[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Vanyel niemalże poczuł do niej sympatię - po raz pierwszy od wielu lat.- Trudno by mi było cię za to winić.Wciąż zapominam, że większość z was nigdy nie widziała, jak.to robię.Na dłoni wyciągniętej w stronę ręki Melenny rozpalił maleń­kie magiczne światełko.Na tyle tylko pozwalały mu w tej chwili jego siły, na damach jednakże zjawisko to zrobiło wrażenie wprost nieproporcjonalne do swych rozmiarów.Rozpływały się w “ochach" i “achach", ale żadna z nich nie zbliżyła się do niego.- Wielmożny panie Vanyelu - odezwała się Melenna, przy­ciągając na powrót jego uwagę.- Jest coś, co naprawdę powi­nieneś wiedzieć.Nikt nikogo nie uderzył.Nikt nawet nie miał takiego zamiaru.Wtedy, gdy te okropne cherubiny rozprysnęły się na ścianie, też nikomu nic się nie stało.I trzeba ci wiedzieć, że przez to wszystko było jeszcze bardziej przerażające.Vanyel skinął głową.Cały incydent utwierdził go tylko w przekonaniu, że chłopiec nie mógł być winny tamtej rzezi w Lineasie.Jeśli nie pamiętał, co się wydarzyło, niewykluczo­ne, że to zgroza i strach zatarły tamte wspomnienia.Lecz wkrótce zaczął dostrzegać również inne możliwości.Ale to mogło zadziałać też w odwrotnym kierunku.Tashir rzeczywiście mógł to wszystko zrobić, co zresztą byłoby zgodne z relacją Loresa.I ponieważ z natury jest dobrym chłopcem, przejęty grozą swego czynu podświadomie nakazał swemu umy­słowi zepchnąć wspomnienia tamtej nocy tak głęboko, że teraz w jego świadomości nie pozostał już po nich nawet ślad.Zadrżał, nie wytrącając się z zadumy, i wyszedł z buduaru, ignorując odprowadzające go spojrzenia Tressy, jej dam i Me­lenny.Ubrał się i posilił, wszystko w zamroczeniu pod wpływem zmęczenia i głębokich przemyśleń.Minęło już wiele godzin i dopiero wtedy nagle uzmysłowił sobie fakt tak przecież dlań oczywisty.Oto wydał bezbronnego, wrażliwego chłopca na pa­stwę kogoś, kto przecież kiedyś podniósł rękę na niego samego.Tego by nie zrobił.Odważyłby się? Och, bogowie.Natych­miast, w stanie rosnącego zaalarmowania, ruszył na poszukiwanie Jervisa.Odnalazł go w zbrojowni, ćwiczącego z workiem treningowym.Gotów był własnoręcznie skręcić mu kark, gdyby tylko okazało się, że ten próbował znęcać się nad chłopcem.Zaskoczę go.Nie ma pojęcia, jaki jestem wycieńczony.Jeśli od razu przystąpię do natarcia, nie będzie nawet miał czasu na zastanowienie.Stając w rozkroku na wysypanej piaskiem drewnianej podło­dze, przyjął agresywną postawę z ramionami splecionymi na piersiach.- Jervisie! - zawołał, przekrzykując hałas miecza ćwiczeb­nego uderzającego o worek treningowy.Fechmistrz odwrócił się momentalnie i zdjął z głowy hełm.Musiał ćwiczyć już od dłuższego czasu.Kropelki potu perliły się na jego czole i kapały z koniuszków włosów.- O co chodzi? Vanyel nie drgnął.- Mam do ciebie słówko.Nie wiem, co oznacza gra, którą ze mną prowadzisz, a w tej chwili nie mogę sobie pozwolić na ry­zyko.Ostrzegam cię, jeśli tylko skrzywdzisz Medrena albo Ta­shira, będziesz miał do czynienia ze mną.Nie z heroldem Va­nyelem, ale zwyczajnym Vanyelem Ashkevron.Teraz już wiesz, że mogę cię pokonać: o każdej porze i na każdym miejscu, przy użyciu magii lub bez niej.Nie zawaham się przed użyciem żad­nej z dostępnych mi broni.Jervis oblał się purpurą, odebrało mu mowę.- Skrzywdzić ich? Ja? Za kogo ty mnie masz?- Za człowieka, który złamał mi rękę, za Jervisa.Za człowie­ka, który w tym oto miejscu od tygodnia usiłuje mnie zastra­szyć.Za człowieka, który nie potrafił nagiąć się do stylu walki chłopa.więc postanowił go złamać.Jervis, czerwieniąc się ze złości, rzucił hełm.Ten pozostawił po sobie wgłębienie w podłodze i poturlał się dalej.- A niech to, ty głupku! Czy nie rozumiesz, że o to właśnie mi chodziło? Usiłowałem się nauczyć twojego stylu.także ze względu na Medrena! Niech to piekło pochłonie! Nawet naj­większy dureń by zauważył, że ten nieborak, Medren, pasuje do mojego stylu nie bardziej niż zbroja na konia! Vanyel czuł się, jak gdyby ktoś wrzucił go do kadzi z lodowa­ta wodą.Zamrugał powiekami, rozluźnił nieco swą napiętą pozę i jeszcze raz zamrugał.Chyba muszę się przyzwyczaić, że coraz częściej będzie mi dane odnosić wrażenie, jak gdybym został wbity na pal - pomyślał, usiłując przywrócić swą dolną szczękę do naturalnego położenia.Nogi tak mu się trzęsły, że stracił już pewność, czy zdoła się dłużej na nich utrzymać.Jervis oszczędził mu kłopotu.Wrzucił swój ekwipunek do skrzyni, sztywnym krokiem zbliżył się do Vanyela i wziął go pod ramię.- Posłuchaj - zagadnął grubym głosem.- Jestem zmordowa­ny, a w naszych stosunkach wiele spraw wymaga wyjaśnienia.Chodźmy się czegoś napić i załatwmy to wreszcie.Nie powinienem pić nie rozcieńczonego wina w stanie takie­go przemęczenia - myślał Vanyel, z niejakim niepokojem spo­glądając na prosty gliniany kubek, który Jervis właśnie napeł­niał.Ale wyglądało na to, że fechmistrz pomyślał o tym zawczasu.- Proszę - powiedział i wyciągnąwszy bochenek chleba, krą­żek sera oraz nóż z tej samej szafki, gdzie stało wino i kubki, pchnął wszystko po stole w stronę Vanyela.- Najpierw coś zjedz, bo inaczej będziesz bardzo żałował, że w ogóle piłeś.Żłopanie tego świństwa, jeśli się do niego nie przywykło, nie jest zbyt mądre, ale między nami coś zgrzyta, chłopcze, a ja bez pomocy wina nie wyduszę z siebie ani słowa na ten temat; nawet jeśli tobie tego nie potrzeba.Nadal znajdowali się w zbrojowni, siedzieli teraz na jej ty­łach, w małym pokoiku pełniącym po części rolę biura, po czę­ści małego warsztaciku naprawczego, a po części izby chorych.Vanyel siedział na łóżku, plecami opierając się o ścianę.Jervis zajmował jedyne w tym pomieszczeniu krzesło.Pomiędzy sobą, nieco z boku, mieli stół, z którego Jervis - prostym sposobem, zgarniając wszystko nogą wprost do pudła pod stołem - uprząt­nął uprzednio fragmenty uprzęży końskiej, jakiś naramiennik i najróżniejsze narzędzia.Fechmistrz poszedł za własną radą.Ukroił sobie kawał chle­ba i sera i przed pierwszym, długim łykiem wina wepchnął je do ust.Vanyel uczynił to samo, lecz nieco wolniej.Przez dłuższą chwilę Jervis siedział zgarbiony, z łokciami wspartymi na kola­nach, przypatrując się zawartości kubka w swych zgrabiałych dłoniach.- Zaczniesz ty - spytał Vanyel zakłopotany sytuacją - czy ja mam mówić pierwszy?-Ja.Twój ojciec.- zaczął Jervis i zakasłał.- Wiesz, że dużo mu zawdzięczam za przyjęcie mnie tutaj na stałe.Ach, wprawdzie przedtem to on miał u mnie dług, nic wielkiego, po prostu kiedyś miałem oko na to, co się dzieje za jego plecami.Ale nie przyszło mi nawet do głowy, że za to weźmie mnie tutaj na fechmistrza.Myślę sobie, że to chyba znów uczyniło mnie jego dłużnikiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl