[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Być może jest ono przedmiotem dla Boga.Ale nie dla nas.W marynarce wiszącej na wieszaku w przedpokojuspoczywała metalowa kasetka, a w niej sześć karteczek z sześcioma słowami:LEMONIADADRZWIFABRYKAAUTOSTRADAZDRÓJWAZON KWIATÓWW rozmyślania ostro wdarł się głos Margo.- A mówiłam ci, żebyś się tam nie bawił! Piskliwy krzyk wybił go z myśli.- Żebyś mi tam więcej nie chodził.Zrozumiano?Mówię poważnie.- Jak ci poszło z podaniem do magistratu? - dobiegłgo głos Vica.- Przyjął mnie jakiś urzędniczyna i powiedział, że w tej chwili miasto nie ma pieniędzy.Najbardziej irytujące, że gdybym poszła tam w ubiegłym tygodniu, wniosek zostałby przyjęty i prace rozpoczęłyby się lada dzień.A tak trzeba czekać.Nic nie osiągnąłem.I nic im nie mogę zrobić.Człowiek jest bezradny.Bez poparcia innych nic się nie osiągnie.- Może należałoby powierzyć tę sprawę Billowi Blackowi, żeby zalał tę działkę wodą.- Tak.A wtedy dzieci, zamiast połamać sobie karki,powpadałyby do sadzawki i potonęły.Po obiedzie Margo zabrała się do zmywania naczyń Sam położył się w salonie przed telewizorem, zaś Ragle i Victor podjęli przerwaną rozmowę.- Powinieneś postarać się w sądzie konkursowym o urlop - zaproponował Vic.- Nie sądzę, żeby to było możliwe.Znał doskonale reguły gry i nie mógł sobie przypomnieć podobnej klauzuli.- Spróbuj.- Być może - zapamiętale zdrapywał jakąś plamę z blatu stołu.- Ta wczorajsza historia rzeczywiście mnie przeraziła.Mam nadzieję, że to nie ja jestem główną przyczyną tego niepokoju.Nie chciałbym być odpowiedzialny za twoją depresję.- Nie - zaprzeczył Ragle.- Jeśli już rzeczywiście jest tu ktoś winny, to jedynie konkurs i Junie Black.- Posłuchaj - Vic konspiracyjnie obniżył głos.- Nie pchaj się do Blacków.Z powodzeniem możesz znaleźć coś lepszego.Poza tym ona nie jest wolna.- Tak.Wydała się za kretyna.- To nie ma znaczenia, za kogo.Tu ważna jest przede wszystkim instytucja.Konkretne osoby są tylko załącz­nikiem do aktu urzędu stanu cywilnego.- Nie przychodzi mi łatwo wyobrazić sobie Junie i Bila Blacków jako instytucję.Poza tym nie mam nastroju do dyskusji o urzędach.- Opowiedz mi dokładnie, co się stało - nalegał Vic.- Nic.- Opowiedz!- Halucynacja.To wszystko.- Chcesz ją opisać?- Nie.- Zauważasz jakieś podobieństwa z tym, co przytrafiło mi się wczoraj wieczorem? Ciągle mnie to niepokoi.Myślę, że coś tu nie gra.- Tak, coś tu nie gra - beznamiętnie potwierdził Ragle.- Nie zaprzątam sobie głowy tą czy inną osobą.Chodzi mi raczej o coś bardziej ogólnego.- Czas wypadł z posad.- Mam wrażenie, że powinniśmy porównać nasze doświadczenia.Ragle jakby się obudził.- Nie powiem ci, co się ze mną stało.Teraz będziesz współczująco kiwał głową, ale jutro czy pojutrze, gdy pójdziesz do pracy i skończą ci się tematy do rozmów z kasjerkami, przypomnisz sobie o mnie.l opiszesz z wszys­tkimi szczegółami przypadek schizoidalnego szwagra, który zwariował ze strachu, że może nadejść taki dzień, kiedy będzie się musiał pożegnać z pierwszym miejscem w tabeli rekordzistów i straci jedyne źródło utrzymania, jakim dotychczas były krzyżówki.A ja nie pozwolę plotkować o sobie.Nie zapominaj, jestem bohaterem narodowym.- Jak uważasz - zgodził się Vic.- Ale tracisz jedyną szansę.Razem moglibyśmy coś osiągnąć.Jestem niepocie­szony.Ragle nic nie odpowiedział.- Nie możesz tak po prostu nabrać wody w usta.Ja jestem człowiekiem odpowiedzialnym.Mam na głowie żonę i syna.A ty? Straciłeś już panowanie nad sobą? Nie umiesz rozsądzić, co jest dla ciebie dobre, a czego powinieneś unikać?- Nie wpadnę w amok - obruszył się Ragle.- W ka­żdym razie nie mam powodu, by przyjmować to założenie.- Musimy razem mieszkać w tym domu - stanowczostwierdził Vic.- Zakładając, że.- Jeśli będę miał uczucie, że jestem wam zawadą, wyniosę się - przerwał mu Ragle.- Tak czy owak pójdę sobie stąd, jeśli nie teraz, to za kilka dni.Jeżeli możesz znieść mnie tak długo, wszystko w porządku.- Margo nie pozwoli ci odejść.Uśmiechnął się.- Margo będzie musiała pozwolić mi odejść.- Jesteś pewny, że sam nie jesteś sobie winny życia zmarnowanego dla miłości?Ragle zignorował pytanie.Wstał od stołu i poszedł do salonu, gdzie Sammy oglądał Dymiący colt.Rzucił się na sofę i zapatrzył się w ekran.Nie mogę z nim już dłużej rozmawiać, pomyślał.Pech.Potężny pech.- Jak western? - zapytał siostrzeńca, gdy w telewizo­rze pokazała się reklamówka.- Znakomity - odpowiedział Sammy.Z kieszeni koszuli wystawał jakiś pomięty papier.Wyglądał na bardzo zniszczony.Ragle poprawił się na sofie, chcąc dokładniej przyjrzeć się kartce.Sammy nie zwracał uwagi na manewry wuja.- Co masz w kieszeni?- Ach - westchnął - gdy budowaliśmy w ruinach schron, znalazłem całą masę starych książek telefonicznych i gazet.Ragle sięgnął do kieszonki i wyciągnął intrygującą kartkę.Zbutwiały papier rozdarł się na kilka części.Na każdym kawałku starannie wykaligrafowano po jednym słowie, z trudem dającym się odcyfrować spod nalotu kurzu i plam wilgoci:STACJA BENZYNOWAKROWAMOST- Znalazłeś to na parceli należącej do magistratu? - zapytał ostro, niezdolny do trzeźwego myślenia.- Wy­grzebałeś to?- Tak.- Mogę to zatrzymać?- Nie.Ragle zatrząsł się gniewnie.- W porządku - odezwał się tak rozsądnie, jak tylko mógł.- Dam ci w zamian za to coś innego, albo kupię od ciebie tę makulaturę.- A właściwie czemu chcesz mieć tę kartkę? - Sammy oderwał wzrok od telewizora.- Czy to jest jakaś rzecz wartościowa, czy co?Odpowiedział zgodnie z prawdą.- Zbieram takie kartki.Podszedł do szafy, zdjął marynarkę, wyjął kasetkę i usiadł przy chłopcu.Podniósł metalowe wieczko i pokazał sześć pasków papieru.- Dziesięć centów za sztukę - Sammy miał zmysł kupiecki.Wyciągnął z kieszeni następne kawałki.W sumie było ich pięć, lecz dwa były tak zniszczone, że żadną miarą nie dało się odczytać napisu.Mimo to Ragle wyjął pół dolara i wręczył siostrzeńcowi.Po czym oddal się rozmyślaniom.A może ktoś mi robi głupie kawały? - zastanawiał się.Jestem ofiarą błazeńskich figlów.Konkurencja postanowiła pokpić z mistrza.Albo czytelnicy gazety.Bez sensu.Zupełnie bez sensu.Zmieszany i obolały wygładził pięć pasków papieru tak starannie, jak tylko potrafił, i złożył je w kasecie.Pod niektórymi względami czuł się jeszcze podlej niż przed chwilą.Późnym wieczorem poszukał latarki, założył płaszcz i skierował się w stronę ruin.Bolały go nogi, przypominając o wędrówce z Junie.Gdy wreszcie dotarł do miejskich parceli, zaczął się za­stanawiać, czy to był szczęśliwy pomysł - cała ta wyprawa w środku nocy.Strumień światła wydarł ciemności kontury betonowych płyt, doły wypełnione deszczówką, sterty desek i gruzu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl