[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Powiedz Cannonowi, by wezwał wszystkich swoichludzi.Powiedz mu, by obstawił każdy centymetr CoventGarden i przyległych ulic konstablami, detektywami istrażnikami, i kazał im szukać panny Duvall i Keyesa.Pospieszsię, twój zadek ma się znalezć w biurze Cannona za mniej niżpięć minut.- Tak, proszę pana.- Lokaj pobiegł na tyły domu, wybierającnajkrótszą drogę do stajni.Grant wypadł na zewnątrz, nie zwracał uwagi na deszcz, którymoczył jego włosy i ubranie.Ogarnęło go osobliwe uczucie,strach, którego nigdy jeszcze nie doświadczył.Nigdy niemyślał o własnym bezpieczeństwie, wiedział, że rozum i siłafizyczna pozwolą mu wykaraskać się z każdej groznej sytuacji.Lęk o kogoś innego, miłość, przerażenie i furia, okazały sięnajgorszym rodzajem męczarni.Biegł ku Covent Garden na złamanie karku, mijając po drodzezwierzęta i powozy brnące przez mokre, brudne ulice ipieszych szukających schronienia przed burzą.Jeśli coś sięstanie Victorii.Na samą myśl czuł piekący bólw piersi, jakby jego płuca były wypełnione ogniem, a niepowietrzem.Minął podwórze kościoła Zwiętego Pawła, ziemię, w którejprzed dwoma stuleciami chowano zmarłych.Kostycznyzapach ludzkich szczątków przywitał go, gdy przeciąłwschodni róg portyku kościoła.Przed nim rozciągał się placCovent Garden.Kieszonkowcy, stręczyciele, złodzieje, mor-dercy i bandyci spacerowali swobodnie.każdego z nichzainteresowałaby młoda samotna kobieta ze śliczną twarzą irudymi włosami.Czy Victoria skręciła w ciemne alejkizaludnione włóczęgami i kryminalistami, czy pobiegła prostoprzez plac? Musiał ją znalezć, zanim zrobi to Keyes.- Victorio, gdzie jesteś? - mruknął pod nosem, coraz bardziejulegając panice.Z całej siły powstrzymywał się, by niewykrzyczeć tego pytania pełną piersią.Obiema dłońmi ocierając twarz z deszczu, Victoria skręciła wboczną uliczkę odchodzącą od Russell i uświadomiła sobie zrozpaczą, że zmierza w złym kierunku.Już dawno powinnadotrzeć do Bow Street.Gdyby tylko znała drogę! Gdybyupłynęło więcej niż parę minut, zanim Keyes odkrył jejnieobecność!Przemoczona suknia plątała się wokół jej kostek, kiedyzagłębiała się w zaułek pomiędzy niszczejącymi budynkami.Jak wszędzie w Londynie, i tutaj za czystymi eleganckimiulicami kryły się burdele, złodziejskie spelunki i chatkinędzarzy.Nie oglądając się za siebie, wbiegła do najbliższejbramy, nad którą wisiał szyld bukmachera.Zeszła po schodachna dół.Oddychając ciężko, pchnęła drewniane drzwi i wbiegła dosłabo oświetlonego pomieszczenia.Siedziało w nim conajmniej kilkunastu mężczyzn, zbyt zajętych własnymisprawami, by od razu ją zauważyć.Dżentelmeni i prostacyramię w ramię tłoczyli się przy ladzie zastawionej słoikami ztytoniem i zawiniątkami z cygarami, studiując listę zakładówna ścianie.Bukmacher z ciężkimi skórzanymi sakiewkami naobu biodrach kręcił się za ladą i w szybkim tempie dyktowałtransakcje.- Mam ciężką torbę dla wszystkich nowych klientów.-ogłaszał, głaszcząc końcówki kręconych bokobrodów; zakładyzapisywał krótkim ołówkiem.W powietrzu unosił się stęchły zapach męskości, mieszaninapotu, tytoniu, przemoczonej deszczem wełny i sukna.Victoriaukryła się w kącie, naciągnęła kaptur nisko na twarz i objęła siękurczowo ramionami.Modliła się bezgłośnie, by Keyes minąłzakład bukmachera i kontynuował poszukiwania gdzie indziej.Jej nadzieje okazały się płonne.Keyes doskonale znał tę częśćmiasta, wszyscy detektywi rutynowo przeczesywali takieprzybytki.W tym właśnie byli najlepsi - w śledzeniu i łapaniukryminalistów.- Proszę, proszę - kulturalny głos dżentelmena przerwał jejrozważania, zobaczyła przed sobą czubki czarnych heskichbutów.- Zliczna mała ptaszyna schroniła się przed burzą.Obstawianie przerwano.Znieruchomiała, przygryzającwargę, by się nie wzdrygnąć, gdy mężczyzna zsunął z jejgłowy kaptur.Usłyszała, jak gwałtownie wciągnął powietrze,mięsista dłoń sięgnęła po wilgotny lok jej lśniących rudychwłosów.- Urocze stworzenie - rzekł nieznajomy niskim głosem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]