[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Może pan już się budzić.Proszę się obudzić.Pacjent otworzył oczy. - Wszystko poszło jak z płatka - oznajmił Adam.- Wkrótce dojdzie pan do siebie.Stratton wpatrywał się spod przymkniętych powiek w sufit sali operacyjnej,rozmyślając w świątecznym nastroju o jednonogim kierowcy ciężarówki oraz jego żonieleżącej w innym szpitalu, tak ciężko chorej, że nie mogła nawet podpisać dokumentu.Pielęgniarka zawinęła amputowaną nogę w dwie chusty.Adam, przebrawszy się zpowrotem w biały strój, zabrał ją, jak również napisany przez Helenę raport, i poszedł dowindy, na którą oczywiście musiał długo czekać.Patologia znajdowała się na czwartympiętrze.Na pierwszym wsiadło kilku pasażerów, a kiedy zbliżali się do drugiego, uwagęAdama przyciągnęła paniusia w średnim wieku, kobieta w rodzaju tych, które szczebiocząsłodkim głosikiem nawet do buldoga.Przyglądała się zawiniątku, które dzwigał.- Czy mogę tylko zerknąć na maleństwo? - spytała wyciągając rękę.- Nie.- Szybko cofnął się o krok.- Nie chciałbym go obudzić.To dziecko wezmę do siebie.Wordsworth.Jadąc na czwarte piętro gładził czule łydkępana Strattona.Gaby nie dawała znaku życia.Zadzwonił do niej ponownie i jak zwykle zostałspławiony przez Susan Haskell, którą zdążył już szczerze znienawidzić.Dręczyły go wyrzuty sumienia z powodu Liz Meomartino, zdał sobie bowiem sprawę,że bezwzględnie ją wykorzystał w swoich tandetnych rozgrywkach z jej mężem, tak samo jakniegdyś wykorzystał podstarzałą Greczynkę.Postanowił, że nigdy więcej do niej nie zadzwoni, i od razu poczuł ulgę.To byłhaniebny epizod, lecz przecież czas zaleczy rany.A jednak ciągle o niej myślał.Zdumiewała go.W żadnym wypadku nie była zwykłądziwką.Wytworna, obyta, z doskonałym gustem, bogata, a do tego piekielnie zmysłowa.- Halo? - rozległ się jej głos w słuchawce.- To ja, Adam - powiedział zamykając drzwi budki telefonicznej.Wszystko odbyło się jak za pierwszym razem.Spotkali się w restauracji Par lor, potemposzli po brudnym śniegu do hotelu Regent.Adam poprosił o ten sam pokój.- Czy zamierza pan zatrzymać się na dłużej? - spytał recepcjonista.- Tylko na jedną noc.- Za jakieś trzy, cztery godziny będziemy mieli komplet.Legion Amerykański mazjazd w Audytorium Pamięci, kawałek dalej przy tej ulicy.Pomyślałem sobie, że lepiej panaostrzegę, na wypadek gdyby chciał pan zarezerwować pokój do końca tygodnia.Drzwi toalety otworzyły się i ujrzał Liz wchodzącą do holu.Właściwie czemu nie?Przecież kiedy nie pracował, nic go w szpitalu nie trzymało. - Niech pan policzy za tydzień - powiedział.Tego popołudnia leżeli w pokoju 314, a muzyczny podkład tworzyły okrzyki i śmiechmężczyzn w niebiesko-złotych czapkach, wywrzaskiwane przez drzwi obelgi i wiadomości,zrzucane z góry puste butelki oraz worki z wodą.- Jaki mają naturalny kolor? - spytał gładząc jej gęste włosy.- Czarny - odparła.- Nie powinnaś była go zmieniać.Odsunęła głowę.- Przestań.On też zawsze mi to mówi.- Co niekoniecznie oznacza, że nie ma racji.Powinnaś wrócić do własnego koloru -dodał łagodnie.- To chyba jedyna skaza na twojej urodzie.- Są inne - odparła.- Nie przypuszczałam, że do mnie zadzwonisz - dodała po dłuższejchwili.Na korytarzu odbywały się jakieś marsze.Adam patrzył w sufit i palił papierosa.- Początkowo nie zamierzałem.- Wzruszył ramionami.- Ale nie mogłem cię zapomnieć.- Ze mną było tak samo.Znałam wielu mężczyzn.Czy to ci przeszkadza? Nie -przytknęła mu do ust końce palców.- Nie odpowiadaj.Pocałował jej palce.- Byłeś kiedyś w Meksyku? - spytała.- Nie.- Jak miałam piętnaście lat, stryj pojechał tam na sympozjum lekarskie.Zabrał mnie zsobą.- Tak?- Cuernavaca.W górach.Kolorowe domy.Cudowny klimat, kwiaty kwitnące przezokrągły rok.Prześliczne miejsce.Jeśli gospodarz zapomni zamieść chodnik przed południem,płaci mandat.- I nie ma śniegu - dodał.Na zewnątrz sypało.- Nie ma.A do Mexico City jest tylko kawałek.Raptem pięćdziesiąt mil.To bardzokosmopolityczne miasto, podobnie jak Paryż.Są tam duże szpitale, kwitnie życietowarzyskie.Utalentowany lekarz z Ameryki Północnej ma tam przed sobą wspaniałeperspektywy.Z kolei ja mam dość pieniędzy, by kupić ci odpowiednią praktykę.- O czym ty mówisz?- O tobie, o mnie i o Miguelu.- O kim? - Miguel to mój syn.- Przecież to szaleństwo.- Wcale nie.Miguel ci chyba nie przeszkadza? Za nic w świecie bym go nie zostawiła.- Nie, to znaczy, nie musi mi przeszkadzać, bo to po prostu niemożliwe.- Obiecaj, że się nad tym zastanowisz.- Posłuchaj, Liz.- Proszę.Po prostu się zastanów.Przewróciła się na bok i pocałowała go.Jej ciało było mu latem, rosą miodową,jeżynami, skórką brzoskwini, piżmem.- Pokażę ci pałac Corteza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl