[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszędzie dobrze, ale wdomu najlepiej.Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.Skąd miał tyle tchu, by silić się jeszcze na sarkazm? Jeśli tonie był sarkazm, to nie zna artefaktów nieludzi tak dobrze, jak ja. - To nie są czerwone pantofelki Dorotki.Artefakty nieludziposiadają swoje własne zdanie, a ten tutaj jest szczególnieprzekorny.Odwróciłam głowę, by spojrzeć na niego i zauważyłam domw oddali; pierwszy dom, od kiedy wyszłam od Honey.- Słuchaj, Ga.W pełnym biegu wpadłam na twardą przeszkodę którawyrosła przede mną.Straciłam równowagę, nogi mi sięrozjechały i splątały z kończynami brata.Upadliśmy, tocząc siępo żużlowym podjezdzie, ponieważ oboje z Garym biegliśmynaprawdę szybko.A ta twarda przeszkoda nie była, jak sądziłam,drzewem.To był Adam.- Cześć - przywitałam się, dysząc, rozwalona na moim mężu,który rycersko przyjął na siebie skutki upadku.- Wiesz, cośdziwnego się stało, gdy poszłam się napić.Pachniał tak dobrze, ciepło, bezpiecznie i swojsko.Coyote przerzucił Gary ego i mnie przed dom Honey,dokładnie w miejsce, gdzie stał mój mąż.Cóż, stał, dopóki niewpadliśmy na niego, wyskakując z nicości.Wciąż leżąc na plecach, Adam obejrzał się na kroczącą laskę,która o centymetry minęła jego głowę.Coyote nie całkiem ją naprawił albo może nawet wcale,ponieważ miałam nieodparte wrażenie, że próbowała zranić mojego męża, ale nie dała rady.Zacisnęłam mocniej na niej dłoń, aż znowu stałe sięzwykłym kijaszkiem.Obecność Adama miała na mnie taki wpływ,że ledwo sobie przypomniałam, że powinnam być wystraszona.Podniosłam głowę i pilnie wsłuchiwałam się w dzwiękiotoczenia.Nic nie usłyszałam.- Wciąż nas ścigają? - spytałam brata.- %7łyjemy - stwierdził, nie ruszywszy się z ziemi.- Pewniezgubiliśmy je, gdy przeskoczyliśmy tutaj.Nie da się powiedzieć,że jesteśmy bezpieczni, gdy w sprawy wplątuje się akurat on, aleprzynajmniej na razie nic nam nie grozi.- Mniemam, że to było spotkanie z Coyote? - spytałgrzecznie Adam i zerknął na Gary ego.- Trójstronne?Gary wstał i zaczął wyciągać ciernie z ramienia.-Nienawidzę Coyote - powiedział w powietrze,Zignorowałam Gary ego i odpowiedziałam Adamowi: -Poznałeś po kroczącej lasce? - spytałam kpiąco, co wyszłobylepiej, gdybym nie była taka zdyszana.Serce waliło mi takmocno, że trudno było wytrzymać.- Nie, domyśliłem się wcześniej, gdy twój zapach rozpłynąłsię w powietrzu.Laska jedynie potwierdziła moje podejrzenia -zacisnął palce na moim ramieniu i dodał: - Unikaj takich sytuacji.Moje serce tego nie wytrzyma. - Przede wszystkim wcale nie miałam zamiaru wpadać wkłopoty - miauknęłam słabo.Nawet na to nie miałam siły.Niewiem dlaczego, ale mogłam biec w nieskończoność, a kiedy tylkosię zatrzymałam, nie mogłam zaczerpnąć tchu.Najchętniej pozostałabym w jego ramionach przez resztęnocy, ale byłam zlana potem, no i musiałam wstać, by daćprzeponie okazję do wykonania swej pracy, bo inaczej zabrakłobym szybko tlenu.Wstałam, a dłoń Adama ześliznęła się z mojego ramienia dodłoni.- Z całą pewnością postaram się nie chodzić na spacery zCoyote, nie powiadomiwszy cię uprzednio.Jednak  postaramsię to jedyne, co mogę obiecać.Spojrzał na mnie z dołu.W jego spojrzeniu czaił się żar.Zawsze tam był, gdy Adam na mnie patrzył, ale teraztowarzyszyła mu potrzeba, w wiele głębsza, niż seksualnezaspokojenie.Przez jego twarz przemknął cień zmartwienia,zaborczości i pewnej bezbronności, który pozwolił jemu, wilkowialfie, siedzieć, gdy ja stałam.Zrozumiałam, że nigdy nie pozwolimi odejść, tak jak Christy.Nie chciałam, by cokolwiek pozostawiało go bezbronnym,nawet ja.Pociągnęłam go za dłoń i wstał.- Ja też cię kocham - oznajmiłam, a on się uśmiechnął. Odchrząknęłam.- Coyote chyba chciał na pomóc.Gary prychnął obrazliwie.Kiedy spojrzałam na niego,wpatrywał się w drogę.Wciąż obawiał się o swojebezpieczeństwo, nawet gdy nie było czuć i słychać zagrożenia.Zastanawiałam się, czy chciał być za wszelką cenę bezpieczny, czylubił igrać z losem, jak Coyote.Podobnie jak ja był pokrytypotem, ale nie miał problemów z oddychaniem.Widocznie dbał oformę podczas pobytu w więzieniu.- Gdzie zabrał was Coyote?- Usiądzmy gdzieś - poprosiłam.Rozpaczliwie potrzebowałam prysznica, nawet bardziej niżsnu.A ten ostatni był mi niezbędny, bo strzał adrenaliny przestałdziałać i czułam znużenie.Honey ma stolik ogrodowy, do którego się udaliśmy.Siedząc na nim, mój starszy brat i ja na zmianę opowiadaliśmy,co się wydarzyło.Nie wiem, dlaczego Gary usiadł na stole, alewciąż byłam nerwowa i nie chciałam mieć nóg zaplątanych wkrzesło, gdybyśmy znowu musieli uciekać, więc zrobiłam tosamo.Adam chodził w tę i z powrotem.Zazdrościłam mużywotności, no ale przecież on nie biegał za Coyote.Zanim dotarliśmy do sedna naszej opowieści, dołączyli donas Darryl i Mary Jo.Strażaczka podała mi szklankę wody.Wypiłam połowę, a drugą wylałam sobie na głowę, by spłukać pot z czoła.Oparzenia zapiekły.- Możesz się zmienić w kojota w mgnieniu oka - powiedziałaMary jo, gdy zaczęliśmy opowiadać o ucieczce przed tibicenami.- Widziałam, jak to robisz.Na czterech byłabyś szybsza, dlaczegowięc się nie przemieniłaś, gdy cię ścigały?- Ubrania - wyjaśnił za mnie Gary.- Przy próbie zmiany wubraniach, na pewno się w nie zaplączesz.- Ty przynajmniej nie nosisz stanika - przyznałam mukwaśno rację.- Kiedy sobie biegaliście, otrzymaliśmy interesujący telefon- powiedział Adam, wyciągając komórkę z kieszeni.Dotknąłzielonej słuchawki.- Wulfe chce z tobą rozmawiać.Przyłożyłam go do ucha.Gdyby powiedział to ostatniezdanie, zanim wybrał połączenie, sprzeciwiłabym się.Wciążniespokojna i wykończona, nie jestem w odpowiedniej formie, byrozmawiać z prawą ręką Marsilii.- Mercy? - sam jego głos wystarczył, by mnie otrzezwić.- Chciałeś ze mną rozmawiać?- Mercy - wyszeptał.- Mercy, wciąż czuję twój smak wustach.Odsunęłam telefon na odległość.- Pragnę twej krwi na moim języku, mała kojoteczko.Aż mnie ciarki przeszły.Ze wszystkich okropnych potworów, które miałam okazję spotkać, Wulfe najpoważniejzałaził mi za skórę.Pewnie dlatego, że jego boję się najbardziej.Myślałam właśnie o piciu, a on zaczął o tym mówić, tak jakbyczytał mi w myślach.Często to robi.Wie, że to mnie denerwuje,co go jedynie zachęca.- A ja oczyma wyobrazi widzę, jak zmieniasz się pewnegopięknego, słonecznego popołudnia w pył - powiedziałamznudzonym głosem.- Jeśli twoje marzenie się spełni, to moje też.- %7łycie nie jest sprawiedliwe, Mercy - oświadczył, a ktośprzebywający z nim w pomieszczeniu wydał charakterystycznydzwięk.Każdy, kto kiedykolwiek oglądał pornosa, rozpozna ten jęk.Nikt normalnie nie wydaje takich dzwięków, chyba że coś udaje.- Jeśli zadzwoniłeś, żeby poflirtować, to się rozłączam.Wciągnął powietrze i jęknął.Rozłączyłam się.- Kto to był i dlaczego uprawiał z tobą wirtualny seks? -spytał Gary [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl