[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na koniec przy wtórzepieśni po kolei spalił je w piecyku.Komnatę wypełniła przedziwna mieszanina zapachów.Ranny otrzymał wcześniej polecenie głębokiego oddychania, by jak największa dawka lekówdotarła do organizmu.Nieprzytomny skrupulatnie wykonał rozkaz skierowany do jegopodświadomości.Kapłan skoncentrował się i użyczając swojej wewnętrznej energii siłom, którymsłużył, pochylił się nad rannym, dotykając jego dłoni.- Stary wojowniku, w imię Hantukamy oddaj mi swą prawą rękę.Twoje dłonie sąteraz własnością boga, by czynić pokój i zgodę, dla ciebie walka z orężem już się skończyła,teraz masz chodzić w miłości, równie silny, jak dotąd.- Zamilkł, a po dłuższej chwilimruknął, niczym do leniwego dziecka: - No, rusz się!Pod palcami wyczuł ciepło, które stopniowo rosło, aż dłonie leżącego zaczęły świecićciepłym, żółtym blaskiem.- Stary wojowniku, z woli Hantukamy oddaj mi swoje zmysły - zaintonował, kładącdłonie na twarzy rannego - zostaną ci zwrócone silniejsze, ale nie dla wojny, a dla miłości.Tym razem musiał czekać dłużej, aż wreszcie głowa leżącego rozświetliła się.Położyłwięc dłonie na jego sercu.- Stary wojowniku, z łaski Hantukamy pozbądz się swych pragnień.Twój duch należyteraz do mojego boga i jest zwierciadłem doskonałości, która jest jednością.%7łyj pokojuzadowolony ze spełnienia.Tym razem nie była to poświata, lecz wielki blask, który spowił rannego jak świetlistykokon.Kapłan cofnął złączone dłonie, jakby trzymał w nich coś niezwykle cennego i zawołałcicho:- Keyoke! Ranny otworzył oczy i krzyknął, oślepiony niezwykłym blaskiem.-Keyoke - głos kapłana był zmęczony, ale pogodny - nie obawiaj się, kroczysz właskach mego boga Hantukamy.Twoja pani prosiła o twe zdrowie, jeśli mój bógobdaruje cię życiem i zdrowiem, jak będziesz jej służył?-Tak jak dotąd.jak ojciec córce, ona jest dla mnie dzieckiem, którego nie miałem.-Zaklęcia wymuszały prawdę, toteż Keyoke nie mógł kłamać.- Służyłem Sezu, bo taknakazywał honor, jego dziecku, ponieważ je kocham.-%7łyj, Keyoke.%7łyj i zdrowiej w łasce mego boga.- Kapłan otworzył dłonie i przezchwilę w komnacie zapanowała jeszcze większa jasność, po czym pomieszczenieogarnął półmrok, rozjaśniany przez żarzące się węgle.Keyoke leżał wciąż bez ruchu, ale oddychał głęboko i równo, a policzki miałzaróżowione, jak u zdrowego, spokojnie śpiącego człowieka.- Sprowadz panią Acomę - polecił kapłan pomocnikowi, siadając na najbliższejpoduszce.- Powiedz jej, że ranny będzie żył i że to naprawdę wyjątkowy człowiek.* * *Gdy Mara przyszła wraz z pomocnikiem, piecyk był wygaszony, popiół zniknął, ziołabyły spakowane, a kapłan chrapał smacznie na posłaniu ze zgarniętych byle jak poduszek.-To był trudny zabieg - przyznał posłaniec, przyglądając się z zainteresowaniemsłużbie wnoszącej posiłek.- Ranny będzie spał przez kilka dni, ale rany będą się goić.Tylko minie sporo czasu, zanim będzie na tyle silny, by wstać.-Gdy na dobre odzyska przytomność będzie trzeba sporej perswazji, by go przekonać,że musi pozostać w łóżku - Mara uśmiechnęła się.- Jak go znam, to będzie chciałwstać natychmiast.* * *Nastały dni wzmożonego ruchu - kupcy zwozili zapasy, rzemieślnicy zszywalinamioty, garncarze robili lampy oliwne.W Dustari nie było drzew, toteż musieli pamiętać, byzabrać ze sobą węgiel drzewny i lampy oliwne.Plac apelowy w dzień i w nocy rozbrzmiewał komendami i tupotem bojowychsandałów - Lujan ćwiczył żołnierzy i nowo mianowanych oficerów.Regularnie wyprowadzałich też na pola i bagna, by nauczyli się walczyć w trudnych warunkach.Przerwy wćwiczeniach spędzał wraz z innymi oficerami w komnacie Keyokego.Wracający powoli do jsił wojownik nie pozostawał bezczynny i choć jeszcze nie wstawał, uczył taktyki i strategiiataku oraz obrony.Nikt nie wątpił, że kampania na pustyni jest zasadzką wymyśloną przezTasaia.Mara zaś doglądała wszystkiego, próbując być w kilku miejscach równocześnie.Dlatego też Nacoya straciła parę dni, nim wreszcie udało się jej znalezć Marę samą wogrodzie, wolną od korespondencji i rachunków.Oceniła, że chwila jest odpowiednia, toteżskłoniła się i siadła.-Wczoraj napisałam do Hokanu - powiedziała zamiast powitania Mara.-To dobrze, ale nie dlatego cię szukałam.-A dlaczego?-Sądzę, że powinnaś poszukać mojego następcy - odparła z westchnieniem Nacoya.-Nie chciałabym zrezygnować, ale starzeję się coraz bardziej, a nie mam kogo szkolić.Jican jest w odpowiednim wieku, ale brak mu niezbędnego na tym stanowisku sprytu.Keyoke ma wszystkie potrzebne zalety, ale jesteśmy oboje starzy, a nie zawsze kapłanHantukamy zdąży na czas.-Masz rację, matko mego serca, muszę wybrać kogoś, kto w przyszłości cię zastąpi.Wiesz, myślę że zbyt wielu Acomów zginęło z moim ojcem.-To prawda, ale życie odradza się bez przerwy jak woda w tej fontannie.Musiszposzukać nowych głów.Obie wiedziały, że jest to ryzyko, nowe osoby na tak odpowiedzialnych stanowiskachstwarzały nowe okazje do infiltracji Acomów.Siatka Arakasiego była doskonała, ale nienieomylna, a najbliższym doradcom Mara musiała ufać, jeśli ich rady miały być cokolwiekwarte.- Zajmę się tym, ale po powrocie z pustyni - zdecydowała.- Wcześniej szukanienowego talentu stwarza zbyt wielkie ryzyko.Jeśli nie wrócę, problem rozwiąże się sam:Ayaki musi być otoczony tymi, których lojalność nie podlega wątpliwości.-Masz rację, córko.- Nacoya skłoniła się i wstała.- Mogę odejść?-Oczywiście.Zdrzemnij się, odpoczynek dobrze ci zrobi.-Ledwie co wstałam! - zaperzyła się Nacoya.- Sama się prześpij, naprawdę sama, borobisz się podobna do widma! Przez tego Kevina będziesz mieć zmarszczki przedtrzydziestką.-Od seksu nie robią się zmarszczki - Mara roześmiała się.- A poza tym nie marudz,tylko zrób coś pożytecznego.Na przykład przejrzyj pocztę.- Już to zrobiłam.Masz coraz więcej adoratorów.-Oportuniści - sarknęła Mara.- Uważają, że w razie mojej śmierci awansują zkonkubina na męża i obejmą majątek.agenci Desia chcą otworzyć bramy jego armiipod moją nieobecność.Kto inny będzie się oświadczał zagrożonej głowie rodu?-Nikt, pani - odparła pospiesznie Nacoya, kryjąc ukłonem zadowolenie.Mara była młoda, być może głupia i niedoświadczona w sprawach łóżkowych, alemiała doskonałe wyczucie i zrozumienie polityki.Gdyby tylko okazała się jeszcze zdolnym iprzewidującym dowódcą, zwłaszcza na obcym terenie; bez tego pustynia i jej mieszkańcyosiągną to, co dotąd nie udało się Minwanabim.Rozdział jedenastyPustyniaRozpoczęła się podróż.Wyprawę żegnali wszyscy od Nacoi, Jicana i Keyokego począwszy, a naniewolnikach kończąc.Wszyscy byli spokojni, ale daleko im było do radości - każdywiedział, że mogą w tym życiu już nie zobaczyć nikogo z wyruszających.Ostatnio z podobnąsiłą wyruszał na wojnę pan Sezu; starsi ze służby pamiętali dobrze, iż wróciło mniej niżczterdziestu.Młodsi zaś, wyczuwając ich obawy, obserwowali wymarsz trzech kompanii wrodowej zieleni, oraz jednej połyskującej czernią, ale - jak wszyscy - pod sztandarem z shatrą.Przepełniały ich nieznane dotąd uczucia.Kurz spod wielu stóp wzbił się nad drogą, a porannesłońce migotało w przyozdobionych proporcami grotach włóczni.W Sulan-Qu czekały barki.Na Marę i jej orszak - ceremonialna barka Acomów zwyrzezbionym w kształcie głowy shatry dziobem, na wojsko - wynajęci z gildii przewoznicy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]