[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hansowi wydało się w pewnej chwili, iż płynie łódką posilnie sfalowanym morzu, ale to morze i łódka jakoś znaczniemniej cuchnęły śledziami niż.spirytusem. Bardzo głupie sny trapią mnie dzisiaj, myślał,podnosząc z trudem powieki.Ciemnawo było dokoła, lecz zdołał stwierdzić, żeznajduje się na szosie i że niesie go jak dziecko, na rękachjakiś olbrzym, zataczający się zabawnie.Od niego to właśnietak zalatywało śledzikiem i wódką. Ach, to zapewne ten wstawiony automobilista, którynas zepchnął do rowu,  przypomniał sobie. I dokąd onchce mnie zataskać?Okazało się, że do swojego auta, które stało nieopodalstąd i sapało podobnie jak jego właściciel.Za to bajeczniewygodna była ta stara landara, o czym Hans przekonał sięniebawem, gdyż nieznajomy posadził go na przednimsiedzeniu, obok miejsca przeznaczonego dla kierowcy. Czy oprócz pana bywszy jeszcze ktoś w tym wózkudziecinnym?Oszołomiony Hans nie od razu zrozumiał, że pijanywielkolud nazywa dziecinnym wózkiem niski, sportowysamochód doktora Schmidta. Pan jechał sam?  brzmiało drugie pytanie.Tym razem Hans co prędzej skinął głową potwierdzająco. Tym lepiej.Okropnie nie chciałoby mi się dzwigaćdrugiego takiego byczka, jak łaskawy pan.Zatem jedzmy doWarszawki, skąd wyślemy ciężarówkę po szczątki pańskiegoauciątka.Ubezpieczył je pan? No, to w porządku, ja anisłówkiem nie pisnę, że jechał pan nieprawidłową stroną.Boja, uważa pan, jestem trochę raptus, ale człek dobry zkościami.Na ten temat wygłosił dłuższy monolog w drodze doWarszawy, a równocześnie prowadził z brawurą swój wóz.Powtarzał w kółko z pijackim uporem, że nie ma pod słońcemlepszego człowieka niż on, każdy z jego sąsiadów może topotwierdzić, ba, nawet całe województwo wileńskie.Wszyscy go lubią, szanują, tylko jedna osoba nie poznała sięna nim.Właśnie ta najdroższa na świecie, krótko mówiąc,jego była żona.Przez nią tak się rozpił.Te zwierzenia nie interesowały ani trochę Hansa, którymiał dosyć własnych trosk.Wprawdzie wyrwał się, dziękiprzypadkowi, z rąk swoich prześladowców, ale czy tarozgrywka skończy się na tym? I czy, z drugiej strony,polskie władze, prowadząc dochodzenia w sprawieautomobilowej katastrofy na szosie radzymińskiej, niezainteresują się kwestią, dlaczego to chciano wywiezć zagranicę jego, Hansa Demmera? O, na pewno! A tym samymjuż nie będzie można utrzymać w tajemnicy tego, coprzygotowuje się w willi Witolda Rodawskiego przy ulicyPodchorążych. Wara! Te sprawy aż do właściwego momentu musząpozostać w tajemnicy, żeby tam nie wiem co!Zrealizowanie tego postanowienia wymagało zatarciaśladów udziału Hansa w samochodowej eskapadzie doktoraSchmidta, co wydawało mu się nietrudną rzeczą.  Wystarczy, bym drapnął temu pijakowi i niech sobieszukają wiatru w polu.Oby tylko jak najprędzej minęłodziałanie zastrzyku.Zanosiło się na to.Mógł już poruszać nogami i ręcepodnosić, tylko dziwny  strajk głosowych strun trwałjeszcze nadal.Na próżno, gdy dotarli do Targówka,zapytywał właściciel auta, dokąd go ma odwiezć. Do pioruna, czyżby on stracił mowę w tymwypadku?!.A może łaskawy pan bywszy głuchoniemy odurodzenia?Hans ubawiony tym przypuszczeniem, jął skwapliwiepotakiwać, lecz wnet spuścił nos na kwintę, Bowiemtowarzysz wyciągnął mu portfel z kieszeni i bez ceremoniiwertował znalezione tam papiery, dopóki nie znalazł jegoadresu. Aha, na Podchorążych.Nie mam pojęcia, gdzie jest taulica, lecz zaraz spytam jakiego policjanta.Jeszcze i to! Jeszcze posterunkowy, stojący koło MostuKierbedzia musiał przyjrzeć się z bliska obydwóm pasażeromtej landary, trudnej do zapomnienia po choćby jednym rzucieoka.Biła godzina trzecia, kiedy stanęli u celu.Riano Baldi,właśnie wracający z lecznicy, do której Pogotowie Lekarskieodwiozło z dancingu Aleksandrę Thorne, zdziwił się izaniepokoił na widok ogromnego samochodu, zajeżdżającegoprzed furtkę od ogródka ich willi.Z auta wysiadł barczysty,imponująco wysoki mężczyzna, podtrzymując jak gdybypijanego młodzieńca, który. O, Boże, to nasz Hans! Co mu się stało? Nic, na szczęście, za to jego auto jest trrrup. Jego auto?! Uhum.Przewrócone do góry kołami, rozbite, potrzaskane.Mylił się.Samochód, o którym mówił, nie odniósłżadnych poważniejszych uszkodzeń i obecnie doktor Schmidtoraz jego szofer, ocknąwszy się z omdlenia, windowali autona gościniec. Ale ja wyrównam szkodę, gdyby asekuracja chciaławykręcić się od tego.Oto mój adres.Riano machinalnie spojrzał na wyręczony mu biletwizytowy i omal nie krzyknął, gdy w świetle latarni ulicznejujrzał napis: Gustaw Thorne.To był zatem mąż pani Oleńki,jego narzeczonej! Do widzenia panom. Przepraszam  Riano dokładał wszelkich starań, byjego glos brzmiał tak samo, jak przedtem. Z wizytówki tejwynika, że pan stale mieszka na Wileńszczyznie.Zatem wWarszawie zabawi pan chyba niedługo. Sam nie wiem, czy długo, czy tylko parę dni.Gustaw Thorne tak jowialnie dotychczas usposobiony,nagle sposępniał, zagapił się na jeden z reflektorów swojejlandary i po chwili, jakby do siebie, cicho, lecz złowrogowypowiedział słowa, które przeraziły Riana: W każdym razie nie odjadę stąd, dopóki nie pomszczęswojej krzywdy! ROZDZIAA XIVWitold Rodawski w nawale swoich zajęć dawno jużzapomniał o zabawnej omyłce sióstr Motyłło, natomiast jegostary sługa nie mógł przeboleć tego, że miłe panienkiwyprowadziły się na Pragę do prawdziwego wujcja.Telefonował tam co najmniej raz na dzień, ale zwykleczęściej, dzięki czemu wiedział mniej więcej o wszystkim, coich dotyczyło.Dowiedział się więc, że Krysia umieściła jużWandzię w jakimś internacie, że Wincenty Rodawski ani nieumył sję do swego imiennika, pana Witolda, i nie jestbynajmniej gościnny, wobec czego ona, Krysia, wyjedzie zWarszawy w najbliższym czasie. Tylko przed tym musji pan spełnić jedną moją prośbę,dobrze? Dobrze, panienko, dobrze, z góry obiecuję.A o cochodzi? Ale, panie Janie, to scjisła tajemnica! Daję słowo honoru uczciwego lokaja!.Więc? Chodzi mi o ładną fotografię.pana Witolda [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl