[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pokażę ci, że jest bezpieczna, lecz nie przeniosę jej.Pozostanie tam, a ty dostaniesz ją, gdy serce Kawalera Mieczy znajdzie się już u mnie.- Jaki będziesz miał z niego pożytek?- Będę mógł się spokojnie targować.- Tak, aspiracje to masz może i boskie, lecz metody kramarskie, Panie Shoolu.- Książę Shoolu.Twoje obelgi mnie nie dotykają.Teraz.Shool skrył się za obłokiem mlecznozielonego dymu, który nadpłynął znikąd.W oparze zarysowała się scena: Corum zobaczył kabinę statku zmarłych, gdzie trup Margrabiego obejmował żywe ciało swej żony.Ujrzał, że Rhalina krzyczy ze strachu, lecz niezdolna jest stawić opór.- Powiedziałeś, że ona nie będzie cierpiała! Shoolu! Obiecywałeś, że będzie bezpieczna!- I jest - w ramionach kochającego męża - rozległ się znikąd urażony głos.- Uwolnij ją, Shoolu!Scena rozwiała się.Dysząc i drżąc Rhalina stanęła w komnacie bez drzwi.- Corum?Corum podbiegł do niej i chciał ją objąć, lecz odskoczyła, wzdrygając się.- Czy to ty, Corumie? Czy może jesteś mirażem? Zawarłam pakt dla ratowania Coruma.- Jestem Corum.Teraz z kolei ja zawarłem umowę, by uratować ciebie.- Nie zdawałam sobie sprawy, że to będzie takie obrzydliwe.Nie zrozumiałam warunków.Chciał.- Nawet martwi mają swe przyjemności, Lady Rhalino.- Stało za nimi antropoidalne stworzenie w zielonym płaszczu i nogawkach.Z przyjemnością odnotowało zdziwienie Coruma.- Mam kilkanaście ciał, które spożytkowuję.To był, jak sądzę, przodek Nhadraghów.Lub którejś z tych ras.- Kto to jest, Corumie? - spytała Rhalina.Przytuliła się mocniej do niego, a on objął ją uspokajająco.Całe jej ciało drżało, a skóra była dziwnie wilgotna.- To Shool-an-Jyvan.Zamierza zostać bogiem.To on sprawił, że twoje przywołanie spotkało się z odpowiedzią.Zasugerował był, że jeśli załatwię dla niego pewną sprawę, on w zamian zadba o twoje bezpieczeństwo, nim nie powrócę.Potem będziemy mogli odejść.- Ale czy on?.- To nie ty jesteś mi potrzebna, lecz twój kochanek - stwierdził Shool tracąc cierpliwość.- Teraz, gdy złamałem moją obietnicę daną twemu mężowi, straciłem nad nim kontrolę.To irytujące.- Straciłeś swą władzę nad Margrabią Moidelem? - spytała Rhalina.- Tak, tak.Jest teraz całkiem martwy.Ponowne ożywienie go byłoby zbyt dużym wysiłkiem.- Dzięki, że go uwolniłeś - powiedziała Rhalina.- Nie miałem takiego zamiaru.Corum zmusił mnie do tego.Będę musiał znaleźć inny statek.- Książę Shool machnął ręką.- Tak czy owak, w morzu jest jeszcze mnóstwo ciał.Rhalina zachwiała się.Corum wsparł ją zdrowym ramieniem.- Widzisz - powiedział Shool z nutą triumfu w głosie.- Mabdenowie boją się mnie bez wyjątków.- Będziemy potrzebowali żywności, świeżych ubrań, łóżek i tym podobnych rzeczy - powiedział Corum, zanim zaczniemy jakąkolwiek dalszą dyskusję z tobą, Shoolu.Shool zniknął.W chwilę później wielka sala wypełniła się meblami i wszystkim tym, czego zażyczył sobie Corum.Corum nie miał podstaw wątpić w potęgę Shoola, wątpił jednak w jego zdrowe zmysły.Rozebrał Rhalinę, umył ją i ułożył do łóżka.Obudziła się wtedy na chwilę; jej oczy nadal wypełniał lęk, lecz uśmiechnęła się do niego.- Jesteśmy teraz bezpieczni - powiedział.- Śpij.I zasnęła.Teraz Corum sam się umył i obejrzał ubranie, które zostało dlań przygotowane.Zagryzł wargi, gdy podniósłszy złożone rzeczy, dojrzał pancerz i broń.Były to przedmioty Vadhaghów.Był nawet szkarłatny płaszcz, prawie taki sam, jak niegdyś jego własny.Pogrążył się w rozważaniach nad zawiłościami swego sojuszu z dziwnym i amoralnym czarnoksiężnikiem ze Svi-an-Fanla-Brool.Rozdział 2OKO BOGA RHYNNA, RĘKA BOGA KWLLAW końcu Corum zasnął.Po jakimś czasie został jednak gwałtownie poderwany, poczuł, że stoi, i otworzył oczy.