[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W żadnym z tych skromnych domów kąpielowych nie prowadzono kuchni.Liczne, stojące przy promenadzie i ni­żej, stragany zjedzeniem zaspokajały niemal wszystkie kulinar­ne potrzeby.Przy promenadzie znajdowało się też kilka ośrodków sportów wodnych z odkrytymi basenami, trampolinami i zjeżdżalniami, a także prostym sprzętem sportowym, takim jak stoły do ping--ponga, shuffleboard, kosze do koszykówki oraz gruszki bokser­skie, wysoko cenione przez tych, którzy wiedzieli, jak się nimi po­sługiwać.Największym z tych ośrodków był chyba Raven Hali (nazwany tak, jak się dowiaduję, na cześć jednego z pionierów developingu, Ravenhalla), który znajdował się w dzielnicy rozryw­kowej i funkcjonował na długo przed moim urodzeniem.Steeple-chase Park wzbogacił później swoją bogatą ofertę, otwierając ba­sen, który mógł konkurować rozmiarami z Raven Hali.Washing­ton Baths miały chyba najwierniejszą klientelę; ludzie, z którymi spotykałem się przez wiele lat, twierdzili, że kupują tam rok w rok abonamenty.Goście McLaughlin Baths, niedaleko nas, rekruto­wali się spośród Skandynawów, głównie Norwegów, oraz Irland­czyków zamieszkujących Bay Ridge, okolicę znaną z częstych burd i, co łatwo zgadnąć, antysemityzmu, wówczas dość powszechnego w Ameryce w nieżydowskich społecznościach.Młodsi i bardziej zadziorni goście McLaughlina zabawiali się cza­sem na plaży, przedrzeźniając głośno Żydów, przez których czuli się osaczeni, i raz czy dwa w ciągu lata dochodziło do bójek.Z te­go, co wiem, nie miały one jednak poważniejszych konsekwencji.Wojna położyła chyba kres tym lokalnym animozjom.Baseny w większości tych obiektów zlokalizowane były tuż przy promenadzie i wiele spacerujących nią osób przystawało, by przez szpary w ogrodzeniu przyjrzeć się kąpiącym.Były to w końcu jedyne baseny, jakie widzieliśmy na własne oczy, nie na ekranach kin, i dobrze było przekonać się, że istnieją naprawdę.Najbardziej lubiliśmy oglądać skok w pozycji łabędzia i szybki scyzoryk z niższej i środkowej deski; niewykluczone, że były również najłatwiejsze i ci, którzy potrafili je wykonać, często to robili.Podobnie jak ludzie obeznani z rytmem i odchyleniami gruszki treningowej, popisujący się przed widzami, którzy podzi­wiali ich, stojąc na chodniku.Plażowi sportowcy balansowali na głowach, oparci o podbrzusze i kolana swych szczupłych towa­rzyszek, ale było ich tylu, że prawie nie zwracało się na to uwagi.Do zanikającego gatunku plażowych gimnastyków należał osob­nik, który stawał na rękach i przechodził na nich kilka nieporad­nych kroków.Od lat już nie widziałem żadnego figlarza, który wykonywałby tę sztuczkę i mam nadzieję, że nigdy nie zobaczę.Znacznie ciekawsze widowisko stanowiły partie bezika, rozgry­wane przez gestykulujących energicznie i dyskutujących namięt­nie starszych Żydów; staraliśmy się poznać subtelności gry i do­ciec, o czym tak rozprawiają i z czego się cieszą ci jegomoście ze Starego Świata.Pojawiły się pierwsze przenośne radia, z potęż­nymi bateriami w wielkich obudowach, ważące chyba po pięć­dziesiąt funtów.Pełno było ludzi grających na ukulele i banjo.Właśnie na plaży Coney Island usłyszałem po raz pierwszy we­sternowe ballady w rodzaju Clementine i RedRiver Yalley.Na początku lat trzydziestych jacyś cwani spekulanci posta­nowili wybudować luksusowy hotel Half Moon przy samej pro­menadzie, na rogu Zachodniej Dwudziestej Dziewiątej, i wkrót­ce zaczęła ich trapić zmora niewypłacalności.Half Moon ochrzczony tak na cześć statku Henry'ego Hudsona pozostaje najbardziej majestatycznym budynkiem na Coney Island i pamiętam, że obserwowałem, jak rósł, z okna mojego mieszkania.Nie wiedziałem wówczas nic o Henrym Hudsonie i jego tra­gicznej podróży, lecz ktoś dysponujący większą wiedzą mógłby moim zdaniem zaproponować nazwę, która otwierałaby przed tym przedsięwzięciem bardziej świetlane perspektywy aniżeli koniec, jaki spotkał tego morskiego podróżnika.Patrząc wstecz, trudno się domyślić, cóż takiego skłoniło tych spryciarzy do przekonania, że w chwili gdy Coney Island traciła swoją charyzmę wśród wielkich tego świata, ludzie dysponujący wystarczającą gotówką, żeby pojechać dokądkolwiek, zapragną, zechcą przyjechać akurat tutaj.Hotel Half Moon stał się na krót­ki czas sławny około roku 1940 z powodu śmierci jednej z nie­wielu osób cieszących się względną popularnością w związku z Coney Island, faceta o nazwisku Abe Reles, który nigdy u nas nie mieszkał; jego rewirem była Brownsvilłe, bardziej niespo­kojna dzielnica Brooklynu, wsławiona gangsterskimi porachun­kami i tym, że pochodził stamtąd zawodowy bokser Bummy Davis.Zakwaterowany w tajemnicy w hotelu, Reles czekał jako świadek oskarżenia na proces ludzi związanych z gangiem o nazwie Murder, Incorporated.Opinia publiczna dowiedziała się o nim, gdy jeszcze przed złożeniem zeznań wypadł, wysko­czył bądź też został wypchnięty z okna swego hotelowego poko­ju.W tym momencie bardzo niewiele osób spoza policji wie­działo, że tam przebywa, i chociaż nigdy tego nie udowodniono, mówiło się i mówi, że przez okno pomógł mu wyskoczyć ten sam policjant, który miał mu zapewnić opiekę.Po wojnie, kiedy z hotelu korzystała straż przybrzeżna czy też marynarka wojen­na, w Half Moon urządzono ostatecznie hebrajski dom starców i ta metamorfoza, choć nieco przygnębiająca, stanowi trafny symbol podupadającej i starzejącej się Coney Island, która z całą pewnością ma już za sobą lepsze czasy.Moja matka spędziła tam jakiś okres przed śmiercią, po operacji uwięźniętej przepukliny, po której nigdy nie odzyskała sił.W szpitalu odkryto, że choruje na cukrzycę.Bez wątpienia wolałaby zamieszkać u któregoś z nas, pod warunkiem że jej obecność byłaby mile widziana i nie stanowiła źródła konfliktów; będąc cyniczną realistką, zdawała sobie świetnie sprawę, że to niemożliwe, nie oczekiwała tego i o ile wiem, nawet nie poprosiła.Ulegając współczesnemu kon­wenansowi, nikt z naszej trójki (wszyscy byliśmy już wówczas po ślubie i mieszkaliśmy w przestronnych mieszkaniach) nie do­szedł do wniosku, że może ją przyjąć.Temat nie został nigdy podjęty, domyślam się jednak, że każdego z nas gnębiły przynaj­mniej w głębi duszy pewne wyrzuty sumienia.W naszej rodzinie nieczęsto mówiliśmy o smutnych rzeczach.Jeszcze przed drugą wojną światową dzielnicy rozrywkowej Coney Island zaczęło brakować werwy i przedsiębiorczości.Te­reny rekreacyjne stale się kurczyły.A od końca wojny w 1945 roku nie zbudowano tu (z tego, co wiem) ani jednego większego osiedla mieszkaniowego, z wyjątkiem finansowanych przez państwo.Wesołe miasteczka, niegdyś należące do najnowo­cześniejszych na świecie i cieszące się reputacją bodaj czy nie najlepszych, nie zaoferowały żadnych nowych spektakularnych atrakcji od czasu nowojorskiej wystawy światowej na przeło­mie roku 1939 i 1940, kiedy w Steeplechase Park postawiono wieżę spadochronową.Coney Island w dalszym ciągu ma deptak, który wydawał się wówczas, i prawdopodobnie jest, najdłuższą, najszerszą i naj­wspanialszą promenadą na całym świecie.Ma szeroką plażę z fantastycznym piaskiem, która ciągnie się daleko za Coney w stronę Brighton i Manhattan Beach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl