[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Doskonale się udało – oświadczył pan Gruber.– Tylko „Paddington” inaczej się pisze – burknął pan Curry niewyraźnie, bo miał pełne usta.– Moje nazwisko tak się pisze – odparował Paddington.Mówiąc to rzucił panu Curry jedno ze swoich najgroźniejszych spojrzeń, lecz – niestety – było ciemno i spojrzenie chybiło celu.– A może by rozpalić ognisko? – spiesznie zapytał pan Brown.– Tobyśmy wszyscy widzieli, co robimy.Suche liście zaszeleściły, kiedy pan Brown pochylił się, by zapalić stos.– Teraz lepiej – zacierając ręce powiedział pan Curry.– Przeciągi wieją na państwa werandzie.Chętnie sam zapalę parę ogni sztucznych, jeżeli już nie ma kanapek.Spojrzał w stronę pani Bird.– A nie ma – oświadczyła pani Bird.– Właśnie zjadł pan ostatnią kanapkę.– Słowo daję – dodała, gdy pan Curry odszedł na bok i zaczął grzebać w pudle Paddingtona.– Co za bezczelność.Sam nigdy nie przyniósł najmniejszego fajerwerku.– Tylko psuje zabawę – powiedziała pani Brown.– Wszyscy nie mogliśmy się doczekać tego wieczoru.Najchętniej bym.Nikt się nie dowiedział, co pani Brown najchętniej by zrobiła, bo od strony szopy dał się słyszeć krzyk.– A to heca! – zawołał Jonatan.– Paddington, czemuś nam nic nie powiedział?– Czego nie powiedział? – spytał pan Brown starając się nie stracić z oka dwóch rzeczy naraz: sztucznego ognia, zwanego „świecą rzymską”, który właśnie spalił na panewce, i tajemniczego przedmiotu, jaki Jonatan ciągnął z szopy.– Ależ to Guy! – zawołała zachwycona Judyta.– I to Guy pierwszej klasy! – krzyknął Jonatan.– Wygląda jak żywy.To twój, Paddingtonie?– Hm – odparł Paddington – i tak.i nie.Był trochę zmieszany.W podnieceniu zapomniał o Guyu, jakim się posługiwał zbierając pieniądze na ognie sztuczne.Był raczej skłonny pominąć tę sprawę milczeniem, aby nie narazić się na zbyt wiele pytań.– Guy? – spytał pan Curry.– No to na stos z nim!Patrzył przez dym na Guya.Guy dziwnie przypominał mu coś znajomego, ale nie mógł dojść, co to było.– Och, nie – szybko odparł Paddington.– Moim zdaniem nie powinien pan rzucać go na stos.Bo faktycznie ten Guy nie jest do spalenia.– Nie pleć głupstw, niedźwiedziu – żachnął się pan Curry.– Widzę, że niewiele wiesz o nocy Guya Fawkesa.Guyów zawsze się pali.Odepchnął wszystkich na bok i grabiami pana Browna wepchnął Guya na wierzch stosu.– Proszę! – zawołał cofając się od ogniska i zacierając ręce.– Tak być powinno.To właśnie nazywam paleniem na stosie.Pan Brown zdjął okulary, wytarł je i wpatrzył się w ognisko.Nie poznał ubrania, jakie miał na sobie Guy, ale z radością stwierdził, że nie był to jego garnitur.Mimo wszystko w głębi duszy nurtowało go złośliwe podejrzenie.– Ten Guy jest wyjątkowo dobrze ubrany – zauważył.Pan Curry drgnął i podszedł do ognia, by spojrzeć z bliska.Ognisko na dobre się rozpaliło i lepiej było widać.Spodnie buchały wesołym ogniem, a marynarka właśnie zaczęła się tlić.Panu Curry oczy wylazły na wierzch.Drżącym palcem wskazał na płomienie.– To moje ubranie! – ryknął.– Mój garnitur! Ten sam, który państwo mieli oddać do pralni!– Co?! – krzyknął pan Brown.Wszyscy odwrócili się i spojrzeli na Paddingtona.Był tak samo zdziwiony jak wszyscy.Po raz pierwszy usłyszał o ubraniu pana Curry.– Znalazłem je na progu – powiedział.– Myślałem, że zostało wystawione na sprzedaż jako starzyzna.– Starzyzna?! – krzyknął pan Curry nieprzytomny ze złości.– Starzyzna? Mój najlepszy garnitur! Ja.ja.Język mu się tak plątał, że nic więcej nie zdołał z siebie wykrztusić.Za to pani Bird język nie zawiódł.– Zacznijmy od tego – powiedziała – że nie było to pańskie najlepsze ubranie.Oddawał je pan do pralni, z tego, co wiem, najmniej sześć razy.Paddington nie wiedział, że to pańskie ubranie, tego jestem pewna.No i bądźmy szczerzy – zakończyła triumfalnie – któż to nalegał, by zacząć od spalenia garnituru?Pan Brown z trudem powstrzymywał się od śmiechu.Nagle zobaczył oko pana Grubera patrzące na niego spoza osłaniającej twarz chusteczki.– Wiadomo, to pan nalegał – wykrztusił z siebie pan Brown.– Na stos z nim, tak pan powiedział.A Paddington starał się pana powstrzymać!Pan Curry nie od razu się poddał.Dopiero gdy wszystkim po kolei spojrzał w oczy, zrozumiał, że przegrał sprawę.Powiódł wściekłym okiem dokoła, nikogo nie pomijając, i wyszedł trzaskając drzwiami.– Hi, hi – zachichotał pan Gruber.– Muszę przyznać, że gdzie jest młody pan Brown, tam nikt się ani przez chwilę nie nudzi!Pomacał pod krzesłem i wyciągnął spod niego tekturowe pudło.– A teraz głosuję za tym, byśmy wrócili do ogni sztucznych.Na wypadek gdyby ich zabrakło, przyniosłem zapasową porcję.– Wie pan, uśmiać się można – odparł pan Brown macając pod swoim krzesłem.– Bo ja też trochę tego przyniosłem!Potem wszyscy sąsiedzi przyznali, że tak pięknego pokazu ogni sztucznych nie widzieli od wielu lat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]