[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gapię się na nią z góry i widzę, jak maleńka Pascagoula kiwa głowąi mówi:— Tak, psze pani, jest.— I wręcza mi telefon.— Tu Eugenia — mówię szybko.Tata jest w polu, a matka pojechałado lekarza w mieście, więc rozciągam czarny, skręcony sznur aż dokuchennego stołu.— Mówi Elaine Stein.Biorę głęboki oddech.— Tak, proszę pani.Czy otrzymała pani moją przesyłkę?— Owszem — odpowiada, a potem przez kilka sekund słyszę tylkojej oddech.— Ta Sara Ross.Podobają mi się jej historie.Lubikwękać, ale nie przesadnie.Kiwam głową.Pojęcia nie mam, co to znaczy kwękać, alenajwyraźniej coś dobrego.— Nadal jednak pozostaję przy swoim zdaniu, że książka zwywiadami w zwykłych okolicznościach nie ma szans na sukces.Tonie jest literatura piękna, ale i nie faktu.Może to książkaantropologiczna, ale trafienie do tej kategorii to samobójstwo.— Ale.podobało się pani?— Eugenio.— Wydmuchuje dym z papierosa do słuchawki.— Czywidziała pani okładkę najnowszego „Life"?Byłam tak zajęta, że nie widziałam okładki „Life" od miesiąca.— Martin Luther King, moja droga.Właśnie zapowiedział marsz doWaszyngtonu i zachęcił każdego Murzyna w Ameryce, żeby sięprzyłączył.I każdego białego, gwoli ścisłości.Tylu Murzynów ibiałych nie współpracowało od czasów Przeminęło z wiatrem.— Tak, słyszałam o.tej sprawie.z marszem — kłamię.Zakrywamoczy, gorzko żałując, że w tym tygodniu nie przeczytałam gazety.Może nie wyszłabym na idiotkę.— Mogę pani tylko poradzić, żeby pani to napisała, i to szybko.Marsz odbędzie się w sierpniu, ale tekst powinien być gotowy dokońca roku.Cichutko pojękuję z zachwytu.Mówi mi, żebym to napisała! Mówimi.— Chce pani powiedzieć, że pani to wyda? Jeśli skończę przed.— Niczego takiego nie powiedziałam — przerywa mi ostro.—Przeczytam to.Miesięcznie przeglądam z setkę maszynopisów iprawie wszystkie odrzucam.— Przepraszam, ja tylko.Napiszę to — oświadczam.— Będziegotowe w styczniu.— Cztery czy pięć wywiadów to zbyt mało na książkę.Potrzeba ztuzina, może nawet więcej.Rozumiem, że ma pani więcej wywiadóww zanadrzu?Zaciskam usta.— Tak.Kilka.— To dobrze.Wobec tego proszę się brać do roboty, zanimzainteresowanie całymi tymi prawami obywatelskimi się skończy.WIECZOREM jadę do Aibileen i wręczam jej jeszcze trzy książki zlisty.Bolą mnie plecy od ślęczenia nad maszyną.Tego popołudniaspisałam nazwiska wszystkich, którzy mają pomoce domowe (czyliwszystkich, których znam), oraz imiona ich pomocy.Nie wszystkiepamiętałam.— Dziękuję, o rety, a to ci dopiero.— Aibileen uśmiecha się iotwiera Walden, czyli życie w lesie na pierwszej stronie, jakbyzamierzała od razu brać się do czytania.— Po południu rozmawiałam z panią Stein — oznajmiam.RęceAibileen nieruchomieją na książce.— Wiedziałam, że coś jest nie tak.Widać po pani twarzy.Oddychamgłęboko.— Powiedziała, że bardzo się jej spodobały twoje opowieści, ale.ale nie chce obiecać, że je opublikuje, dopóki nie napiszemy całejksiążki.— Staram się, żeby w moim głosie pobrzmiewał optymizm.—Musimy mieć wszystko skończone tuż po Nowym Roku.— Ale to chyba dobra nowina, co? Kiwam głową, próbuję sięuśmiechnąć.— Styczeń — szepcze Aibileen, po czym wstaje i wychodzi zkuchni.Wraca z kalendarzem ściennym, kładzie go na stole i przewracakartki z miesiącami.- Wydaje się, że to szmat czasu, ale styczeń jest już zadwa.cztery.sześć.dziesięć kartek.Zleci, nim się obejrzymy.—Uśmiecha się do mnie._ Powiedziała, że musimy spisać wywiady z co najmniejtuzinem służących, zanim w ogóle weźmie pod uwagę wydanieksiążki.— Coraz trudniej mi ukryć napięcie w głosie._ No ale przecie.Przecie nie ma żadnych innych służących dowywiadów, panienko Skeeter.Zaciskam ręce w pięści i zamykam oczy.— Nawet nie mam kogo poprosić, Aibileen — mówię podniesionymgłosem.Spędziłam ostatnie cztery godziny na przetrawianiu tego faktu.— No bo kto mi został? Pascagoula? Jeśli z nią porozmawiam, mamasię dowie.To nie ja znam inne służące
[ Pobierz całość w formacie PDF ]