[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiwnął przyzwalająco głową: Niech pan idzie! Chwileczkę!  zatrzymał go Seidel. Mam jeszcze nagraniaz restauracji!  Kowalski i Tschapieski spojrzeli na niegozdumieni. Nagrałem wszystko! Gerhard nakręcił film, a janagrałem Schlangenbergera i jego wspólnika w restauracji.Gerhard zawsze powtarzał, że pamięć jest dobra, ale złudnai tylko nagrania nie kłamią!Kowalski otworzył teczkę wskazaną przez Seidla.Ich oczomukazały się zdjęcia, pożółkły zeszyt i płyta CD.Tak to można pracować.Komisarz zamknął teczkęi energicznie otworzył drzwi, o mało nie przewracając stojącejza nimi wdowy. Złożę na was skargę!  wygrażała im.Podczas gdy Tschapieski słuchał opowieścirozgorączkowanego archiwisty, Kowalski biegł, szukając taksówki.O godzinie osiemnastej trzy z głową zanurzonąw papierach i ze słuchawkami na uszach odjeżdżał ostatnimpociągiem do Lipska.Seidel siedział oparty o poduszki, Tschapieski tuż przy nimna twardym brzegu łóżka.Stary człowiek nie puszczał jego rękii szybko poruszał ustami, z których wydobywał się zmęczonygłos. Chciałbym panu coś jeszcze opowiedzieć.Tschapieski nie czuł już kości ogonowej, ale nie wypadałopowiedzieć choremu człowiekowi, który tak bardzo mu zaufał,że nie ma ochoty słuchać dalszych zwierzeń.Seidel podniósłwyblakłe oczy i uśmiechnął się z wdzięcznością. Wie pan, ze wszystkich eksponatów w archiwum najbliższejest mi zdjęcie Wernera, siedemnastolatka, zastrzelonego nabułgarskiej granicy w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątymsiódmym roku.Nie spłonęło, bo od lat noszę je przy sobie. Seidel głośno przełknął ślinę.Mówienie o pożarze odbierałomu resztki sił.Przemógł się jednak i kontynuował:  W lipcu,pięknego słonecznego poranka Werner opuścił obóz wakacyjnyi ruszył w daleką podróż na południe.Widzi pan, ciała Werneranigdy nie odnaleziono. Zakaszlał i po chwili podjął przerwanywątek. Zdjęcie wykonano na kilka godzin przed jegośmiercią.Noszę je przy sobie od tysiąc dziewięćsetdziewięćdziesiątego czwartego roku, nigdy nie umieściłem gow zbiorach archiwalnych.Matka Wernera przywiozła mi jeosobiście, prosząc, abym je zatrzymał.Najcenniejszewspomnienie, jakie może pozostać matce po dziecku, któreprzeżyła i którego nie mogła pochować, to czasem tylko zdjęcie.Dostała je od dziewczyny Wernera, która wywołała je popowrocie z Bułgarii i ukryła przed bezpieką, aby dać je potemjego matce. Seidel uśmiechnął się zwiędłymi ustami.Rozumie pan, żeby mogła zachować w pamięci uśmiechniętegosyna.Seidel przerwał, poprosił Tschapieskiego o łyk wody, po czymwskazał swoją marynarkę. Proszę wyciągnąć z bocznej kieszeni portfel. Tschapieskidzwignął się z niewygodnej pozycji i w milczeniu spełnił polecenie Seidla.Staruszek uniósł się na poduszkach, otworzył zniszczonyportfel i podał Tschapieskiemu wyblakłe zdjęcie.Buldogdomyślił się, że przystojny młodzieniec nad brzegiem MorzaCzarnego to wspomniany Werner, który za kilka minutwyruszy na południe, ku granicy tureckiej.Przez chwilę czuł sięprzeniesiony w czasie. Kemping w Neseberze  powiedział cicho Seidel. Moichłopcy