[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Simaan i Maraconn wy­glądali na najbardziej przejętych, ale pozostali mierzyli wzro­kiem tych dwóch być może najbardziej podejrzliwie.Być może jego chłód stanowił prawdziwą przykrywkę.A może to właśnie mieli sobie pomyśleć.Ze swojej strony Rand uznał, że Moiraine byłaby z niego dumna, podobnie Thom Merrilin.Nawet jeśli żaden z tych siedmiu nie spiskował aktywnie przeciwko niemu w danej chwili - o co nawet Mat, jego zdaniem, byłby się nie założył - to jednak ludzie z ich pozycją mogli zrobić wiele, by za­kłócić jego plany tak, by nikt się o tym nie dowiedział i zro­biliby to z nawyku, jeśli już nie z innego powodu.Albo zrobią.Teraz wytrącił ich z równowagi.Jeśli uda mu się sprawić, że tak zostanie, to będą zbyt zajęci wzajemnym się pilnowaniem i za bardzo przestraszeni, że dla odmiany ktoś ich obserwuje, by sprawiać mu kłopoty.Może nawet raz wreszcie okażą po­słuszeństwo bez szukania stu powodów, by wszystko było wy­konane inaczej niż on postanowił.Cóż, być może były to zbyt wygórowane oczekiwania.Jego satysfakcja przygasła, kiedy zobaczył ironiczny uśmieszek Asmodeana.Gorsze było tylko zdziwione spojrzenie Aviendhy.Ona była w Kamieniu Łzy; wiedziała, jacy są ci ludzie i dlaczego ich przysłał tutaj."Robię, co muszę" - pomyślał z goryczą i pożałował, że to zabrzmiało tak, jakby próbował znaleźć dla siebie wymówkę.- Wchodzimy - powiedział, bardziej ostro niż zamie­rzał i siedmiu Wysokich Lordów podskoczyło w miejscu, jakby nagle przypomniał im, kim i czym jest.Chcieli stłoczyć się wokół niego, kiedy zaczął się wspinać po schodach, ale Panny otoczyły go jak zwykle ciasnym krę­giem, czyniąc wyjątek jedynie dla Meilana, który wskazywał drogę, i Wysocy Lordowie znaleźli się w tyle pochodu wraz z Asmodeanem i pomniejszymi lordami.Aviendha oczywiście trzymała się blisko niego, Sulin u drugiego boku, a tuż za nimi szły Somara, Lamelle i Enaila.Każda mogła wyciągnąć rękę i bez wysilania się dotknąć jego pleców.Obdarzył Aviendhę oskarżycielskim spojrzeniem, na co ona wygięła brwi w łuk w niemym pytaniu tak przekonująco, że omalże uwierzył, iż ona nie ma z tym nic wspólnego.Omalże.Na korytarzach pałacu było pusto z wyjątkiem odzianych w ciemne liberie służących, którzy w ukłonach przykładali pra­wie pierś do kolan albo równie głęboko dygali, kiedy ich mijał, ale kiedy wszedł do Wielkiej Sali Słońca, przekonał się, że cairhieniańska arystokracja nie została do ostatka przegnana z Pałacu.- Nadchodzi Smok Odrodzony! - obwieścił siwowłosy mężczyzna, stojący w ogromnych, pozłacanych odrzwiach z.wizerunkiem Wschodzącego Słońca.Czerwony kaftan z wy­haftowanymi sześcioramiennymi gwiazdami na niebieskim tle, nieco na niego za duży po czasie spędzonym w Cairhien, wy­różniał go jako wyższego rangą sługę Domu Meilana.- Witaj, Lordzie Smoku, Randzie al'Thor! Wszelka chwała Lordowi Smokowi!Całą komnatę aż po zwieńczone kątami sklepienie na wy­sokości pięćdziesięciu kroków natychmiast wypełniła wrzawa.- Witaj, Lordzie Smoku, Randzie al'Thor! Wszelka chwała Lordowi Smokowi! Oby Światłość opromieniła Lorda Smoka!Cisza, jaka po niej zapadła, zdała się podwójnie głęboka.Wśród masywnych kwadratowych kolumn wyciosanych z marmuru, tak gęsto upstrzonego granatowymi smugami, że niemalże czarnego, stało więcej Tairenian, niźli Rand się spo­dziewał: całe szeregi Lordów i Lady Prowincji, w najprzedniej­szych strojach, stożkowatych aksamitnych kapeluszach i kaf­tanach z bufiastymi prążkowanymi rękawami, w kolorowych sukniach, koronkowych kryzach i dopasowanych czepkach ze skomplikowanym haftem albo naszywanych perłami i maleń­kimi klejnotami.Za nimi stali Cairhienianie, w ciemnych ubraniach uro­zmaiconych barwnymi rozcięciami na piersiach sukien albo długich do kolan kaftanach.Im więcej było pasków oznacza­jących dany Dom, tym większą rangę miał noszący, niemniej jednak nawet ci mężczyźni i kobiety, u których kolor sięgał od karku do pasa albo i niżej, stali za Tairenianami z wyraźnie pośledniejszych Domów, których hafty wykonano nicią żółtą zamiast złotej, na wełnach a nie jedwabiu.Niemało cairhie­niańskich mężczyzn goliło sobie i pudrowało przody czaszek; czynili tak wszyscy młodsi mężczyźni.Po Tairenianach widać była wyczekiwanie, o ile nie nie­pokój; twarze Cairhienian równie dobrze mogły być wyrzeź­bione z lodu.Nie dawało się orzec, kto wiwatuje; a kto nie, ale Rand podejrzewał, że większość tych okrzyków wznosiły prze­dnie szeregi.- Wielkie rzesze pragnęły ci tutaj służyć - mruknął Meilan, kiedy szli po posadzce wyłożonej niebieskimi płytkami z wielką złotą mozaiką przedstawiającą Wschodzące Słońce.Za nimi szła fala milczących dygnięć i ukłonów.Rand tylko chrząknął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl