[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Na Sprężyckiego nie ma co liczyć - szepce poufnie Sitkiewiczpiątoklasiście.- On teraz do niczego.Niedawno miał "trzy ćwiercido śmierci", słaby teraz jak kurczę.Nie dałby rady najmniejszemuszajgecowi.- To prawda - przytwierdza Kuszkowski - choroba zjadła naszegoWiktor GomulickiWspomnienia niebieskiego mundurka 225zucha.Jednak z taką pewnością siebie mówił o swojej sztuce.- Językiem wojować łatwo.Zapada wieczór.U fary przedzwoniono już na Anioł Pański.Wpowietrzu snuje się dym drzewny, lekki, niebieskawy, który niedławi jak wyziew węgla kamiennego, ale na miejscu otwartymprzyjemny być może nawet dla powonienia.Razem z tym miłym dymkiem nadlatują zapachy skwarek zesłoniny, kawy "żołędziowej", jajecznicy z przysmażoną cebulką.Na stancjach przygotowywa się wieczerza dla uczniów - dla tychpyzatych, ociężałych chłopców ze wsi, którzy jak lupus z ichłacińskiego Tirocinium, choć nie rapaces i nie crudeles, są jednakpod względem jedzenia - insatiabiles.I w bohaterskiej drużynie wrażenia żołądkowe zapanowałychwilowo nad innymi.Chłopcy szybko zrywają się z kloców,głowami skinęli sobie na pożegnanie, z pośpiechem pędzą wróżnych kierunkach do pełnych mis, które w tej chwili zdają sięim wonniejszymi niż róże saarońskie, niż kadzidła w świątyniSalomona.Sprężycki idzie z wolna, wsparty na ramieniu Dembowskiego.- O jakiejże to sztuce myślisz, biedaku? - pyta ostatni zniepokojem i troskliwością matki, czuwającej nad chorymdziecięciem.- Czyś zapomniał, że doktor Dobrzelewski zabroniłci nawet wiele chodzić i głośno mówić?- Toteż moja sztuka nie polega ani na chodzeniu, ani namówieniu.Wiktor GomulickiWspomnienia niebieskiego mundurka 226- Na czymże zatem?- Zobaczysz.Dembowski wzdycha.- Nie zapominaj, Witek, że tobie przykazano: jeść jak najwięcej,sypiać jak najdłużej, mieć dobry humor i przesiadywać po całychdniach w ogrodzie.Moim zdaniem niepotrzebnie nawet chodziszdo szkoły i męczysz się słuchaniem belfrów.Wszakże czy tak, czyinaczej, ten rok dla ciebie stracony.- Tak myślisz, Bronek?- Nawet twój ojciec powiedział, że nie wymaga od ciebieskładania egzaminów.Nieprawda?- Aha!%7łegnają się przyjaciele serdecznie jak zawsze, całują się jak bracia- jednak przy rozstaniu na ustach Sprężyckiego błąka się uśmiechzagadkowy.Z tym uśmiechem zasiada do swego uczniowskiego stolika,wyciąga z półki książki, z szuflady kajety i starannie obciąwszyknot u świecy łojowej, zabiera się do pracy.Upłynęło kilka tygodni - kilka długich, ciężkich, leniwiewlokących się tygodni, wypełnionych pracą egzaminową,podnieceniem nerwów, niepokojem o dobry stopień, o promocję, oprzyszłość.W ciągu tych pracowitych tygodni drużyna bohaterska nie miałaczasu na urządzanie posiedzeń "klocowych" - ani razu nie stawiłasię w komplecie na zwykłym miejscu nad Narwią.Wiktor GomulickiWspomnienia niebieskiego mundurka 227Każdy myślał tylko o sobie, zajmował się wyłącznie własnymisprawami - niewiele obchodzili go inni, choćby nawetkoleżeństwem zbliżeni, wspólnością losów związani.Ale nareszcie godzina "sądu ostatecznego" wybiła.Skończyły sięegzaminy, odbył się "popis", ogłoszono zapadłe na radzienauczycielskiej wyroki.Kto miał utonąć, poszedł na dno, kto miałwypłynąć, ukazał się na powierzchni - rozdano nagrody, listypochwalne, promocje - jedne oczy zabłysły radością i dumą, innenapełniły się łzami żalu albo brzydkiej zawiści - i miasteczkozapadło w senną, leniwą ciszę wakacyjną.Na chwilę jednak przed ostateczną rozsypką gromadkaniebieskich mundurków skupiła się raz jeszcze przy klocach,których połowę zdążono już przez ten czas porznąć na deski iNarwią, a następnie Wisłą spławić do Gdańska.W gromadce nie brakło żadnego z tych, co tu niedawno ślubybohaterskie wykonali.Tylko z szeregu "świadków" ubyli dwaj czytrzej najniecierpliwsi, którym tak się spieszyło do jazdy konnej naoklep, do biegania boso po łąkach, do kąpieli w kamienistymstrumieniu lub pełnej żab sadzawce, że wprost z sali popisowejprzeszli na bryczkę i pomknęli wyciągniętym kłusem do rodzinnejzagrody.Na klocach nadrzecznych znów siedzą: Sitkiewicz, Radzicki,Kozłowski, Dembowski, Sprężycki, Bellon i inni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]