[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Prawda.- Jim niechętnie zmusił Gruchota do kłusu.Miał nadzieję, że dogoni sir Briana.Rozsądek podpowiadał mu jednak, że nie ma na to szansy.Rycerz będzie dawał z siebie wszystko, żeby wraz z posłańcem dołączyć do tych spośród jego ludzi, którzy mogli jeszcze bronić się przeciw napastnikom, kimkolwiek by oni byli.Nie można by dogonić tych dwóch, chyba że Jim i jego ludzie pognaliby konie całym pędem, a to, jak właśnie zauważył Theoluf, nie byłoby rozsądne.Jim liczył, że dowie się czegoś od człowieka Briana o napastnikach 1 sytuacji w zamku, ale wyraźnie nie było to możliwe.Najlepiej będzie, jeśli on i jego ludzie nadjadą w jak najlepszej kondycji bojowej.Właściwie do Zamku Smythe nie było tak daleko; konno może półtorej godziny stępa.Jim ściągnął wodze nieco mocniej i Gruchot zwolnił jeszcze tempo.Nawet kiedy już tam dojadą, głupotą byłoby rzucić się do walki, zanim nie przyjrzą się sytuacji i nie porozmawiają z sir Brianem.Napastnicy mogli przewyższać ich liczebnie nawet dziesięć czy dwadzieścia razy do jednego, chociaż było rzeczą nieprawdopodobną, by naprawdę duże siły zapuściły się tak daleko, zanim doszłyby o nich wieści od innych sąsiadów.Wszyscy zbrojni jechali teraz stępa.Jim skinął na Theolufa, żeby ten zrównał się z nim.- Jak myślisz - spytał go - kto może atakować Zamek Smythe? To nie jest wszak najzamożniejsza posiadłość w tych stronach.- Ale ktoś obcy mógłby uważać ją za jedną z łatwiejszych do zdobycia - zauważył zbrojny.- Rozumiem - stwierdził Jim, nagle zamyślony.- W takim razie atakujących prawdopodobnie jest niewielu.I nie będzie to nikt z sąsiadów.Sir Brian jest w dobrych stosunkach ze wszystkimi; a w każdym razie normańskie prawo zabrania nam walczyć między sobą.- Prawo jest tylko prawem - sceptycznie odpowiedział Theoluf.- Jednakże myślę, milordzie, że masz rację.To nie będą sąsiedzi.I nie ma w tej okolicy tak dużych zgraj banitów, żeby porwali się na podobną rzecz; a na najazdy Szkotów jesteśmy za daleko na południe.Możliwe, że napastnicy przybyli morzem ł nadeszli od strony wybrzeża, na los szczęścia przeszukując ląd i wyglądając wszystkiego, co mogliby szybko zdobyć i unieść, zanim ta część Anglii powstanie przeciw nim.Jim skinął głową.Słowa zbrojnego jasno zarysowały najbardziej prawdopodobny obraz.Nie powiedział nic więcej i Theoluf pozwolił swemu koniowi wrócić na bardziej stosowną pozycję, pół długości za Jimem, nadal po lewej jego stronie.Jechali dalej; Jim starał się, jak umiał najlepiej, panować nad zniecierpliwieniem.Wrócił do zamku, po wizycie u Carolinusa, w południe.Teraz było już wczesne popołudnie.Nagle, całkiem z innej beczki, przypomniało mu się, że nic nie jadł.A także prawie nic nie pił - tylko pół dzbana wina, które zaczynało już wietrzeć mu z głowy.Przez to wino czuł się teraz ospały i przygnębiony - chociaż z konieczności dostosował się już do tego, że ludzie z jego otoczenia mieli zwyczaj tęgo popijać.Rozmyślania te przypomniały mu o czymś jeszcze.Odwrócił głowę i skinąwszy nią przywołał do siebie Theolufa, by móc z nim porozmawiać nie będąc słyszanym przez jadących za nimi.- Theolufie - odezwał się szeptem nieco tylko głośniejszym niż stukot kopyt ich koni - czy ludzie coś jedli od świtu?Zbrojny spojrzał na niego z półuśmiechem.- Nie ma obawy, milordzie - odpowiedział.- Wojownik uczy się dbać o to, żeby jego brzuch zawsze był pełen, na wypadek nagłej potrzeby takiej jak ta - zawahał się i zerknął badawczo na Jima.- Czy milord coś jadł?- W rzeczy samej nie - odrzekł Jim - przynajmniej nie od śniadania.Zupełnie o tym zapomniałem.- Jeśli zajrzy milord do juków przy siodle - powiedział Theoluf- stwierdzi być może, że zostały zaprowiantowane, nim wyruszyliśmy.Jim sprawdził lewą torbę i odkrył, że istotnie zbrojny miał rację.Było tam kilka grubych kawałków chleba i sera i duża flaszka wina.Był też kubek do wina.- Czy będziemy w najbliższym czasie przechodzić przez jakiś strumień?- Jeszcze dwa furlongi i przekroczymy mały strumyk - odpowiedział Theoluf i spojrzał pytająco na Jima.Prawdę powiedziawszy Jim wolał w tej chwili uniknąć picia czystego wina - mimo dobrze znanego twierdzenia, że włos psa jest dobrym lekarstwem na każdego, nawet najmniejszego kaca.Mniemanie to, rozpowszechnione w tym świecie tak samo, jeśli nie bardziej, jak w jego własnym, świadczyło o długim żywocie ludowych środków.Chciało mu się pić i z chęcią zadowoliłby się samą wodą, byle tylko czystą.Na szczęście w tej okolicy można było z reguły pić bezpiecznie wodę ze strumieni.Przyszło mu teraz do głowy, że może coś w rodzaju drinka - wino pół na pół z wodą ze strumienia - mogłoby zarówno ugasić pragnienie, jak i pomóc popić chleb z serem.Zwłaszcza że ser był zbyt suchy, aby go przełknąć bez popijania.Kiedy dotarli do strumienia, posłał oddział przodem i z Theolufem u boku zatrzymał się dość długo, by napić się wina z wodą i zjeść trochę chleba z serem.Mając coś w żołądku spojrzał na świat bardziej optymistycznie, schował resztę jedzenia, flaszkę i kubek i pojechali dalej, doganiając oddział.Zbliżywszy się do Zamku Smythe jechali wolniej; zeszli zupełnie z traktu i rozproszyli się, na wypadek gdyby napastnicy obozowali w pobliżu albo rozstawili straże.Jednakże ostrożność ta okazała się zbędna.Dojechali aż do krawędzi otwartej przestrzeni, którą Zamek Smythe, jak wszystkie zamki, utrzymywał ze względów obronnych wokół swych murów.Wyglądając spoza zasłony liści Jim ujrzał grupę stu lub niewielu mniej uzbrojonych ludzi o dość prostackim wyglądzie.Stłoczeni byli w bezładną gromadę pod główną bramą zamku i najwyraźniej dowodził nimi wielki, czarnobrody osobnik.Zamek Smythe był szczelnie zamknięty - to znaczy tak szczelnie, jak tylko dawało się go zamknąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]