[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Whitney i Anton podnosili tort z dywanu.Kiedy podeszłam do nich, Anton przewrócił oczami.Uśmiechnęłam się znużona, ale tak naprawdę miałam ochotę się rozpłakać.Bez szczególnego powodu; może dlatego, że chciałam, aby tamten dzień był wyjątkowy, ą okazał się taki sam jak wszystkie inne.Kiedy ponownie odwróciłam się do dzieci, zauważyłam, że Peter zerka nad ramieniem.Pogroziłam mu palcem i zgromiłam ponurym spojrzeniem.Natychmiast zakrył twarz.Popatrzyłam na wskazówkę sekundnika zegara na ścianie.- W porządku, możecie wstać, jeśli potraficie się zachować jak ludzkie istoty.Zostało jeszcze dziesięć minut.Pomóżcie zbierać tort, a potem zajmijcie się czymś.Tylko żadnych kłótni.Sheila wciąż siedziała na swoim krześle ze spuszczoną głową.- Sheilo, możesz wstać.Nie ruszyła się.Usiadłam obok niej.- Już się nie gniewam na ciebie.Możesz iść się pobawić.- Uhu - mruknęła.- To mój prezent dla ciebie.Będę grzeczna.Po lekcjach Whitney odprowadziła Sheilę do autobusu, a Anton i ja zeszliśmy do pokoju nauczycielskiego.Usiadłam wygodnie w jednym z foteli, opierając głowę na oparciu, a nogi na stole, i zakryłam oczy ramieniem.- Co za piekielny dzień - powiedziałam.Anton nic mi nie odpowiedział, więc wyprostowałam się i otworzyłam oczy.Nie było go nigdzie.Nawet nie zauważyłam, kiedy wyszedł.Znowu wyciąg­nęłam się wygodnie i prawie zasnęłam.- Torey?Otworzyłam oczy.Anton stał nad moim fotelem.- Wszystkiego najlepszego - powiedział i podał mi grubą kopertę.- Daj spokój, nie trzeba było.Tutaj nie dajemy prezentów.Uśmiechnął się.- Otwórz.W kopercie znalazłam zwariowaną kartę urodzinową z zieloną żmiją.Ze środka karty wypadła złożona kartka.- Co to jest? - spytałam.- Mój prezent dla ciebie.Rozłożyłam papier.Była to kopia listu.Szanowny Panie Antonio Ramirez.władze College'u okręgu Cherokee mają przyjemność poinfor­mować Pana, że otrzymał Pan stypendium Daltona E.Fellowsa.Gratulujemy.Mamy nadzieję, te rozpocznie Pan naukę w murach naszego college'u jesienią.Spojrzałam na niego.Widziałam, że bardzo się stara, lecz nie potrafił utrzymać swojego uśmiechu, który szybko rozszerzył się od ucha do ucha.Chciałam mu pogratulować.Powiedzieć mu, jak bardzo mnie ucieszył ten kawałek papieru.Ale nic nie powiedziałam.Patrzyliśmy tylko na siebie i uśmiechaliśmy się.Po mojej rozmowie telefonicznej z Edem w sprawie przyszłości Sheili zwołano zebranie.Wciąż upierałam się, aby umieścić ją u mo­jej przyjaciółki, Sandy McGuire, w Szkole Podstawowej im.Jeffersona.Sandy była młodą, wrażliwą nauczycielką, która, jak wierzy­łam, nie zgubi Sheili w tłumie.Rozmawiałam z nią kilkakrotnie o Sheili, od czasu kiedy po raz pierwszy wspomniałam jej o swojej prośbie.Początkowo Ed nie odniósł się zbyt entuzjastycznie do mojej propozycji.Nie popierał umieszczania dzieci w klasach starszych niż powinny się znaleźć.Ponadto Sheila była małym dzieckiem, jak na swój wiek.Większość z ośmio i dziewięciolatków przewyższała ją o pół głowy.Zaczęliśmy drążyć temat bardziej wnikliwie.Była mniejsza od większości drugoklasistów, ale poziomem wiedzy prze­wyższała ich przynajmniej o dwie klasy.W jej przypadku nie było mowy o idealnym rozwiązaniu.Bardziej niż jej wzrost czy poziom inteligencji obchodził mnie fakt, aby umieścić ją pod opieką nauczy­cielki, która pomoże jej w emocjonalnym rozwoju.Nie miałam wątpliwości, że z akademickiego punktu widzenia nigdy nie będzie normalna, więc nie widziałam powodu do stwarzania nowych kło­potów.Obawiałam się, że nieposkromiony umysł Sheili nie znajdzie dla siebie granic w drugiej klasie i Sheila napyta sobie biedy tylko przez to, że będzie chciała si.ę czymś zająć.Ostatecznie jednak uznano, że można dać jej szansę w klasie Sandy.Ustalono też, że będzie chodzić codziennie na dwie godziny do pedagoga szkolnego, który miał czuwać nad jej rozwojem emocjonalnym, a także pomóc w dodatkowych zajęciach, by sprostać jej zaawansowanej wiedzy.Na trzy tygodnie przez zakończeniem szkoły powiadomiłam Sheilę, że w przyszłym roku pójdzie do szkoły Jeffersona.Wyjaśni­łam jej, że dobrze znam jej przyszłą nauczycielkę i że przyjaźnię się z nią od dawna.Zapytałam Sheilę, czy chciałaby któregoś dnia po lekcjach odwiedzić Sandy w jej klasie.Pierwszy raz zaproponowa­łam jej to w tym samym dniu, w którym wyjaśniłam, co postanowio­no ojej przyszłości.Sheila nie potrafiła poradzić sobie z tym wszyst­kim i oświadczyła, że nie chce tam iść ani teraz, ani w następnym roku.Jednak pod koniec dnia, po tym jak pozostałe dzieci dowiedzia­ły się o jej nowym miejscu i bardzo się tym podnieciły, ponieważ Sheila miała przeskoczyć jedną klasę, stwierdziła, że ostatecznie może pójść i zobaczyć tę Sandy.W środę, po południu, zaraz po ostatnim dzwonku wskoczyłyśmy do mojego małego samochodu i pojechałyśmy na drugi koniec miasta, do Szkoły Podstawowej im.Jeffersona.Ponieważ Sandy kończyła pracę dopiero o wpół do czwartej i miałyśmy całe pół godziny, zaprosiłam Sheilę na rożki lodowe.Wybrała podwójną porcję o smaku lukrecjowym.Zapomniałam wziąć ze sobą serwetki.Kiedy zajechałyśmy pod szkołę, Sheila wyglądała, jakby zmie­niła kolor skóry.Resztki lodów widniały na jej policzkach, brodzie, włosach i z przodu koszuli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl