[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Taksówka podwiozła Carver pod same drzwi.Weszła do domu, apotem po schodach na górę.Nie przystając ani na chwilę, nie myśląc oniczym innym, udała się wprost do łazienki, do wanny.Jedynie tamzapaliła światła, i to dopiero gdy odkręciła wodę.Paliły się tylko dochwili, kiedy znalazła i zapaliła świecę.Ody wanna się napełniała, zrzucała ubranie.Potem dodała olejku dowody, bez najmniejszego wspomnienia o Ingrid.Dopiero gdy zanurzyłasię w wannie, zamoczyła przeguby rąk i szyję, poczuła ukłucia.Todoznanie obezwładniło ją.Upłynęło kilka minut, nim zdołała zebraćmyśli na tyle, by podnieść się i wyjść z wody.Stała teraz obok wanny, a ponieważ wychodziła tak pospiesznie,wszystko wokół ochlapała wodą.Padające krople zgasiły nawet świecę.A Carver, drżąca, po omacku deptała po swych porozrzucanychubraniach.Gdy znalazła i włożyła na siebie szlafrok, nogą musnęła torbę.Chciała lego pragnąć - by się naszprycować.Jeszcze bardziej chciałapragnąć fiolki.Ale nic pragnęła.Naprawdę marzyła tylko, żeby zasnąć.Nie pogrążyć się w syntetyczną drzemkę, do czego była przyzwyczajona,lecz zapaść w prawdziwy, głęboki sen.Ciągle po omacku przeszła do sypialni.Rzuciła szlafrok na podłogęprzy łóżku, po czym wsunęła się pod mocno zniszczoną pościel.Alenadal czuła się, jakby była zanurzona w wodzie, paliła ją szyja inadgarstki.Oszołomiona ukłuciami bólu, nie mogła już dłużej uciekaćprzed Ingrid, odgrodzić się od niej.Kobieta wciągała ją coraz dalej igłębiej.Aż do tej nocy, o której opowiadała Reese.Ingrid zrobiła jejwówczas kąpiel, ożywiła ją zimną wodą.Carver pamięta, jakodzyskiwała przytomność, bezładnie wymachując członkami.Wszystkobyło pozalewane.Wszędzie czuła igiełki zimna i czuła palenie.Paliły ją tesame miejsca.156 Teraz też czuła, że coś się pali - słaby zapach siarki rozniósł się, zanimrozległ się ten dzwięk trzask zapalanej zapałki.A potem zajaśniał żar wokolicy krzesła stojącego w najdalszym kącie.1 choć wydawało się to niedo wiary, Carver naprawdę na to czekała, czekała na niego.Carverczekała na Santerre'a w jedynym miejscu swej istoty, które na zawszepozostało pokręcone.Gus Miller zdołał przekonać strażnika, by wpuścił go na górę, dogabinetu Eleanor Coffey.Nie musiał pokazywać odznaki.Nie musiałnawet mówić, że jest gliną.Facet po prostu uwierzył w jego zapewnienia,że potrzebuje jakichś papierów i dlatego przyszedł po godzinach.Teraz,gdy wyszli z windy i podążali holem, strażnik powiedział:- Ach, wy prawnicy.Zawsze zajęci, zawsze zaganiani, zawsze dokądśpędzicie.Pracuje pan z tymi tutaj? Tak się spieszą, żc zapomnieli, po coprzyszli? Musiał pan specjalnie po to ganiać?- Taak - rzekł Miller.Wie pan, jak to jest.Jasne, że wiem.Doszli do drzwi.Strażnik je otworzył.- Niech pan pamięta, żeby za sobą zamknąć - dodał, po czym zniknął,zostawiając Millera samego w gabinecie.Policjant stwierdził, żcwszystkie zamki w koło zostały wyłamane.Usiadł za biurkiem, zamekjedynej szuflady również był wyłamany, choć nie tak fachowo.Przebiegłpalcami po rozłupanym drewnie, po czym sięgnął po słuchawkę.Wybrałnumer domowy Eleanor Coffey, ale usłyszał tylko sygnał.Miller wyszedł z gabinetu i opuścił budynek, zastanawiając się, jaknajszybciej dotrzeć do dzielnicy willowej.Reese czuła, jak kolana wykrzywiają się jej pod siłą chwytumężczyzny.Mocno ścisnęła trzymaną w dłoni broń, po czym walnęła.Ciężki cios rozciął mu głowę.Poczuła lepkość, ujrzała, jak napastnikprzewraca się.Ruszył na nią drugi.Wyciągnęła broń w jego kierunku, ałeon nie zatrzymał się.Wymierzyła nisko i wystrzeliła.Szedł dalej, ale jużwolniej, pochylony, kołysząc się na boki.Zaczął osuwać się na ziemię.157 Reese okrążyła ich.Obróciła się.Ustawiła się między nimi dwoma iłóżkiem.Zerknęła szybko za siebie.- Ellie?%7ładnej reakcji.Widziała Eleanor leżącą na łóżku, ale przyjaciółka nieporuszała się, nie zrobiła najmniejszego gestu.Rccse spojrzała na mężczyzn.Ten, którego postrzeliła, podniósłswego towarzysza.Zataczali się, lecz ruszyli szybko w kierunku wyjścia.Już ich nie było.Nie wyszliby, gdyby ich zatrzymała.Ale ona niezawracała sobie tym głowy.Pozwoliła im uciec, a sama podeszła doEleanor.- Znowu wychodziłaś - powiedział Santerre, wydmuchując dym zpapierosa.Carver milczała, więc ciągnął dalej:- Rozumiesz chyba, że wolałbym nie sprawiać ci bólu.Carver skinęłagłową, lecz nie wydobyła z siebie głosu.- Ale wiesz, że zrobię to, jeśli nie będę miał innego wyjścia, Czego tyode mnie chcesz? - rzekła Carver.Zabrzmiałoto jak jęk.- Chcę, żebyś mnie zrozumiała.Przez półprzymknięte powieki Carver dostrzegła, że zbliża się ku niejrozżarzony popiół.A potem poczuła na łóżku ciężar ciała Santerre'a.- Rozumiemy się przecież nawzajem, prawda? Zawsze sięrozumieliśmy.My wzajemnie i rozumiesz też moją żonę.Toteżspodziewam się, że pojmiesz, co mam ci teraz do powiedzenia.Co ci chcęo niej opowiedzieć.Carver znowu skinęła głową i kiwała nią cały czas w trakcie jegoopowieści.Reese zbadała puls Eleanor.Był słaby, ale wyczuwalny.Po omackuszukała telefonu.Znalazła go, ale nie działał.Potrzebowała światła.Pobiegła do kuchni, do szafki z bezpiecznikami, powkręcała wszystkie.W pomieszczeniach zamigotały różne światła.Popędziła z powrotem dosypialni.Zapaliła tam lampy.Telefon też zaczął działać, bo dzwonił.Chwyciła słuchawkę i powiedziała:158 - Tak?To był Miller.Dzięki Bogu, to był Miller.Zadzwoń po karetkę - poleciła.- I przyjeżdżaj tu zaraz.Odwróciła się z powrotem do Eleanor.Jej wygląd nie stanowił dlaReese zagadki.Znała się dobrze na tym z czasów, gdy zajmowała sięnarkotykami.Eleanor była mocno naćpana.Przypomniała sobie opowieśćCarver o tym, jak Santcrrc wmusił w nią pastylkę.Rcese zaczęłapotrząsać Eleanor, usiłując ją podnieść, posadzić, po czym przejść z niąparę kroków.I Eleanor, jeszcze oszołomiona, zaczęła dochodzić dosiebie.Potem pojawił się Miller i stanął w drzwiach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl