[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Należy natychmiast dać mu na poty — rzekł Davidson zwykłym swym głosem.— Daj mu się napić czegoś gorącego, a ja pójdę na statek i przyniosę ci, oprócz innych rzeczy, spirytusową maszynkę.— A ledwie dosłyszalnym głosem dodał: — Czy planują morderstwo?Nie zrobiła najmniejszego ruchu, przyglądając się znów z rozpaczą choremu dziecku.Davidson sądził, że nie słyszała pytania, gdy wtem, nie zmieniając wyrazu twarzy szepnęła cichutko:— Francuz zamordowałby cię od razu, ale tamci odkładają morderstwo do chwili, gdy — zaczniesz się opierać.To wcielony diabeł; on ich podmawia do wszystkiego.Bez niego gadaliby tylko.Zaprzyjaźniłam się z nim.Co zrobić, jeśli się jest z kimś takim, jak ten Bamtz? Bamtz się ich boi i oni o tym wiedzą.Ze strachu tylko należy do ich bandy.O Davy, odpłyń stąd czym prędzej!— Za późno — odparł Davidson — statek ugrzązł już w mule.— Gdyby dziecko nie było takie chore, byłabym z nim uciekła do ciebie albo w lasy, albo dokądkolwiek.Och! Davy! Czy on umrze?! — zawołała nagle głośno.Davidson spotkał we drzwiach trzech z tych ludzi.Usunęli mu się z drogi, nie śmiejąc spojrzeć mu w oczy.Ale tylko Bamtz patrzył w ziemię jak winowajca.Ogromny Francuz pozostał na krześle, niedbale rozparty, trzymając okaleczone ręce w kieszeniach, i rzekł zwracając się do Davidsona:— Okropna bieda z tym dzieckiem, wzrusza mnie głęboko rozpacz matki, ale jestem do niczego.Nie mógłbym nawet poprawić poduszki pod głową chorego przyjaciela, bo nie mam dłoni.Czy nie mógłbyś włożyć jednego z tych papierosów w usta biednego, nieszkodliwego kaleki? Muszę uspokoić nerwy, słowo daję, potrzebne mi to.Davidson uczynił to ze zwykłym swym dobrym uśmiechem.Davidson już jest taki, że jego wewnętrzny spokój pogłębia się, im więcej ma powodów do zdenerwowania, a oczy jego, gdy umysł z wytężeniem pracuje, stają się spokojne i senne; łatwo więc zrozumieć, iż ogromny Francuz mógł przypuszczać, że Davidson to istna owca, gotowa na rzeź.Powiedziawszy „merci bien”, dźwignął swe ogromne cielsko, aby dosięgnąć papierosem do zapalonej świecy.Wówczas Davidson opuścił chatę.Droga na statek i z powrotem dała mu dosyć czasu dla rozejrzenia się w sytuacji.Z początku skłonny był przypuszczać, że ludzie ci (oprócz Bamtza znał z widzenia tylko jednego Niclausa, Białego Nakhodę) nie posunęliby się do ostateczności.Z tego też powodu, po części, nie wydał żadnych rozporządzeń na statku.Nie można było liczyć na pomoc spokojnych Kalaszów w walce przeciw białym, a tchórzliwy mechanik dostałby ataku na samą myśl o jakiejkolwiek walce.Davidson wiedział, że może polegać tylko na sobie, gdyby doszło do jakiegoś zatargu.Oczywiście nie doceniał mocy charakteru Francuza, który umiał pchnąć innych do czynu; nie wiedział też, jak silne były jego pobudki: dla beznadziejnego kaleki dolary te były niesłychaną gratką.Jego część łupu posłużyłaby mu do założenia nowego sklepu we Władywostoku, Hajfongu, Manilli czy gdzie indziej, byle daleko stąd.Davidson, będąc wyjątkowo odważnym, nie zdawał sobie sprawy, że jego charakter nie jest na ogół znany, a ta banda łajdaków, widząc, jak przechodził przez pokój z rękami pełnymi rozmaitych przedmiotów i paczek przeznaczonych dla chorego chłopca, sądziła, że ma do czynienia z człowiekiem dobrodusznym, łagodnym i nieszkodliwym.Siedzieli znów we czterech przy stole.Bamtz nie odważył się przemówić, więc Niclaus zabrał głos w imieniu ich wszystkich, zapraszając go, aby zaraz wracał i napił się z nimi.— Pewnie będę musiał pozostać tam dłużej, aby pomóc jej pielęgnować malca — odpowiedział nie zatrzymując się Davidson.Było to powiedziane dla uśpienia podejrzeń, Davidson bowiem rozumiał, że nie może tam długo pozostawać.Siadł na pustej beczułce po gwoździach w pobliżu improwizowanego łóżka i patrzył na dziecko, podczas gdy Anna Śmieszka, krzątając się po pokoju, przygotowywała gorący napój, poiła łyżeczką chłopca lub zatrzymawszy się nad nim wpatrywała się bez ruchu w jego rozgorączkowaną twarz i dawała szeptem krótkie, oderwane informacje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]