[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Muszę cię pochwalić, żeś bez młotka i kielni niezlesię spisał.Zobaczymy, czy też bez siekiery i piły dasz sobie radę?Naprzód trzeba było postarać się o rodzaj gontów albo dachówek.Widziałem ja w lesie ro-ślinę na pięć metrów wysoką, z szerokimi liśćmi.Umyśliłem użyć ich do zrobienia dachu.Skoro więc deszcz ustał zupełnie puściłem się do boru.Jakoż wkrótce znalazła się owa rośli-na.Miała łodygę grubą, wysoką na siedem do ośmiu metrów, a od opadniętych liści jakbysęczkami od dołu pokrytą.Za ich pomocą wspiąłem się aż do korony liściastej, rozchodzącejsię na wszystkie strony w kształcie palmowego wachlarza.Chcąc naciąć liści, objąłem noga-31mi łodygę, a ręką począłem je naginać, lecz odchyliwszy liście, z podziwem ujrzałem żółtaweowoce, długie na 50 centymetrów, kształtem do ogórków podobne.Zcinając liście, nie zapo-mniałem i o nich, i kilka na ziemię zrzuciłem.Zszedłszy na dół, spróbowałem owoców i któż moją radość opisze, gdym poczuł w ustachsmak słodkawy, przyjemny, orzezwiający.Ucieszyłem się tym więcej, bo mi się już kukury-dza zupełnie przejadła.Owoc ten, jak się pózniej dowiedziałem, nazywa się pizang.Znajdo-wał on się obficie na licznych drzewach i mogłem go do zbytku używać.Posiliwszy się, natychmiast rozpocząłem zaprawę szczeliny w sklepieniu groty.Nie szłomi jednak tak łatwo, jak z początku mniemałem.Szpara była u góry dosyć szeroka i nie dałasię samymi liśćmi przykryć.Należało koniecznie wprzódy ułożyć jakieś podpórki, ażeby sięna nich mogły oprzeć.Narobiłem z gałązek drzewnych kilkadziesiąt podpórek, ale nie mającgwozdzi, nie mogłem ich umocować w szczelinie.Wtem przyszły mi na myśl liany, znajdujące się obficie w lesie.Naciąłem ich sporo.Na-stępnie, urżnąwszy dwie długie, proste gałęzie, poprzywiązywałem do nich lianami owedrobne podpórki tak, iż się z tego utworzyła drabina dosyć długa i mocna.Drabinkę tę poło-żyłem wzdłuż na szczelinie, a na tym rusztowaniu umieściwszy kilka warstw liści pizango-wych, poprzykrywałem kamieniami, ażeby mi wiatr zbyt lekkiego dachu nie porwał, boki zaśdrabiny przytwierdziłem do ziemi kulkami z gałęzi.Robota ta, tak lekka na pozór, zajęła mi cały dzień i zmęczyła porządnie, tak iż ukończyw-szy ją pózno wieczorem, jak nieżywy ległem na posłaniu.Nazajutrz pierwsza moja myśl była o pizangach.Pobiegłem po nie i sprawiłem sobie pysz-ne śniadanie.Wczoraj jadłem je z pewną bojaznią, lękając się, czy nie mają własności trują-cych, ale noc ubiegła bez złych skutków, więc mogłem bezpiecznie je spożywać.Odkrycie to naprowadziło mnie na zamiar zwiedzenia całej wyspy.Któż wie, ile jeszczepożytecznych przedmiotów znalezć się mogło.Wszak tak dawno już na niej jestem, a dotądzasklepiony w ciasnej dolinie, żyję jaki ślimak w skorupie.Postanowiłem więc zabrać się dowycieczki po wyspie, lecz przede wszystkim należało pomyśleć o zapisaniu czasu mego po-bytu, gdyż dnie zaczęły mi się w pamięci plątać i dziś na przykład zaledwie przypomniałemsobie, że była sobota.Znalazłem wreszcie sposób zrobienia kalendarza.Wybrałem na ten celdwa drzewa z gładką korą i na jednym wyciąłem nożem datę rozbicia: wtorek, dnia 23 wrze-śnia 1664 roku.Pod tym napisem wycinałem kreski, znaczące dnie, niedziele oznaczałemdłuższymi.Dziś była sobota 18 pazdziernika.Był to dwudziesty szósty dzień pobytu mego nawyspie.Miałem zatem kalendarz i nie obawiałem się na przyszłość stracenia rachuby czasu.W parę dni potem na odłamie skały, tuż obok groty, ujrzałem duży kamień płaski, z otwo-rem w samym środku.To mi nasunęło myśl zrobienia kompasu.Wiedziałem o tym dobrze, iżw południe cień, padający od przedmiotów oświetlonych słońcem, bywa najkrótszy.Wystru-gawszy kawałek drzewa płaski na kształt deseczki, ściąłem go klinowato.Utkwiłem szerszykoniec w otworze kamienia, cieńszy zaś skierowałem w górę.Potem zasiadłem nad kamie-niem, pilnie obserwując.Gdy się słońce wzbiło najwyżej, a cień był najkrótszy, oznaczyłemto miejsce kreską wzdłuż cienia poprowadzoną.Przed zachodem słońca wbiegłem znowu naskałę i zrobiłem znak w punkcie, na który ostatnie promienie słońca rzucały cień.Na drugidzień zaznaczyłem miejsce wschodu słońca, a ponieważ w okolicach bliskich równika dłu-gość dnia i nocy nie ulega wielkiej zmianie, podzieliłem miejsce między wschodem i połu-dniem, jako też między południem i zachodem na sześć równych części i wyrobiwszy nożemkreski, pooznaczałem je liczbami godzin.Tak zrobiłem sobie zegar, może niezbyt dokładny,zawsze jednak lepszy od żadnego.32XIIIPrzygotowania do podróży po wyspie.Sporządzenie przedmio-tów do niej potrzebnych.Powroznictwo i szewstwo.Kapelusz idzida.%7łycie, chociaż samotne, nie wydawało mi się tak nudne, jak z początku.Powoli zacząłemsię przyzwyczajać do mego położenia, a przy tym pocieszała mnie nadzieja, że lada dzieńpojawi się jakiś okręt, który mnie wyswobodzi z więzienia.Jedna tylko rzecz była mi bardzoprzykra, to jest jednostajność pokarmu.Kukurydza była niezła i posilna, to prawda, pizangiczyli banany przewyborne, ale i najlepszy przysmak uprzykrzy się, gdy się go ciągle zajada.Wspomnienie chleba lub mięsa taką mi przykrość robiło, że na myśl o nich w nieznośny hu-mor wpadałem. Cóż, paniczu, mówiłem nieraz do siebie, zjadłbyś tak na przykład kawał polędwicysmacznie upieczonej albo rostbefu i do tego kromkę chleba białego, pszenicznego ze świe-żuchnym masłem, co? A nie było ci to słuchać ojca i siedzieć w domu, opływałbyś wewszystko, jak pączek w maśle.Ach, pączki! Jakaż to rzecz przewyborna, a jeszcze prosto zpieca, gorące, z cukrem i konfiturami, jakie zwykle matka na zapusty smażyła.Biedna matka,biedny stary ojciec.Tyle im zmartwienia zrobiłeś, niegodziwcze! Jakże śmiesz teraz narzekaćna swe położenie.Dobrze ci tak, bardzo dobrze, niewart jesteś nawet tej kukurydzy i pizan-gów, na które wyrzekasz.Kiedy ci się zachciało włóczyć po świecie, nie narzekaj na to iużywaj kochaneczku na mdłych ziarenkach kukurydzianych.Kiedy sobie wyciąłem taką perorę, było mi lżej na sercu i godziłem się z moją żywnością
[ Pobierz całość w formacie PDF ]