[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest istotne, aby żyjący sami odkrywali te ruiny w swoim wnętrzu i odczytywali ich hieroglify.Archeologia serca to jedyna ważna nauka.Podam przykład.Na toaletce Webera w Nowym Jorku stoi (między innymi) moje zdjęcie.Siedzę w jego wygodnym, starym skórzanym fotelu, z rękami na podołku i nogą założoną na nogę.Moja twarz jest, jak zwykle, pozbawioną wyrazu wąską łopatą zakończoną włosami.Na podłodze obok fotela leżą cztery z tych masek Bloodstone’a, które byty kiedyś popularne.Przyniosłem je tego dnia do Webera dla żartu.Siedzę tam w sportowej marynarce od Andersena i Sheparda, pod szyją mam jedwabny fular zawiązany w pompatycznie prawidłowy węzeł, i wyglądam na bardzo zadowolonego z siebie.Na podłodze leżą te identyczne srebrne twarze, rzucone gdzie popadło.Weber często patrzył na to zdjęcie, z uwagą, z nostalgią, z uśmiechem.Mamy tyle sposobów oglądania fotografii, która coś dla nas znaczy.Ale chociaż patrzył, nigdy nie zobaczył tego, co jest tam ważne.Przyznaję, to niełatwe.Dlaczego robimy zdjęcia, dlaczego patrzymy, dlaczego tak mało pamiętamy, a tak dużo zapominamy? To nie przypadek.Starożytni Rzymianie znaleźli na to radę: haruspików, którzy badając wnętrzności martwych zwierząt, porządek i formę wszystkich rzeczy na świecie, mieli nadzieję odczytać tropy przyszłości w ramach tego porządku.Nie mylili się.Gdyby Weber popatrzył na tę fotografię prawidłowo, zobaczyłby bardzo wiele z tego, co mu się zdarzy.Nie dlatego, że jestem na niej ja, ale w układzie masek na podłodze, ciasnym węźle jedwabiu, półcieniu na moim profilu.Kiedy robił zdjęcie, powtarzał: „Odwróć głowę.Przesuń ręce.Spójrz bardziej w bok.Muszę zmieścić w kadrze te maski.To jest to!”Dlaczego to było to, a nie coś innego? Bo jakąś częścią siebie mój przyjaciel wiedział, że uchwyci na kliszy odprysk swojej przyszłości.Niestety, pozostałe jego części nie umiały tego odprysku zobaczyć, więc tylko oprawił go w ramki i ustawił na półce obok innych.Tak jest ze wszystkim.Z papierosem, którego pali: tym, jak go trzyma, liczbą pociągnięć.Tyle odpowiedzi unosi się leniwie w powietrzu nad naszym życiem jak szary dym nad głową Webera.- Czy Phil mówił ci o psie i śmierci, która przyszła do jego pokoju?- Wyatt, co się stało z anielicą Pinsleepe? Myślałem, że mi o tym opowiesz.Zacisnął usta i skinął głową.- Opowiem ci, mamy jeszcze trzy godziny lotu.Właśnie to mi się podoba w Dekameronie i Opowieściach kanterberyjskich: wszyscy siedzieli sobie i snuli ciekawe historie, bo nie mieli nic lepszego do roboty, póki wokół szalała zaraza albo do Canterbury było jeszcze sto mil.Najpierw opowiem ci o psie i śmierci.Zresztą ma to związek z Philem i Pinsleepe.Kiedy Phil był mały, mieli w domu sukę imieniem Henrietta.Pozwalali jej biegać samopas, więc szczeniła się dość regularnie.Sypiała w kącie pokoju Phila i kiedy Przychodził jej czas, kładła się na posłaniu i po prostu rodziła.Pewnego razu miała w miocie naprawdę chorego szczeniaka.Według Phila od początku było wiadomo, że zdechnie, ale Henrietta za nim szalała i traktowała go najlepiej ze wszystkich, co było dziwne, bo zwierzęta na ogół ignorują, a nawet zabijają słabe sztuki.Henrietta jednak kochała małego, bez przerwy go lizała i pilnowała, żeby miał dość jedzenia.Przez jakiś czas wyglądało na to, że szczeniak wszystkich zaskoczy i wyżyje, ale potem mu się pogorszyło i zaczął zdychać.Pewnego wieczoru, odrabiając lekcje, Phil podniósł wzrok, bo usłyszał, że Henrietta warczy.Wiedział, że robi to bardzo rzadko, a kiedy się rozejrzał, zobaczył, że nie ma na co warczeć.Ona jednak nie przestawała.„Wrrrr” i „wrrr”! Cały czas patrzyła w stronę jednego z okien.Phil sprawdził, czy coś tam jest, ale niczego nie zauważył.Suka machała ogonem jak szalona, warczała: wyraźnie szykowała się do walki.Ale tam nic nie było!Nagle zerwała się i stanęła jak wryta z obnażonymi kłami; drżały jej tylne łapy, ogon latał na boki.Najpierw patrzyła dalej w kąt pokoju, ale potem zaczęła powoli odwracać łeb, jakby wiodła wzrokiem za czymś, co szło w jej stronę.Leżała przedtem obok szczeniaków, dając im jeść, i teraz wszystkie chwiały się na trzydniowych łapkach, na ślepo szukając mamy.Oprócz tego chorego.Był tak słaby, że nie mógł się ruszyć.Phil mówił, że coś poczuł: nie lodowaty powiew czy trupią dłoń na szyi, po prostu coś innego.Mogło to być nawet przyjemne; nie pamiętał.Cokolwiek to jednak było, bez wątpienia dało znać o swojej obecności zarówno chłopcu, jak i psiej matce.Na kilka sekund Henrietta ucichła i zesztywniała.Całkiem zastygła.Potem zaczęła skomleć, patrząc na szczeniaki.Wierciły się i popiskiwały, wszystkie, z wyjątkiem chorego.Ten był martwy.Ponad wszelką wątpliwość martwy.- Do pokoju przyszła Śmierć? Wyatt skinął głową.- Tak właśnie Phil pomyślał.Mówił, że suka patrzyła, jak Śmierć idzie przez pokój do szczeniaka.Ten chwilę później nie żył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]