[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kruppe stoi teraz przed tobą, byś mógł w ostatniej chwili przed śmiercią ujrzeć jego dobrotliwe oblicze.Zważywszy wszystko razem, to wielka wspaniałomyślność z jego strony.Raest ryknął śmiechem.– Nieraz już odwiedzałem sny śmiertelników.Wydaje ci się, że jesteś tu panem.Mylisz się.Tyran wyciągnął gwałtownie dłoń, z której eksplodowała toksyczna moc.Czar pochłonął Kruppego, jarząc się ciemnym płomieniem.Gdy przygasł, po człowieczku nie zostało ani śladu.– To chamstwo, powiada Kruppe – usłyszał głos dobiegający z lewej.– Podobna porywczość jest dla niego wielkim rozczarowaniem.Jaghut odwrócił się błyskawicznie, mrużąc powieki.– Co to za podstęp?Człowieczek uśmiechnął się.– Ależ podstęp Kruppego, oczywiście.Raesta zaalarmował jakiś dźwięk, który zabrzmiał za jego plecami.Było już jednak za późno.Odwrócił się, lecz w tej samej chwili masywny krzemienny miecz przebił jego lewy bark, połamał żebra, przeciął mostek i kręgosłup.Tyran zwalił się na bok.Kawałki jego ciała rozsypały się po ziemi.Podniósł wzrok na T’lan Imassa.Przed twarzą Raesta przemknął cień Kruppego.Tyran spojrzał w załzawione oczy śmiertelnika.– Jest bezklanowy, oczywiście.Uwolniono go z więzów i nikt go już nie spęta, lecz, ku jego przerażeniu, starożytny przymus nadal nim włada.Wyobraź sobie, jak się zdziwił, gdy go zdemaskowano.Onos T’oolan, miecz pierwszego imperium, po raz kolejny musi usłuchać zewu krwi, która tak dawno temu ogrzewała jego członki i serce, dając im życie.– Masz dziwne sny, śmiertelniku – odezwał się T’lan Imass.– Kruppe pełen jest niespodzianek, nawet dla samego siebie.– Wyczuwam w tym wezwaniu rękę rzucającego kości – ciągnął Onos Toolan.– Zgadza się.Zdaje mi się, że zwał się Pran Chole z klanu Kiga Avena z T’lan Imassów Krona.Raest wstał z ziemi, otaczając się płaszczem czarów, by utrzymać na miejscu kawałki ciała.– Żaden T’lan Imass mi się nie oprze – wysyczał.– To bardzo wątpliwe – sprzeciwił się Kruppe.– A zresztą ma pomocnika.Jaghucki tyran wyprostował się i ujrzał wysoką, spowitą w czerń postać, która wyszła z koryta strumienia.Gdy zjawa podeszła bliżej, uniósł głowę.– Przypominasz mi Kaptura.Czy Wędrowiec Śmierci jeszcze żyje? – Skrzywił się.– Nie, nie wyczuwam z twojej strony nic.Nie istniejesz.– Być może – zgodziła się postać, mówiąc cichym, basowym głosem, w którym pobrzmiewała nuta żalu.– Ale w takim razie ty również nie istniejesz – ciągnęła.– Obaj należymy do przeszłości, Jaghucie.– Przybysz zatrzymał się w odległości piętnastu stóp od Raesta i zwrócił zakapturzoną głowę w stronę Silanah.– Jej pan oczekuje twego przybycia, Jaghucie.Będzie jednak czekał na próżno i powinieneś być nam za to wdzięczny.Zadałby ci śmierć, od której nie uciekłaby nawet taka istota jak ty.– Głowa znowu się odwróciła i skryta pod kapturem ciemność skierowała się na Jaghuta.– Tutaj, we śnie śmiertelnika, położymy kres twemu istnieniu.Raest chrząknął.– W tej epoce nie ma nikogo, kto mógłby mnie pokonać.Postać wybuchnęła cichym, basowym śmiechem.– Jesteś głupcem, Raest.W tej epoce może cię zabić nawet śmiertelnik.Fala zniewolenia odwróciła się.To my, bogowie, jesteśmy teraz niewolnikami, a śmiertelnicy są naszymi panami, choć nie zdają sobie z tego sprawy.– A więc jesteś bogiem? – Grymas na obliczu Raesta pogłębił się jeszcze.– W takim razie w porównaniu ze mną jesteś dzieckiem.– Kiedyś byłem bogiem – odparła postać.– Czczono mnie jako K’rula, a moim aspektem był Obilisk.Jestem Wytyczającym Ścieżki.Czy ów starożytny tytuł coś dla ciebie znaczy?Raest cofnął się o krok, unosząc zmumifikowane dłonie.– To niemożliwe – wydyszał.– Odszedłeś do Królestw Chaosu.wróciłeś do miejsca swych narodzin.nie ma cię już wśród nas.– Jak mówiłem, wiele się zmieniło – zauważył cicho K’rul.– Wybieraj, Raest.Onos T’oolan może cię zabić.Nie rozumiesz, co oznacza jego tytuł miecza.W tym świecie nikt mu nie dorówna.Możesz paść haniebnie od ciosu Imassa albo możesz mi towarzyszyć, pod jednym względem jesteśmy bowiem tacy sami.Nasz czas minął i czekają na nas Bramy Chaosu.Co wybierasz?– Ani jedno, ani drugie, pradawny.Z ust Raesta wyrwał się cichy, głuchy śmieszek.Jego zmumifikowane, pokaleczone ciało osunęło się na ziemię.K’rul uniósł głowę.– Znalazł sobie inne ciało.Kruppe wydobył chusteczkę.– Ojej – powiedział.Kalam skinął dłonią i Paran schylił szybko głowę.Kapitanowi zaschło w ustach.W tym ogrodzie działo się coś bardzo dziwnego.Zastanawiał się, czy to wrażenie jest wyłącznie skutkiem wyczerpania.Tutejsze powietrze straszliwie drażniło jego zmysły.Wydawało mu się, że ciemność pulsuje, a woń rozkładu przerodziła się w smród.Kalam sięgnął po noże.Paran napiął mięśnie.Za plecami skrytobójcy nie widział zupełnie nic.Drzew było za dużo, a światła zbyt mało.Gdzieś z przodu migotały gazowe lampy.Na tarasie zgromadzili się ludzie.Mimo to czuł się tak, jakby od cywilizacji dzieliły go tysiące mil.Wydawało mu się, że otacza go jakaś pierwotna obecność.Ze wszystkich stron dobiegało go jej powolne, ciężkie tchnienie.Kalam nakazał mu gestem zostać na miejscu, po czym zniknął w cieniach po prawej stronie.Kapitan przykucnął nisko i zakradł się w miejsce, gdzie przed chwilą stał skrytobójca.Wyglądało na to, że tuż przed nim znajduje się jakaś polanka.Nie był jednak tego pewien.Nie dostrzegał też nic niepokojącego.Mimo to poczucie, że coś tu nie jest w porządku, rozsadzało mu czaszkę.Postąpił kolejny krok naprzód.Pośrodku polany znajdował się jakiś masywny blok, wyglądający jak przystrojony kamień albo ołtarz.Przed tym obiektem stała niska kobieta, która w ciemności wyglądała niemal jak widmo.Była odwrócona do Parana plecami.W jednej chwili była sama, a w następnej tuż za nią znalazł się Kalam.W jego dłoniach błyszczały sztylety.Uniósł ramiona.Kobieta poruszyła się z szybkością błyskawicy.Uderzyła łokciem do tyłu, trafiając skrytobójcę w żołądek.Potem odwróciła się i kopnęła go kolanem w krocze.Kalam wydał z siebie krzyk, zatoczył się do tyłu i padł z ciężkim łoskotem na ziemię.Paran wydobył miecz i wybiegł na polanę.Gdy kobieta go zobaczyła, z jej ust wyrwał się pełen zaskoczenia i strachu pisk.– Nie! – krzyknęła.– Proszę!Kapitan zatrzymał się, słysząc dziewczęcy głos.Kalam usiadł z jękiem.– Do licha, Żal – powiedział.– Nie spodziewałem się, że cię jeszcze zobaczę.Myśleliśmy, że nie żyjesz, dziewczyno.Kobieta spojrzała nieufnie na podchodzącego ostrożnie Parana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]