[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał różowe z podniecenia policzki.Wyglądał, jakby miałzamiar paść do stóp Sanglanta, by ucałować jego buty.Na szczęście nauczył się czegoś odkapitana Fulka i jego żołnierzy.Wyprostowawszy się jak należy, zakomunikował wiadomośćz taką dumą, jak gdyby był królewskim Orłem.- Wasza Wysokość! Kapitan Fulk prosi cię, byś przybył niezwłocznie.W oboziezjawił się mnich i mówi, że cię poszukuje.Wszedłszy do obozu, Sanglant rozejrzał się najpierw za Blessing; spała spokojnie whamaku zawieszonym między starym kamiennym filarem a pniem świeżego drzewka.Hamakkołysany był delikatnym powiewem, który wzniecała Jerna.Jako że dziecko jadło więcejnormalnego jedzenia, a co za tym idzie, piło coraz mniej mleka Jerny, ta wyglądała znacznielepiej.Jej kobiece kształty migotały niczym lśniąca woda w popołudniowym słońcu,rozlewającym światło nad filarami.Kształty te nawiedzały Sanglanta w snach oraz gdy budziłsię w nocy, a także podczas chwil wytchnienia.Lepiej było jej nie oglądać wcale, nizli byćkuszonym w tak nieprzyzwoity sposób.Poczuł ulgę, że musi zająć się czymś innym.Sanglant skierował swoją uwagę naprzybysza.Zabrało mu chwilę, nim rozpoznał tego obdartego człowieka.Jego odzieniemusiało być kiedyś zakonnym habitem.Mężczyzna przybył w towarzystwie krnąbrnej kozy,która próbowała właśnie przedrzeć się do drugiej kozy poprzez gąszcz ostów.Tuzin żołnierzyFulka, nie wyłączając samego kapitana, obserwował go z pewnej odległości.- Jesteś człowiekiem, który podróżował z moją matką - powiedział Sanglant, lustrującprzybysza od góry do dołu.Wyglądał niepozornie, brudny, z chorym okiem.Dotkliwiecuchnął.- Mówiła, że nie żyjesz.- Prawdopodobnie tak myślała - odparł mężczyzna.- Zwracaj się do księcia Sanglanta we właściwy sposób - rzucił ostro kapitan Fulk.-On jest dla ciebie Waszą Wysokością.Jest księciem, synem króla Henryka.- Wasza Wysokość - rzekł ironicznie mnich.- Jestem brat Zachariasz.Przyjrzał się świcie księcia.Jego zbrojni stali teraz wokoło i obserwowali całą scenę,nie mając w ten piękny wieczór nic innego do roboty.Zachariasz nie powiedział, co myśli otej prowizorycznej świcie.Sanglant niczego nie mógł wyczytać z jego twarzy.W końcuznowu spotkali się wzrokiem.Przybysz miał uparte spojrzenie, stępione nieco zmęczeniem.- Podążałem za tobą, panie.- To więcej, niż zrobiła moja matka - rzekł Sanglant półgłosem, popatrując naHeriberta, po czym wskazał na mnicha.- Tak więc szedłeś moim śladem.Czy czegoś odemnie chcesz?Zachariasz sięgnął do sponiewieranego garnuszka, zwisającego mu u pasa i wydobyłstamtąd umorusany pergamin.Rozwinął go delikatnie z najwyższą pieczołowitością,pokazując podarty skrawek pokryty numerami, cyframi, diagramami, epicyklami i punktamiprzypominającymi ukłucia szpilki, które oznaczały gwiazdy.Sanglant natychmiast rozpoznał tę pospieszną bazgraninę.Wziął pergamin z rąkmnicha bez pytania o pozwolenie.Zachariasz cicho zaprotestował, ale zaraz potem zamilkłpod wpływem spojrzeń zbrojnych.- Liath.- Sanglant przycisnął skrawek do policzka, tak jakby w pospiesznejgmatwaninie liczb i kół mogła zachować się jakaś cząstka jej osoby, duszy i serca, któremógłby wchłonąć.- Czy znasz osobę, która sporządziła te obliczenia, Wasza Wysokość? - zapytał mnichz narastającym podnieceniem.Miał zarumienione policzki i mrugał chorym okiem takgwałtownie, że łzy stanęły mu pod spuchniętymi powiekami.Po długiej ciszy Sanglant opuścił pergamin.Tak naprawdę były na nim tylko znaki.Wiedział, jak nazywała je Liath, lecz nie rozumiał, co oznaczały.- Moja żona - odpowiedział.- Tak więc to jej szukam! - zawołał mnich triumfalnie.Trzęsąc się nieznacznie,wyciągnął rękę po pergamin.Sanglant zwrócił go z niechęcią.- Z pewnością widziałeś, co się z nią stało.Została porwana przez demony ognia.%7łołnierze słyszeli już tę historię wcześniej, lecz zaczęli mruczeć między sobą, słysząctakie słowa wypowiadane bez żadnych ogródek.Niekiedy dziwiło Sanglanta, że podążyli zanim pomimo jego buntu przeciwko ojcu i królowi oraz opinii jego żony, którąekskomunikowano za uprawianie czarnoksięstwa i która zniknęła z ziemi w niejasnychokolicznościach.Pomijając już osobę nieziemskiego demona, towarzyszącego mu jakopiastunka jego dziecka.- Ach.- Zachariasz zauważył kozy, usiłujące zbliżyć się do siebie, maksymalnienaciągając sznurki, którymi były przywiązane.W końcu natknęły się na jeżyny.Jego twarzwydała się Sanglantowi znajoma, ale nie mógł sobie przypomnieć, skąd go zna.Czy widziałgo już kiedyś? Nie sądził, jednakże coś w tym mężczyznie budziło w Sanglancie pewneskojarzenia.Mnich miał wydatny, sokoli nos, nieco kobiecy zarys szczęki, bardziej owalnyniż ostry.Był chudy, tak jak chudzi bywają głodujący ludzie, a ciemne włosy miał zaczesanedo tyłu.Jak przystało na dobrego sługę Kościoła, nie nosił brody
[ Pobierz całość w formacie PDF ]