[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Twoja wina! twoja wielkawina! Nie ma już rady, nie ma już dla cię ratunku, jeno wstyd a ból,a płakanie.- Jak to on w kościele klęczał przed tobą - mówił znów żal.-Dziw, że ci serce nie pękło, kiedy ci w oczy patrzył i zmiłowaniaprosił.Słuszna było nad obcym się zlitować, a cóż dopiero nad nim,nad kochanym, nad najmilszym!Boże mu błogosław, Boże go pociesz!- Gdyby nie twoja płochość, mógł w radości odejść ten najmil-szy - powtarzała zgryzota - i tyś mu mogła w ramiona pójść jakowybrana, jako żona.- I wiecznie z nim być! - dodawał żalA zgryzota:- Twoja wina!A żal:- Krzysiu, płacz!Więc znów zgryzota:- Tym winy nie zmażesz!Więc znów żal:- Uczyń, co chcesz, a pociesz go.- Wołodyjowski go zabije! - odpowiedziała natychmiast zgryzota.Zimny pot oblał Krzysię i siadła na łóżku.Mocne światło księ-życa wpadało do izby, która w tych białych blaskach wydawała sięjakoś dziwnie i straszno. Co to jest? - myślała Krzysia - oto tam Basia śpi, widzę ją, bomiesiąc jej w twarz świeci, a ani wiem, kiedy przyszła, kiedy sięrozebrała i położyła.Nie spałam przecież ani chwili, ale widać,że moja biedna głowa już na nic.144Pan WołodyjowskiTak rozmyślając położyła się znowu, lecz wnet żal i zgryzotazasiadły także na krawędzi jej łóżka, zupełnie jakby jakieś dwieboginki, które wedle woli zanurzały się w blasku księżycowym lubteż wypływały z tej srebrnej topieli na powrót.- Nie będę dziś wcale spała! - rzekła sobie Krzysia.I poczęła rozmyślać o Ketlingu, a przy tym cierpieć corazbardziej.Nagle, wśród ciszy nocnej, ozwał się żałosny głos Basi:- Krzysiu!- Nie śpisz?- Bo mi się przyśniło, że jakowyś Turczyn pana Michała strzałąprzeszył.Jezu Chryste! sen mara! Ale aż mnie febra trzęsie.Zmówmylitanię, by Bóg nieszczęście odwrócił!Krzysi przeleciała przez głowę błyskawicą myśl: Bogdaj go ktoustrzelił! Ale natychmiast przeraziła się własną złością, więc choćtrzeba się jej było zdobyć na nadludzką siłę, aby w tej właśnie chwilimodlić się o szczęśliwy powrót Wołodyjowskiego, jednak odrzekła:- Dobrze, Basiu!Za czym podniosły się obie z łóżek i klęknąwszy nagimi kolanka-mi na zalanej księżycowym światłem podłodze, poczęły odmawiaćlitanię.Głosy ich odpowiadały sobie wzajemnie, to podnosząc się,to zniżając; rzekłbyś: izba zmieniła się w celę klasztorną, w którejdwie białe mniszeczki odprawiają nocne modlitwy.145Henryk SienkiewiczRozdział XVNazajutrz dzień była już Krzysia spokojniejsza, albowiem wśródpoplątanych ścieżek i manowców wybrała sobie drogę ciężką nie-zmiernie, ale nie błędną.Wstępując na nią wiedziała przynajmniej,dokąd dojdzie.Przede wszystkim jednak postanowiła widzieć sięz Ketlingiem i rozmówić się z nim po raz ostatni, aby go od wsze-lakiej przygody zasłonić.Przyszło jej to niełatwo, bo Ketling niepokazał się przez kilka następnych dni i na noc nie wracał.Krzysia poczęła wstawać do dnia i chodzić do pobliskiego ko-ścioła Dominikanów w tej nadziei, że któregokolwiek ranka spotkago i rozmówi się z nim bez świadków.Jakoż w kilka dni pózniejspotkała go w samej bramie.On spostrzegłszy ją zdjął kapeluszi schyliwszy w milczeniu głowę stał bez ruchu; twarz miał zmęczo-ną bezsennością i cierpieniem, oczy zapadłe, na skroniach złotawepiętna; delikatna cera jego stała się woskową i wyglądał po prostujak cudny kwiat, który więdnie.Krzysi na jego widok rozdarło sięna dwoje serce, więc choć każdy krok stanowczy kosztował ją bar-dzo wiele, bo z natury była nieśmiałą, jednak pierwsza wyciągnęładoń rękę i rzekła:- Niech waćpana Bóg pocieszy i ześle mu zapomnienie.Ketling wziął jej rękę, przyłożył ją sobie do rozpalonego czoła,potem do ust, do których przyciskał ją długo i z całej mocy, wreszcieozwał się głosem pełnym śmiertelnego smutku i rezygnacji:146Pan Wołodyjowski- Nie masz dla mnie pociechy ni zapomnienia!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]