[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kryjcie się i nie łamcie szeregu.Kiedy będziecie musieli się cofać, cofajcie się w szeregu.Wasi ludzie nie umieją się szybko poruszać, więc powiedzcie im, że pewien czarny tyłek nauczy ich tego.Ruszajcie.Wengeńscy władcy zawahali się.Bowdeen był z ich krwi, jego mowie dźwięczał ich śmiech i rytm, lecz stał się kowanem.Słuchali tylko rozkazów Garika.Wyczerpany Garik znów się położył.- To są moje rozkazy.Władcy nadali telemy, telemy Garika, których nikt nie kwestionował.Najpierw kompletny chaos zapanował nad pierwszymi próbami zaprowadzenia porządku.Wiedząc, że za ten wysiłek będzie musiał później zapłacić, Bowdeen zrzucił zieloną szatę i wziął skórzany szandyjski strój od młodego mężczyzny, który go przyniósł: skórę miał bielszą niż większość Kowenów i delikatne rysy twarzy.Nie była to twarz żołnierza.- Jak się nazywasz, chłopcze?- Jakub.- Więc dobrze, Jakubie.Potrzebuję konia, ale takiego, który się jeszcze niezbyt wystraszył.Zamierzam zdobyć jeden z miotaczy i potrzebuję dwóch wojowników na tyle głupich, żeby wyruszyli ze mną.- Szalane i ja razem przebyliśmy Góry Błękitne.- Jakub wziął ją za rękę.- Już się nie boimy - dodała dziewczyna.To Karlianka.Bowdeen znał je dobrze.Szczupła i wytrzymała jak pęd winorośli, mogła walczyć przez dwa dni o garści żołędzi i kęsie surowej koniny.Zauważył węźlasty sznur otaczający jej talię i przemówił z szacunkiem:- Karliowie będą potrzebowali swych władców, dziewczyno.I to młodych tak jak ty.Czy umiesz przeprowadzić konia przez ogień?Szalane splunęła na ziemię z niesmakiem.- Zrobię to w dwa tygodnie po moich powtórnych narodzinach.Powiedz mi tylko kiedy.Bowdeen zachichotał.- W porządku, zdaje się, że ty i Jakub nadajecie się do tego.Wyruszymy, kiedy dotrą tu Karliowie.- Ukląkł na jedno kolano obok Garika i wziął boga za rękę.- Wierz mi albo nie, ale udziel mi poparcia, gdyż Callan powtórnie spróbuje cię oskrzydlić.- Skąd o tym wiesz? - zapytała wyzywająco Dżenna.- Ponieważ byłem jego nauczycielem, bogini, i sam tak postąpił.I tam właśnie się udaję.Utrzymuj łączność Gariku, niech wiedzą, że nie zostałeś pokonany i znów weźmiesz udział w walce.Zrozumieli się całkowicie.Callana można powstrzymać, ale żeby tego dokonać, muszą pójść za nim albo przegrać.Nigdy nie zapomną ściany ognia, spalenizny, której zapach czuli, ani wzgórza i łąki usianych ciałami martwych Kowenów.Nikt poza Garikiem nie zdoła ich znów poprowadzić w ogień.A może nawet i jemu się to nie uda.Bowdeen ścisnął rękę boga.- Bawimy się w chowanego z Callanem, więc znów musisz wsiąść na konia.Oni nie pójdą za mną.Wsiąść na konia? pomyślał odchodząc.On nie może nawet usiąść prosto.Sidele, Sidele, dlaczego nie dasz mi kopniaka, kiedy postępuję tak głupio?- Jakie rozkazy, komendancie? Czy ścigamy ich? Callan spojrzał ze złością na zmęczonego, spoconego młodego leda, który zawrócił, żeby go odnaleźć.Jakie rozkazy? Nie mógł rzucić kawalerii do szybkiej szarży przez pole usiane stosami szandyjskich trupów.Ciała koni i ludzi stały się osłoną dla wycofujących się powoli Kowenów.A oddziały, które miały ich oskrzydlić, wcale się nie zjawiły.Nie wiedział, gdzie są.- Niech trzydziesta dziewiąta i czterdziesta czwarta zaatakują pieszo i użyją wszystkich miotaczy, które im jeszcze pozostały.- Wypalą Szandom las spod nóg.- Daj trąbką sygnał do odwrotu.Nic tu po nas, gdy zapadnie zmrok.Led zawrócił konia, żeby odjechać; Callan złapał go za nogę.Rzadko klął, ale teraz to bluźnierstwo było uzasadnione.- Poślij jeźdźca do oddziałów oskrzydlających: gdzie się podziewali, do wszystkich diabłów?! Teraz na nic się nie przydadzą, nie ma czego oskrzydlać.Sprowadź ich tutaj.Callan chodził tam i z powrotem po szczycie wzgórza, kiedy dwie kompanie weteranów zbiegały ze zbocza.Ktoś nadal wydawał logiczne rozkazy Kowenom, ktoś, kto znał się na rzeczy.Manewr oskrzydlający mógłby ich rozbić i pchnąć ocalałe resztki na tych, którzy znajdowali się z tyłu.Na to było już za późno, ale musiał zachować inicjatywę strategiczną.Będzie atakował, dopóki się nie ściemni, później zaś cofnie się i wyruszy na północny zachód pod osłoną ciemności.Za dwa tygodnie kawaleria tak szybka jak jego może odbić Zbawienie.Kompanie, którym polecono oskrzydlić Kowenów, nie miały doświadczenia w walce w lesie.Rozwijanie kolumny było trudne i powolne, grunt nierówny, pokryty zwalonymi drzewami i gęstymi pnączami, które czepiały się ekwipunku i ograniczały widoczność do kilku metrów.Nie było czasu, żeby przeprowadzić rekonesans w lesie, gdyż w przeciwnym wypadku Callan nie wydałby takiego rozkazu.Mimo to merkowie wyrąbywali sobie drogę mieczami, nakłaniając bezużyteczne teraz konie, żeby szły za nimi.Słyszeli odgłosy bitwy, toczyła się zaledwie o kilkaset metrów przed nimi, lecz równie dobrze mogłoby to być piętnaście kilometrów.Pewien sek, który wysunął się nieco do przodu, znalazł coś rodzaju ścieżki, zarośniętej, lecz nadającej się do użytku.Zanim przywołał pozostałych ruchem ręki, uszedł kilka kroków do przodu, żeby sprawdzić, czy kręta ścieżyna gdzieś prowadzi czy też kończy się w środku lasu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]