umiejętności programowania, która ludziom sztuki była najzupełniej obca.Czuli się ponadto zagrożeni i obawiali się, że zostaną pozbawieni statusu wyjątkowości.Twierdzili, że coś, co potrafi zrobić komputer, nie może być sztuką, ponieważ pozbawione jest uczuć i ciepła ludzkiej ręki.Scenę opanowali więc ci, którzy wcześniej ze sztuką nie mieli nic wspólnego, ale potrafili posługiwać się komputerem.Wsparli ich artyści mający niewiele do zaproponowania w sposób konwencjonalny i szukający niezwykłego narzędzia, by z jego pomocą zwrócić na siebie uwagę.Pierwsze rezultaty były zatem żałosne i mocno nadszarpnęły reputację grafiki komputerowej.Obecnie komputery spotyka się w pracowniach wielu mistrzów.Ciekawe, że dzieła, które tworzą, nie odbiegają zbytnio od ich wcześniejszych dokonań.Komputer nie przytłacza osobowości, daje natomiast możliwość szybszej realizacji i sprawniejsze środki wyrazu.Uwalnia przy tym od pragmatyki i monotonii wyrobniczej, umożliwiając koncentrację na twórczej części procesu.Trudno ocenić, w jakim stopniu grafika komputerowa jest autentyczną sztuką.Niektórym widzom przemawia do wyobraźni, innym nie.Wśród krytyków też nie ma zgody co do kryteriów oceny ani nawet co do metod jej eksponowania.Czy na ekranie monitora, który jest naturalnym medium do jej oglądania? Czy na slajdach, które są bliższe ekranowi komputerowemu niż odbitka z drukarki? A może robić wydruki i prezentować je w galerii?Nowością jest to, że z maszyny cyfrowej możemy otrzymać nieskończoną liczbę wariacji na temat danego dzieła.Produkt jest niby masowy, ale zarazem unikalny; nikt na świecie nie wejdzie w posiadanie takiego samego obrazu.Co zatem umieścić na ścianie: obraz z komputera, o którym ma się pewność, że jest absolutnie niepowtarzalny, czy standardową kopię Słoneczników van Gogha, wiszącą w poczekalni każdego dentysty? Rzetelna ocena powinna wykluczyć pozaartystyczną faktografię, bo wiadomo, że komputer nie tworzył ani przed, ani po obcięciu sobie ucha.Lawina ruszyła dopiero na początku lat osiemdziesiątych.Układy scalone zredukowały gabaryty maszyn do rozsądnych wymiarów.Stacje graficzne, dostępne kiedyś za setki tysięcy dolarów, stały się osiągalne po cenach o rząd wielkości niższych.Zaczęły powstawać firmy zajmujące się produkcją sprzętu: Tektronix, Silicon Graphics, Ardent, Stellar (te dwie ostatnie połączyły się i funkcjonowały pod nazwą Stardent) oraz oprogramowania dla grafiki: Softimage, Alias, Wavefront.Stacje graficzne zadomowiły się w pracowniach architektów, w studiach filmowych i telewizyjnych.Wkrótce też pojawiły się komputery osobiste z zestawem prostych, ale często wystarczających funkcji graficznych.Grafika komputerowa opuściła laboratoria i znalazła się w zasięgu ręki zwykłego użytkownika.Zaakceptowano ją bez zastrzeżeń, bo komputery używane były i tak do rozmaitych obliczeń.Zamiast ślęczeć godzinami nad stosem zadrukowanych cyframi kartek, wystarczy jeden rzut oka na trójwymiarowy wykres, żeby zrozumieć analizowane zależności.Prościej jest oglądać niż czytać (choć nie zawsze pożytek jest ten sam) - potwierdzają to proporcje między widzami sfilmowanych dzieł literackich a czytelnikami oryginałów.Wyniki prezentowane w postaci graficznej są bez wątpienia znacznie łatwiejsze do przyswojenia.Na inauguracyjnych wykładach w MIT zawsze cytowałem znane powiedzenie, że obraz jest wart iks słów, gdzie za iks podstawia się tysiąc albo jakąś inną budzącą szacunek liczbę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]