[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pomogę ci - odezwał się An'desha niespodziewanie.Śpiew Ognia uśmiechnął się.- Chodź zatem - odrzekł.- Najpierw spróbujemy w komnacie czaszek.Odkryli tam wcześniej bezładną mieszaninę czegoś, co wyglądało jak pozostałość po kilku rzemieślnikach i szamanach połączona z resztkami z uczt.Na środku pomieszczenia leżała bogato zdobiona krowia czaszka - nikt nie potrafił odgadnąć, do czego mogła służyć.Baliby się jej dotykać, ale sama popękała w kilku miejscach i wskutek ich ostrożnych magicznych prób rozpadła się całkowicie bez jakichkolwiek groźnych konsekwencji.Komnata na odległość “pachniała” magią, więc Śpiew Ognia nie próbował zaklęć, polegając jedynie na zmysłach; zaczął od odpływu wody - wylał na podłogę strumyk wody zabarwionej atramentem, aby była lepiej widoczna i patrzył czy stoi, czy odpływa.We dwójkę mogli pracować skuteczniej.Było to bardzo nudne zajęcie i Śpiew Ognia wiedział, że An'desha rozpocznie rozmowę, ale nie spodziewał się tematu, jaki ten poruszył.- Zamierzasz wracać, prawda? - zapytał An'desha.- Do k'Leshya albo do rodzinnej Doliny.Początkowo nie odpowiedział, udając, że pilnie przygląda się wodzie na posadzce.- Nie przywykłem do takiego życia - powiedział w końcu wymijająco.- Jest mi trudniej niż wam.- Nie przeczę.Chyba nie myślisz, że będę cię za to winił.Gryfy odeszły.- Ale one mają dwoje dzieci, które ich potrzebują - warknął Śpiew Ognia.- Ja nie.Nie mam żadnego powodu, by wyjechać, oprócz tego, że tęsknię do wygodnego życia! - poczuł irracjonalną złość na An'deshę za te wymówki, jakby były one tak widoczne, że młody mag bez kłopotu mógł przewidzieć jego usprawiedliwienia.Problem polegał na tym, że za każdym razem, kiedy patrzył na Karala, czuł wstyd.- Zrobiłeś przecież więcej niż większość ludzi - powiedział łagodnie An'desha.- Najpierw stawiłeś czoło Zmorze Sokołów.- Mornelithe Zmora Sokołów był wyzwaniem, ale niczym więcej - odparł sztywno Śpiew Ognia.- Poza tym nie walczyłem z nim sam.- Ale nie miałeś żadnego powodu, by to zrobić - odparował nieubłaganie An'desha.- Valdemar nie był twoją ojczyzną.Zmora Sokołów nie zagrażał Dolinom.Spełniłbyś swój obowiązek, szkoląc heroldów na magów.Potem mogłeś wracać do domu.- A kto miałby walczyć ze Zmorą Sokołów? - zapytał gwałtownie Śpiew Ognia, rumieniąc się.- Któryś z tych na pół wyszkolonych heroldów? Elspeth? A może Mroczny Wiatr? Nikt z nich nie zdołałby cię uwolnić.Nie jestem pewien, czy nawet Potrzeba potrafiłaby uwolnić ciebie, zmagając się jednocześnie ze Zmorą Sokołów.An'desha bez słowa kiwnął głową.- Ale kiedy było po wszystkim, mogłeś wrócić do domu.Mogłeś mnie ze sobą zabrać i sprawy potoczyłyby się inaczej.Dawno wypełniłeś to, co nazywasz obowiązkiem.Nikt by cię nie winił, gdybyś zrezygnował.Jesteś już zmęczony.- Jeśli to zrobię, jak będę wyglądał obok kogoś takiego jak Karal? - zapytał Śpiew Ognia, czerwieniąc się jeszcze bardziej.- Zbyt zmęczony? Jak bym wyglądał, gdybym odszedł teraz, obok kogoś, kto naraził swoje życie?- Z tego, co mówisz, Karal wygląda niemal na męczennika - upomniał go An'desha.- Karal ma różne wady.Bywa uparty, czasami bigoteryjny, często niewiarygodnie naiwny, ale nie jest męczennikiem.Ani ty, ani nikt z nas.- Zatem? - Aya musiał wyczuwać podenerwowanie swego pana, gdyż wleciał przez otwarte drzwi, zgrabnie wyminął plątaninę drutów i innych pułapek, po czym wylądował na ramieniu Śpiewu Ognia.Mag pogłaskał ptaka, szukając ukojenia.- Jeśli nawet nie jest męczennikiem, to.- zamilkł, zdając sobie sprawę, że zaczyna mówić coraz głośniej i bardziej gwałtownie.Wziął kilka głębokich oddechów.- An'desha, nie wiem, dlaczego tak mnie traktujesz.Nagle, w przebłysku olśnienia, zrozumiał.“Zmusza mnie do przemyślenia wszystkiego, abym podjął słuszną decyzje, a nie pozwalał emocjom i niedokończonym sprawom miotać mną w każdą stronę”.An'desha kiwnął głową, jakby czytał w myślach Śpiewu Ognia.“Nie potrafię podjąć decyzji, ponieważ usiłuję dowieść, że jestem lepszy od Karala.Nie mogę jej podjąć również z powodu poczucia winy.Zatem dlaczego zostaję?”- To, co robi Karal, to jego sprawa, ale.cóż nie jestem zbyt stary, by nie móc wziąć dobrego przykładu z kogoś tak młodego - uśmiechnął się lekko.- Potrzebujecie mnie tak, jak potrzebujecie Sejanesa, mistrza Levy'ego czy Altry.Zostanę, ponieważ mimo zmęczenia i niechęci do takiego trybu życia wiem, że byłoby złe, gdybym odszedł i pozbawił was moich umiejętności.Nie chcę umrzeć z zimna i brudu, lecz jeśli trzeba, to trudno.Byłoby złem opuścić wszystkich tych ludzi, którzy wierzą, że znajdziemy rozwiązanie przed ostateczną burzą.Byłoby złem złamać daną im obietnicę pomocy.Czy te powody wydają ci się dość dobre?An'desha zaśmiał się.- Nie zwódź mnie, Śpiewie Ognia.Prowadzenia cię przez gąszcz twych własnych emocji i motywów uczył mnie prawdziwy ekspert.Śpiew Ognia spojrzał na niego groźnie.- Czy podoba ci się wynik? - warknął.- Chodzi o to, czy podoba się tobie, nie mnie - odparował An'desha.- Jeśli tak, ja nie będę się sprzeciwiał.Jeśli inni zaprotestują przeciwko twojej decyzji, będziesz musiał sobie z nimi poradzić.Wstał i poszedł w inną część komnaty.Śpiew Ognia poczuł, że budzi się w nim perwersyjna przekora.Do niego musiało należeć ostatnie słowo.- Nie wspomniałem o najważniejszym - powiedział słodko.An'desha odwrócił się, by spojrzeć na niego.- O co chodzi? - zapytał niechętnie, jakby zmuszał się do wypowiedzenia każdego słowa.Śpiew Ognia uśmiechnął się.- Srebrny Lis chce, abym został - odrzekł.- Możesz podać mi lepszy powód?ROZDZIAŁ DRUGIElspeth westchnęła, wydychając obłoczek lodowych kryształków, i jeszcze bardziej ściągnęła końce szalika owiniętego wokół szyi.Po raz kolejny pomyślała z wdzięcznością o Valdemarze i niestrudzonych hertasi z k'Leshya, które szyły jej nowy kostium.Małe jaszczurki, przybyłe z barką pełną posłów z klanu k'Leshya, spojrzały na jej zimową garderobę i natychmiast postanowiły ją przerobić, jakby nie miały już dość pracy.Hertasi z k'Sheyna już sprawiły jej letni komplet Bieli heroldów w stylu Tayledrasów, ale tamte ubrania uszyły z letnich, cienkich materiałów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]