[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Smutna panienka była jednak naprawdę czegoś smutna.Mieszkała niedaleko, więc szli piechotą.Dorn bąkał coś od czasu do czasu i patrzył przed siebie bezmyślnie.- Co pana trapi, panie Dorn? - szepnęła ona nagle.Dorn spojrzał na nią po raz pierwszy.Była tak samo smutna.- Nic.proszę pani.Myślałem o tym, jak kruche są kobiety.- Ach, to straszny wypadek.Pierwszy raz w życiu widziałam takie nieszczęście; to okropne!- Co? Taki obojczyk! Cha! cha!Dorn zaśmiał się jak trzech szatanów, takich najzgryźliwszych.- Czemu pan się śmieje? To nieładnie.- Tak, pewnie, że to nieładnie.Ale, droga pani, ja widziałem takie wypadki… Och, pani, chyba mniej na świecie jest wypadków ze szkłem… Gdybym pani mógł wszystko opowiedzieć, mój Boże!- Niech pan opowie…- Nie będzie pani spała.- To kiedyś w dzień.Zresztą, musi nas pan odwiedzić.- Jest mi absolutnie wszystko jedno! Ach, nie! przepraszam… Niech pani źle mnie nie rozumie.Ależ naturalnie…Odwiedzę państwa, byłbym to zresztą zrobił bez zaproszenia.- Jest pan bardzo miły!- Jezus, Maria! - pomyślał Dorn - każda zaczyna od tego, że jestem miły.Od tej chwili patrzył Dorn ponuro w jej i swoją przyszłość.Zapytał, kiedy może złożyć wizytę.- Kiedy się panu podoba.- Czy jutro po szóstej - można?- Po szóstej? Ach, tylko nie o tej porze - mówiła z nagłą szybkością.- Wszystko jedno kiedy, byle nie między szóstą a siódmą.Niech się pan nie dziwi, ale w tym czasie mam lekcję śpiewu.Dorn, pożegnawszy smutną panienkę, wiedział pewnie o dwóch sprawach, o tym, że, jeśli się w niej nie zakochał dziś, to z pewnością zakocha się jutro, i o tym, że będzie nieszczęście.Jakie? Jest mu to zupełnie obojętne, już mu tam niebo coś miłego wymyśli.Zakochać się było łatwo; panna, choć bogata, miała w oczach całe morze cichego smutku; smutek ten był czarujący.Trzeciego dnia Dorn wiedział, że kocha.Panienka patrzyła na niego z rozrzewnieniem i ze smutkiem piękniejszym jeszcze.Bywał niemal codziennie u tych dobrych pan, w rozmaitych porach.Nigdy jednak między godziną szóstą i siódmą.Dlaczego? Dorn się zastanowił.Coś go zaniepokoiło.Powiedziała, że uczy się śpiewu.Kto uczy się śpiewu codziennie i tak ściśle, wedle zegarka? Nazajutrz stanął w ukryciu na ulicy i patrzył, czy kto wchodzi około szóstej.Nikt nie wszedł, ani około siódmej nikt nie wyszedł.- Moje nieszczęście zdarzy się między szóstą i siódmą - pomyślał Dorn.Nagle uderzył się w głowę.- Przecież w tym domu nie ma fortepianu! - zawołał ze zdumieniem - czy panienka uczy się przy harfie? Nie ma i harfy!Stał się jeszcze smutniejszy niż panna.Patrzyli sobie długo w oczy i było im dziwnie nieswojo.Nagle jej oczy napełniły się łzami.Dorn uciekł, bo w nim serce zaczęło jęczeć.Zaczął obserwować pokojówkę i zauważył, że małpa, choć przystojna, jest złośliwa i przykra.Zapłacił jej ogromną sumę, aby ukoić jej przerażenie i wejść do ogrodu o godzinie szóstej, przysiągłszy, że nikomu o tym nie wspomni.Z niesłychanymi ostrożnościami został wprowadzony do pokoiku służącej, stamtąd do pokojów panienki.Miał złe wrażenie, że się nie różni niczym od złodzieja, a właściwie różni się, gdyż jest gorszy, niż złodziej.Był blady ze wstydu.W ręku miał bukiet czerwonych róż - na wszelki wypadek, gdyby go spotkano i gdyby mu trzeba było pretekstu, choć go pokojówka zapewniła, że nikogo prócz panny w domu nie ma.- Czy panienka uczy się śpiewu?- Nigdy nie śpiewała - szepnęła służąca.- A cóż robi codziennie od szóstej do siódmej?- To tajemnica.Za chwilę pan zobaczy.Proszę tędy…Stąpał na palcach, blady i drżący.W pokoju panny rolety były opuszczone; w miłym, złotym półmroku ujrzał ją, leżącą na wznak na otomanie.Ręce leżały sztywno wzdłuż dała.Twarz jej była bladożółta, z nieludzkim wyrazem cierpienia.Dorn krzyknął zduszonym głosem i oparł się o futrynę drzwi.- Jezus, Maria! Ona umarła!- Nie - rzekła cicho pokojówka - wcale nie umarła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]