- Witaj w moim sklepiku - doszedł go głos zza pleców.Odwrócił się.Tym razem stał naprzeciw pięknej dziewczyny, lat około piętnastu.Chichot, który dobył się z jej młodego gardła, był wręcz nieprzyzwoity.Corum rozejrzał się po przestronnym pokoju.Był mroczny i zagracony.Wypełniały go wypchane zwierzęta i wszelkie odmiany roślin.Książki i manuskrypty piętrzyły się na niepewnie podpartych regałach.Były też i kryształy poszczególnych kolorów i szlifów, fragmenty zbroi, wysadzane klejnotami miecze, przegniłe worki, z których wyciekały cenne niewątpliwie, tak jak i inne rzeczy, bezimienne substancje.Dojrzał obrazy i rzeźby, cały komplet instrumentów i mierników, w tym i wagi, a to, co wydawało się zegarami, było wyskalowane w ekscentryczny sposób i w językach, których Corum nie znał.Pod kolumnami przemykały żywe zwierzęta, inne kłębiły się po kątach.Miejsce cuchnęło kurzem, pleśnią i śmiercią.- Nie miewasz chyba zbyt wielu klientów - powiedział Corum.Shool prychnął.- Niewielu miałbym ochotę obsłużyć.Teraz.- W swej młodej, dziewczęcej postaci podszedł do skrzyni, przykrytej po części wyświeconą skórą bestii, która za życia musiała być wielka i groźna.Odrzucił skórę i wymamrotał coś nad meblem.Wieko odskoczyło przez nikogo nie tknięte.Ze środka podniosła się chmura czegoś czarnego, a Shool odskoczył parę kroków do tyłu, krzycząc coś w dziwnym języku.Czarna chmura zniknęła.Shool ostrożnie zbliżył się do skrzyni i zajrzał do środka.Cmoknął z zadowolenia - jest!Wyciągnął dwie sakwy, jedną mniejszą od drugiej.Szczerząc zęby do Coruma podniósł je.- Oto dary, które mam dla ciebie.- Myślałem, że odtworzysz moją rękę i oko.- Niezupełnie.Zamierzam dać ci coś więcej; prezent bardziej użyteczny niż tylko ręka i oko.Słyszałeś o Zaginionych Bogach?- Nic z tych rzeczy.- O Zaginionych Bogach, którzy byli braćmi? Ich imiona brzmiały Lord Rhynn i Lord Kwll.Istnieli już o wiele wcześniej, nim ja przyszedłem na świat, niosąc mu mą łaskę.Uwikłali się w jakiś spór, którego istota pozostanie już nieznana.Znikli, dobrowolnie lub niedobrowolnie.Nie wiem.Coś jednak po sobie zostawili - to właśnie.- Znów podniósł sakwy.Corum machnął niecierpliwie ręką.Shool oblizał dziewczęcym językiem wargi, jednak stare oczy wpatrywały się w Coruma.- To, co mam tutaj, należało kiedyś do tych zapalczywych bogów.Słyszałem opowieść, że walczyli do upadłego i to właśnie jest jedynym śladem ich istnienia - otworzył mniejszy worek.Coś wielkiego wypadło mu na dłoń.Podniósł to, by i Corum mógł dojrzeć wysadzany kamieniami, wielostronnie szlifowany przedmiot.Kamienie lśniły ponurymi kolorami - głęboką czerwienią, błękitem i czernią.- To jest piękne - powiedział Corum - lecz.- Poczekaj.- Shool opróżnił większą sakwę na pokrywę skrzyni, która była już zamknięta.Podniósł ów przedmiot i obrócił go.Corumowi dech zaparło.Wydawało się to ciężką rękawicą z miejscem na pięć wysmukłych palców i kciuk.Również i ten przedmiot pokryty był dziwnymi, ciemnymi klejnotami.- Ta rękawica jest dla mnie bezużyteczna - powiedział Corum.- Jest na lewą rękę z sześcioma palcami, a ja mam pięć palców, nie mówiąc już o tym, że nie mam lewej ręki.- To nie rękawica.To Ręka Kwlla.Miał cztery, lecz jedną stracił.Podobno odciął mu ją brat.- Twoje żarty nie trafiają do mnie, czarowniku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]