też tam biwakowali kilka lat pózniej& I&  Przełknąłślinę i po chwili znów snuł swoją opowieść, pospiesznie, jakbyw obawie, że o czymś zapomni, że coś mu umknie. W tysiącdziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym roku umieściłemw lokalnej prasie ogłoszenie, że zakładam muzeum i zbierameksponaty.Frank podsunął mi ten pomysł, jakże naiwny byłem zaśmiał się Seidel smutno. Już po kilku dniach zaczęły sięzgłaszać rodziny zaginionych w Bułgarii ofiar.Zdjęcie Wernerato mój pierwszy eksponat.Przez całe lata myślałem o tejbiednej matce, mając nadzieję, że nigdy nie przeczyta tychstrasznych artykułów w prasie.Bo widzi pan, czytałem, żezwłoki uciekinierów niejednokrotnie porzucano.Ta matkanigdy nie pochowała swego dziecka.Po jej wizycie odczuwałemwielką wdzięczność wobec losu, że mogliśmy z żoną pochowaćnaszych chłopców. Przerwał, wciąż jeszcze jakby zdumiony,że komuś w życiu powiodło się jeszcze straszniej, jeszcze gorzejniż im. Zwłoki porzuconych ofiar nieraz rozszarpywały dzikiezwierzęta.Moi chłopcy mieli dużo szczęścia. Seidel uniósł naTschapieskiego wyblakłe oczy. Proszę to zatrzymać!  Chude palce archiwisty mocnowbiły się w ramię policjanta. Nikomu nie pomogłem,zakładając to archiwum, niczego nie osiągnąłem, ale wie pan,patrząc na to zdjęcie, myślałem zawsze, że nie mogę przestać,że muszę ciągnąć to dalej najlepiej jak umiem!  Zakaszlałi powiedział:  Czas na zmianę właściciela! Niech pan towezmie!Tschapieski posłusznie schował zdjęcie do kieszeni.Nakoniec Seidel pokazał mu jeszcze fotografie blizniaków i żony. Na żadnym zdjęciu się nie uśmiechają  zakończył, opadł na poduszki i przymknął oczy.Wyglądał jak martwy.Po chwili w pokoju znów rozległ sięjego ciężki kaszel.Tschapieski, wychodząc, zadzwonił popogotowie.Wdowa patrzyła na niego niechętnie.Wyprawa do Lipska okazała się fiaskiem.Sąsiadka Seidla,zarazem była wychowawczyni Franka z domu dziecka, nieokazała się tak skora do zwierzeń jak jej sąsiad.Miała dośćniezapowiedzianych wizyt.Odwiedziła ją już tutejsza policja,naprawdę nic nie wie.Sąsiada nie ma, wyjechał, ile razy mapowtarzać? Nic więcej nie wie! A Seidel to mógłby doprawdylepiej zadbać o instalacje, tylko Bogu dziękować, że dzieci niespalił! Dobrze, że własnego domu w powietrze nie wysadził! Tyle lat człowiek spokojnie sobie mieszka i nie wie z kim!Frank? Jaki Frank? Kim pan w ogóle jest?! Policja pocywilnemu? Nic nie wiem, nic nie pamiętam!  ZatrzasnęłaKowalskiemu drzwi przed nosem.Była to jedna z tych chwil, kiedy komisarz odczuł, że poufneśledztwo zasadniczo różni się od oficjalnego.Doszedł też downiosku, że mały turecki chłopiec, jego sąsiad rzępolący odrana do nocy na skrzypcach, wcale nie był taki najgorszy.Mieszkanie Seidla, do którego wtargnął pod osłoną nocy,odczekawszy, aż światła w oknach sąsiadki zgasną, wyglądałonormalnie, ale kto wie, czy najważniejsze rzeczy nie zniknęły.Seidel utrzymywał, że nic ważnego w mieszkaniu nieprzetrzymywał.Albumów rodzinnych, o których wspominał, żeznajdują się w pokoju chłopców, Kowalski jednak nie znalazł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl