[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uczyniwszy zadość przyzwoitości, wydobyła swoją książeczkę czynszową i po długim grzebaniu w kieszeniach wysupłała dwa i pół szylinga.- Proszę - rzekła podając pieniądze i książeczkę, a gdy Łucja wzięła pieniądze i pokwitowała odbiór, kobieta dodała niemal gniewnie: - Jak pani widzi, wszystko w porządku.- Tak - rzekła Łucja - nie zalega pani.- Rozejrzała się po tym nie dającym się opisać mieszkaniu, a wzruszona może przez pana Shawa dodała myśląc o swojej własnej sytuacji: - Musi pani ciężko walczyć - widzę, że pani nie posiada.- Tak - przyznała kobieta skinąwszy głową w kierunku rosłego, obżerającego się mężczyzny.- Tak, on.on nigdy nie pozwala kupić sprzętów.Bo widzi pani, wcześniej czy później nie będziemy mogli zapłacić czynszu, a wtedy gospodarz zabierze nam wszystko."Na co się to zda? - powiada.- Jak nie będzie nic do zabrania, to wyniesiemy się i koniec."- Ale mąż pani wolałby chyba żyć trochę wygodniej? - spytała Łucja.- To prawda - uprzejmie potwierdziła kobieta.- Mój mąż lubi wygody, ale nie ma go tu już od dwóch lat.Dostał wszystkiego razem pięć lat.Ten pan - skinęła w kierunku jedzącego - mieszka tylko ze mną.- Rozumiem - rzekła Łucja, a spojrzenie jej przesunęło się z dwojga bladych dzieci na półroczne niemowlę, którego pochodzenie zostało niestety tak brutalnie zakwestionowane.Ale niemowlę nic sobie z tego nie robiło, podobnie jak starsze dzieci, a najmniej ze wszystkich - ów "pan".- Alfie, zaśpiewaj pani jaką piosenkę - rzekł nagle zwracając się do najstarszego dziecka siedzącego w kucki na podłodze.Otarł usta i spojrzał na Łucję.- Wspaniale śpiewa ten urwis.Łucja spojrzała na Alfiego.Spieszyła się, czekała na nią praca, ale Shaw okazał się silniejszy.- No, zaśpiewaj - rzekła nagle.- Zaśpiewaj, to dam ci pensa.Alfie miał blisko pięć lat, uśmiechnął się i bez zażenowania zwilżywszy wargi językiem powiedział:- Zaśpiewam pani "Maggie Murphy", bo to lubię najbardziej.I przedwcześnie dojrzałym głosem zaśpiewał balladę:A w niedzielę o zmierzchużal i smutek mój pierzcha,radość w sercu rozkwita, czy wiecie?Bo spotykam chłopakówi dziewczęta, ach jakie,i wałęsam się z nimi po mieście.Tam zaś w karczmie harmoniisłodkie płyną w krąg tony,a izba jak skrzypce rozbrzmiewa.Maggie Murphy na proguchętnie wskaże: tu droga.Więc przychodźcie co wieczór tu do niej.Scena dziwnie przejmująca w tej pustej izbie: cienki głosik rachitycznego, beznadziejnie zniekształconego dziecka, gęsta mgła za oknem, wesołe chichotanie "pana", szklane oko płonące dumą macierzyńską, śliniące się na słomie niemowlę, suczka zajęta teraz wygryzaniem pcheł, a obok tego wszystkiego beztroskie wszy, łażące swobodnie i bez przerwy.- To wszystko - zaszczebiotał Alfie.- Ładnie, prawda? - I wyciągnąwszy rączkę, dostał pieniążek.Łucja poczuła, że coś ją dławi w krtani.Nie nadawała się do tego zajęcia, nie, żadną miarą: zbyt straszny był widok nieopisanej, potwornej nędzy.Z trudem zdołała się opanować i podeszła do drzwi.Po wymianie grzeczności rzekła:- Więc za tydzień o tej samej porze.- Skinęła głową i wyszła.Musi iść dalej.Nie ma rady: z tego przecież żyje.Energicznie zapukała do sąsiednich drzwi, które otworzyły się ze zdumiewającą szybkością, ukazując izbę całkiem inną niż ta, z której wyszła.Była ciepła, przytulna jak ogień płonący na kominie, wesoła jak odblask żaru odbijającego się na porcelanowych pieskach ustawionych na komodzie.I mimo swego ubóstwa robiła sympatyczne wrażenie, podobnie jak tęga niska kobieta stojąca we drzwiach, podparta pod boki tatuowanymi rękami.W jej pobrużdżonej, czerwonej twarzy filuterne, harde oczy wyglądały jak korale z dżetu; na głowie tkwił czarny kapelusz, a szyję otaczał zmierzwiony skrawek zniszczonego futra.Łucja nigdy nie widziała i nigdy nie miała widzieć tej jejmości inaczej jak w kapeluszu i w wyliniałym futerku.Nosiła je w domu i poza domem; zdawało się niemal, że śpi w tym stroju, bowiem taki właśnie kapelusz - a nie żaden szal nasunięty na głowę - i boa koło szyi, były na White Street kamieniem probierczym rangi społecznej.Takiego futrzanego kołnierza, który był zresztą ostatnim krzykiem mody, nie zdejmowała kobieta nawet do palenia w piecu.- Znowu po czynsz? - spytała pani Collins.- No tak, ledwie człowiek zapłaci, a już jest zaraz drugi termin.- W każdy wtorek - rzekła Łucja patrząc na panią Collins i jej syna - rozleniwionego młodego chłopca, który leżąc na łóżku w alkowie, spoza pleców matki rzucił Łucji przymilne spojrzenie.- Ach, to naprawdę najczęstszy dzień w tygodniu - rzekła pani Collins.Idąc za spojrzeniem Łucji, odwróciła głowę i powiedziała: - Ben pracuje w nocy, dlatego leży w tej chwili.I proszę pomyśleć, przynosi do domu zaledwie piętnaście szylingów tygodniowo, a je za dwóch.Odwróciła się gniewnie, by przynieść książeczkę czynszową i pieniądze, które mimo jej protestu leżały już przygotowane na stole.Łucja wzięła je i potwierdziła odbiór.- Nie zapomni pani o tej robocie, którą mi pani przyrzekła? - spytała pani Collins odbierając książeczkę i spojrzawszy na pokwitowanie.- Tanio myję schody, zresztą wezmę każdą robotę.- Będę pamiętać - odrzekła Łucja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]