[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był shayn, owszem.lecz w taki sposób, że Valdirowi cierpła skóra, zupełnie tak samo jak Bel.Fizjonomii tego człowieka nie można by nazwać odpy­chającą, było w nim jednakże coś nienormalnego, coś niezdro­wego.Był niczym piękna aksamitna rękawiczka naciągnięta na szponiastą łapę.Spoglądał na Valdira z taką żądzą, że temu na samo wspomnienie o tym przechodziły ciarki po plecach.Przy­wodził on Vanyelowi - nie Valdirowi - na pamięć pewnego maga, który zwał się Krebain.Nie wiem już, co myśleć.Skoro nie jestem shayn, to dlaczego nie mogę zrobić tego, czego chce ode mnie Bel, i mieć to z głowy? A jeżeli jestem shayn, to dlaczego ten samiec budzi we mnie taką odrazę? Przewrócił się na bok i zwinął w kłębek, broniąc się przed zimnem, głodem i nędzą niepewności swego położenia.A dziś.o bogowie.Na dodatek jeszcze ta niezdrowa gra, którą prowadziłem dziś z tamtymi służkami.Wodziłem je za nos.wiedząc, że wiodę je w ślepy zaułek.O, tak, udało mi się zdobyć informacje.ale muszę przyznać, że w istocie łudzenie ich i górowanie nad nimi sprawiało mi przyjemność.Na bogów, jakież to było obrzydliwe.I na dodatek posunąłbym się pewnie do jeszcze odważniejszych flircików, gdyby Yfandes nie zagro­ziła mi solidnym kopniakiem.Zamieniam się w kogoś, kto bar­dzo mi się me podoba.Skulił się jeszcze bardziej.Nie wiem już nawet, co tak na­prawdę czuję.Rozdrażniony zaciął usta.Posłuchaj, Van, chyba uczono cię logicznego rozumowania.Mógłbyś więc spróbować posegrego­wać jakoś te wszystkie nie dające ci spokoju sprawy.Może i nie wiesz, co czujesz, ale z pewnością zdajesz sobie sprawę z tego, czego nie czujesz.Dosyć już się nad tym nabiedziłeś ostatnimi czasy! Zastanów się najpierw, co mają ze sobą wspólnego wszy­stkie rzeczy, które cię nie obchodzą.Czas najwyższy - Dobiegła go ironiczna uwaga Yfandes.Przestraszył się.a potem rozgniewał.Niemal już posłał w jej stronę jakąś złośliwą replikę, ale ona zdążyła się już osło­nić, on zaś nie był aż tak zły, by przedzierać się przez jej osłony tylko po to, aby ją złajać.Po pierwsze, nie miał pewności, czy starczyłoby mu sił.a po drugie, taki krok mógłby zdradzić go przed Verdikiem.Ale zrobiłby to z wielką chęcią.Kilka następnych dni należało do najgorszych w życiu Val­dira.Każdej nocy, dopóki nie wyszedł ostatni klient, grając, zdzierał sobie palce do kości.W dzień zaś krył się przed Bel, niestety nie zawsze z powodzeniem.Potulnie, z zaciśniętymi zębami przyjmował jej razy, unikał jej wzmagających się starań usidlenia go i próbował, jak tylko mógł, ograniczyć poniesione z jej ręki obrażenia.Nocami marzł, dniami głodował.To, co w wyobrażeniu Bel nazywało się posiłkiem, ledwie zaspokoiło­by głód myszy.Do tego wszystkiego posępne myśli dotyczące jego własnej osoby nader często spędzały mu sen z powiek.Co drugi dzień wiernie powracał do malutkiego domu Rety, za każdym razem jednak odprawiano go z kwitkiem.Wreszcie, po upływie blisko dwóch tygodni - po nie kończą­cej się serii bezskutecznych prób spotkania się z nią - Reta zgo­dziła się mówić z nim jeszcze raz.- Nie byłam pewna, czy wrócisz.- Reta otworzyła mu drzwi, a on wsunął się do malutkiego, nieznośnie wręcz czyściutkiego, ku.Ostrożnie zamknęła drzwi i usiadła na swym miejscu przy kominku.Valdir zajął jedyny wolny mebel służący do siedze­nia, taboret.Kobieta przyglądała mu się z namysłem, tymczasem on usiłował powściągnąć swą niecierpliwość i krzepił się nadzieją, że może tym razem zostanie mu wyjawione nieco więcej.- Nie, nie byłam pewna, czy powrócisz - powtórzyła.- Dlaczegóż miałbym nie powrócić? - zapytał równie cicho, lekceważąc uczucie pustki w żołądku.Przebywał w mieście już tak długo, że marne wyżywienie i niedobór snu zaczynały da­wać mu się we znaki.Podczas gdy wyrównał braki energii ma­gicznej, jego siły fizyczne zaczynały się już wyczerpywać.Bu­dził się pięć lub nawet sześć razy w ciągu nocy, kulił się z zimna i pomimo dodatkowych posiłków, na które wydawał swe żało­sne zarobki, zaczął miewać ataki zawrotów głowy.Większość pieniędzy szła na ziarno dla Yfandes.Reta jednakże dzierżyła klucz do wszystkiego, był tego pewien.Gdyby tylko zdołał ją nakłonić do podzielenia się swymi wiadomościami; nakłonić ją albo tę siłę, która zapanowała nad nią, gdy po raz pierwszy sta­nął przed jej drzwiami.- To nie opowieść o barwnych przygodach - zauważyła szor­stko.- I nie jest to też sypialniana farsa.Nie jest bardzo intere­sująca ani nie przyda się jako kanwa do jednej z twych pieśni; jest smutna.- Smutna? - Valdir uniósł brwi w zdumieniu.- Dlaczego smutna?Reta obejrzała swe ręce spoczywające na kolanach, jak gdyby było w nich coś zajmującego.- To biedne dziecko.Ylina nigdy tak naprawdę nie miała okazji dorosnąć.Och, tak, jej ciało było dojrzałe, jednakże.oni wciąż podsycali w niej dziecko, przestraszone dziecko, którym można manipulować.Według mnie to bardzo smutne.“Oni" odnosiło się do Mavelanów.- Dlaczego nic nie powiedziałaś? - zapytał, próbując pojąć, co sprawiło, że przyglądała się temu z boku i nic nie zrobiła.Reta wzruszyła ramionami.- A kto by mnie wysłuchał? Byłam osobistą służką jej wyso­kości, tak jak przedtem matki Deverana.Deveran uznałby mnie za niepoczytalną albo opętaną.Przede wszystkim znany był z tego, że niewiele zważał na kobiety.- Potrząsnęła głową i za­patrzyła się w pierścień na swym palcu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl