[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dobrzy są, gdy ich podrażnić.Nowy, czarny las kominów wiódł na południowy wschód do miejsca, w którym dachy budynków z dwóch stron ulicy Taniej zbliżały się do siebie na łatwą do przeskoczenia odległość.W trakcie tego kluczenia po dachach ogarnął ich idący z naprzeciwka nocny smog tak gęsty, że zaczęli kasłać i kichać, a Fafhrd uczepił się ramienia Kocura, który zwolnił i chyba przez sześćdziesiąt uderzeń serca musiał sunąć po omacku, noga za nogą.Tuż przed ulicą Tanią chmura smogu skończyła się nagle, jak nożem uciął, i znów zobaczyli gwiazdy, czarna chmura zaś odpłynęła za ich plecami na północ.- Co to właściwie było, u licha? - zapytał Fafhrd, a Kocur wzruszył ramionami.Kozodój zobaczyłby, jak olbrzymi, nieprzenikniony krąg czarnego smogu nocy rozpływa się we wszystkie strony, coraz bardziej powiększając i powiększając obwód i średnicę koła, którego środek wypadał tuż przy „Srebrnym Węgorzu”.Po wschodniej stronie ulicy Taniej przyjaciele wkrótce zeszli na ziemię, drugi raz stając w Zaułku Zarazy na tyłach wąskiej kamieniczki krawca Nattika Żywopalczyka.Tu wreszcie obejrzeli się nawzajem, swoje spętane miecze, wytytłane twarze i okrycia, dodatkowo umorusane kopciem kominów, i śmiali się, i śmiali, i śmiali, choć Fafhrd rycząc ze śmiechu, masował jednocześnie lewą nogę nad i pod kolanem.Nie przestając ryczeć i niekłamanie zaśmiewać się z samych siebie do łez, odwinęli pochwy mieczów z bandaża - Kocur z taką miną, jak gdyby jego kryła niespodziankę - i przypasali je z powrotem do boku.Ostatnie przejścia wypaliły w nich ostatnią kroplę i ostatni łut mocnego wina i jeszcze mocniejszej smrodliwej perfumy, lecz wcale nie marzyli o dalszej popijawie, tylko o tym, żeby zasiąść w przytulnym domu, porządnie pojeść, wypić morze gorzkiej, gorącej kahwy, i opowiedzieć swoim uroczym dziewczynom historię szalonej przygody ze wszystkimi szczegółami.Pokłusowali ramię w ramię, zerkając na siebie raz po raz i parskając śmiechem, ale też i bacznym okiem przepatrując drogę przed i za sobą na wypadek pościgu lub zasadzki, chociaż nie wierzyli ani w jedno, ani w drugie.Ciasne zaułki bez nocnego smogu wydawały im się w blasku gwiazd o wiele mniej śmierdzące i duszne, niż kiedy ruszali w drogę.Nawet Aleja Gnoju miała dla nich niejaką świeżość.Spoważnieli tylko na jedną krótką chwilę.- Zachowałem się jak pijany głupek tej nocy - rzekł Fafhrd - ale z ciebie to był istny pijany geniusz głupoty.Podwiązać mi nogę! Tak owinąć miecze, żeby nadawały się tylko na maczugi!Kocur wzruszył ramionami.- Póki co, to owinięcie mieczy niewątpliwie ustrzegło nas od zamordowania wielu ludzi tej nocy.- Zabójstwo wroga w walce to nie morderstwo - nieco zapalczywie odparł Fafhrd.Kocur ponownie wzruszył ramionami.- Zabójstwo to morderstwo, jakkolwiek ładnie byś je nazwał.Tak jak jedzenie to żarcie, a picie to chlanie.O bogowie, w gardle mi wyschło, w brzuchu burczy i pa dam z nóg! Niech żyją puchowe piernaty, zastawiony stół i parująca kahwa!Nie przesadzając z ostrożnością, w mig pokonali długie, skrzypiące schody ze złamanym stopniem, razem stanęli na ganku i Kocur pchnął drzwi bez pukania, aby sprawić niespodziankę.Nie ustąpiły.- Zaryglowane - krótko wyjaśnił Fafhrdowi.Już się zorientował, że prawie wcale nie widać światła w przy drzwiowych szparach, ani w okratowaniu okien - tylko odrobinę słabej, pomarańczowoczerwonej poświaty.Więc z czułym uśmiechem i pełnym uwielbienia głosem, z którego przebijał tylko cień niepokoju, powiedział:- Pospały się, beztroskie dziewuchy! - Mocno zastukał trzykrotnie, po czym zwinąwszy dłonie w trąbkę przy ustach, zawołał z cicha:- Hop, hop, Iwriana! Wróciłem cało! Ahoj, Vlano! Twój chłopak przyniósł ci zaszczyt, na jednej nodze kładąc pokotem pół Złodziejskiej Gildii!Z wewnątrz nie dochodził żaden dźwięk - jeśliby pominąć szmer tak lekki, że można go było złożyć na karb urojenia.Fafhrd zmarszczył nos.- Czuję dym.Kocur załomotał do drzwi ze zdwojoną siłą.Pozostały głuche.Fafhrd dał mu znak, żeby usunął się z drogi i pochylił szerokie bary, zamierzając wyważyć drzwi.Pokręciwszy głową, Kocur zręcznie wcisnął, obrócił i wyłuskał cegłę z na oko najsolidniejszego kawałka murowanej framugi.Zapuścił w otwór rękę po bark.Zachrobotał odciąganym ryglem, potem drugim i trzecim.Szybko wyjął rękę i ledwie tknął drzwi, a otworzyły się na całą szerokość.Jednak wbrew temu, co sobie postanowili, ani on, ani Fafhrd nie wpadli jak burza do środka, albowiem z dusznym od dymu powietrzem buchnął nieokreślony zapach niebezpieczeństwa i nieznanego, wionął stęchłokwaśny zwierzęcy odór oraz leciutko mdląca słodkawa woń, która choć kobieca, nie była stosownym dla kobiet pachnidłem.Pokój niewyraźnie majaczył w pomarańczowej łunie bijącej z rozwartych, maleńkich, prostokątnych drzwiczek starannie poczernionego piecyka.Lecz zamiast we właściwej pionowej pozycji, ów prostokąt łuny był nienaturalnie przekrzywiony; najwyraźniej w na poły wywróconym piecyku, opartym teraz o boczną ścianę kominka, rozwarły się maleńkie drzwiczki w kierunku przechyłu.Ten nienaturalny przechył sam jeden wyrażał już cały wstrząs wywróconego do góry nogami świata.Pomarańczowa łuna dobywała z mroku dziwne, rozrzucone tu i ówdzie na dywanie czarne krążki nie większe niż szerokość dłoni, uprzednio poukładane równiutko świece w rozsypce pod półkami, wśród flakoników i emaliowanych szkatułek, a nade wszystko dwa niskie, nieforemne, podługowate, czarne kopczyki, jeden przy kominku, drugi połową na złotym łożu, w połowie u jego stóp.Z obu kopczyków wlepiały się w Kocura i Fafhrda niezliczone malusieńkie oczka o dość szerokim rozstawie i czerwone jak żar paleniska.Na grubo zasłanej dywanami podłodze po drugiej stronie kominka srebrzyła się pajęczyna - zrzucona srebrna klatka, z której nie dobiegał już szczebiot papużek nierozłączek.Cichutko szczeknęła stal, gdy Fafhrd sprawdzał, czy Graywand luźno chodzi w pochwie.Jak gdyby ten cichy dźwięk był umówionym sygnałem do ataku, obaj gwałtownie wyszarpnęli miecze i ramię w ramię weszli do pokoju, ostrożnie badając z początku podłogę przy każdym kroku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]