[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lechoń z naszej grupy poetyckiej, do której rychło dołączyli się Iwaszkiewicz i Wierzyński, najwierniejszy do końca pozostał tradycji naszej poezji romantycznej.Los skazał go nie tylko na wierność stylu i formy, ale tragiczny refren historii kazał mu słowa tęsknoty powtarzać za poetami wielkiej emigracji.Jakże wróżebnie brzmią dziś słowa Norwida pisane w roku 1853 w wierszu, który w nagłówku ma miejsce oznaczone: „New York United States of America.” Pisał wtedy Norwid:.Musiałem rzucić się za ten ocean,Nie abym szukał Ameryki – aleAżebym nie był tam.O, wierz mi,Pani,Że dla zabawki nie szuka się grobuNa półokręgu przeciwległym globu.Lechoń pozostał na emigracji, gdy ja i Tuwim wróciliśmy do kraju.Wróciliśmy do Polski Ludowej.Trwał spór między nami przez ostatnie lata.Jakiż może być spór dziś, po jego tragicznej śmierci? Zostało tylko uczucie głębokiego żalu, że już nigdy nie zobaczymy się, już nigdy Lechoń nie będzie chodził ulicami miasta jego młodości.Niedawno zwracałem się z tą oto apostrofą do niego, kończącą mój wiersz do Poety emigracji:.Jakby to dobrze, często myślę,Ot, przejść się z tobą razem, Leszku,Z Nowego Świata na Powiśle.W warszawskim lekkim złotym zmierzchu.Ta nadzieja spotkania przez długie lata nie opuszczała mnie na przekór trudnym czasom, które nas rozdzieliły.Odszedł od nas poeta wielkiej miary.Jak długo trwać będzie mowa polska, trwać będzie imię Jana Lechonia, poety, który tą mową władał niezawodnie, w której zamknąć umiał całą udrękę swych myśli i wszystkie burze serca.Wspomnienie o TuwimieGdy myślę o Tuwimie, wraca mojej pamięci jesienny wieczór, wietrzny, podobniejszy do wieczorów wiosennych niż do listopada.Była to jesień roku 1918, pierwsza jesień w Polsce niepodległej.Tego wieczoru w kawiarni poetów „Pod Pikadorem”, w małej, natłoczonej salce, czytaliśmy wiersze.Poznaliśmy się wcześniej, ale dopiero tu, na estradzie „Pikadora”, związało nas coś więcej niż rozmowa i żart.Wystąpiliśmy wspólnie, i odtąd przez długie lata łączono nasze nazwiska.Zarówno w tej kawiarni poetyckiej, jak i później w grupie „Skamandra”, zarysowały się wyraźnie nie tylko różnice temperamentów, ale formy i tradycje poetyckie.Lechoń najkonsekwentniej kontynuował puściznę wielkiej poezji romantycznej.Tuwim był najbardziej nowoczesny.U początku naszej drogi poetyckiej porywały nas jak Dwa wiatry Tuwimowskie – dwa sprzeczne uczucia: patriotyzm i możność oderwania się od patriotyzmu.Wychowani na literaturze niepodległościowej, z głębokim wzruszeniem patrzyliśmy na okrągłą pieczątkę z orłem polskim, która czerniła się na pozwoleniu otwarcia kawiarni poetów, wydanym przez porucznika Felsztyńskiego na komendzie placu Legionów w Warszawie.Jednocześnie czuliśmy możność oderwania się od cierpiętnictwa, posłannictwa literatury patriotycznej, włączenia się w nurt ogólnoeuropejski.Kształtowały się wtedy nowe formy poetyckie i nietrudno dziś odnaleźć w pierwszych utworach skamandrytów, zwłaszcza u Tuwima, Wierzyńskiego i Iwaszkiewicza, wpływu tego, co się nazywało futuryzmem.Najmniej poddali się tym wpływom najbardziej sobie politycznie obcy – Lechoń i rozpoczynający swe pierwsze kroki – rewolucyjny Broniewski.Tuwim wysunął się na czoło jako nowator.Nie przejął on jednak od futurystów blagi i epatowania.Wiersze jego były komunikatywne, trafiały do serc, porywały świeżością.Powiedział kiedyś Anatol France, że dobry wiersz musi się różnić od wierszy dotąd napisanych i musi się z nimi łączyć.U Tuwima element nowości silniejszy był od powiązań tradycyjnych.Nareszcie zjawił się poeta, który oparł się tyranii wielkich słów i wielkich spraw i mówił urzekająco pięknie o rzeczach dnia codziennego, trafiał do serc ludzi prostych.Tak przez czas długi ocenialiśmy jego poezję.Dziś, z perspektywy czasu, inaczej jednak patrzymy na Tuwima.W Kwiatach polskich, najznakomitszym jego dziele, wrócił ten poszukiwacz nowości do tradycji polskiej poezji patriotycznej, bo taki jest los naszego narodu.Gdy myślę dziś o Tuwimie, wraca mojej pamięci jedno jeszcze wspomnienie.Po klęsce wrześniowej spotkaliśmy się w Paryżu.Jechaliśmy taksówką.Szofer, biały Rosjanin, słysząc mowę polską, obrócił się do nas i powiedział: – Radziłbym od razu, póki macie trochę gotówki, kupić taksówkę, potem będzie coraz ciężej.– Powiało na nas emigracyjnym smutkiem.Obeszło się jednak bez tej paryskiej taksówki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]