[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dain ma popłynąć jutro brygiem w dół rzeki, mówił Almayer; nieobecność jego potrwa kilka dni.Znowu zwłoka! to doprawdy nieznośne.Wyruszą natychmiast po jego powrocie; nie ma czasu do stracenia, bo rzeka zaczyna przybierać.Nie zdziwiłby go nawet wielki wylew.Tu Almayer odepchnął niecierpliwie talerz i wstał od stołu.Ale Nina przestała go teraz słyszeć.Dain odjeżdża! Zrozumiała, czemu zażądał, by o świcie spotkała się z nim w zatoce Bulangiego.Wspomniała spokojny, władczy jego głos.Jakąż rozkoszą jest spełnianie jego rozkazów! Zatroszczyła się nagle, czy jej łódeczka gotowa i czy znajdzie w niej wiosło.Trzeba będzie wypłynąć o czwartej z rana — już za kilka godzin.Wstała z fotelu; musi wypocząć — o świcie czeka ją długa przejażdżka.Lampa paliła się ciemno, a ojciec, znużony całodziennym trudem, leżał już w hamaku.Zgasiła lampę i weszła do dużego pokoju z lewej strony korytarza, gdzie sypiały obie z matką.W kącie, na stosie mat służących pani Almayer za posłanie, nie było nikogo.Nina zobaczyła matkę schyloną nad wielką, drewnianą skrzynią, której wieko było podniesione.Na podłodze stała łupina z kokosowego orzecha napełniona olejem, z bawełnianą szmatką zamiast knota.Blask kaganka prześwietlał smugi czarnego, woniejącego dymu otaczając czerwoną aureolą postać pani Almayer.Plecy jej były zgięte, a głowa i ramiona chowały się w wysokiej skrzyni.Widocznie przewracała coś na dnie, bo dochodził stamtąd łagodny dźwięk srebrnych pieniędzy.Nie zwróciła zrazu uwagi na obecność córki.Nina stała obok niej w milczeniu, patrząc na małe woreczki z grubego płótna ustawione na dnie skrzyni.Pani Almayer wyjmowała garściami błyszczące guldeny i dolary meksykańskie; rozwarłszy dłonie, patrzyła, jak pieniądze sypią się z powrotem do skrzyni przez jej krogulcze palce.Upajała ją dźwięczna muzyka srebra, a w oczach jej odbijały się błyski nowych monet.— Ten worek, i drugi, i jeszcze jeden! — mruczała z cicha.— On mi da jeszcze więcej — da mi tyle, ile zażądam.On jest potężnym radżą, synem Niebios, a ona będzie wielką rani![28] To wszystko dał mi za nią! A za mnie nikt nikomu nie zapłacił! Jestem tylko niewolnicą.Nie! ja jestem matką wielkiej rani!Zamilkła spostrzegłszy córkę.Zatrzasnęła gwałtownie wieko i nie podnosząc się z ziemi spojrzała na Ninę, która stała przy niej z bladym uśmiechem na sennej twarzy.— Widziałaś! prawda, że widziałaś! — krzyknęła ostrym głosem.— To wszystko moje.Za ciebie to dostałam.jeszcze nie dosyć! Będzie musiał dać więcej, nim zabierze cię na tę południową wvspe, gdzie jego ojciec jest królem.Czy mnie słyszysz? Jesteś więcej warta, wnuczko radżów! więcej! więcej!Z werandy ozwał się głos Almayera, nakazujący milczenie.Pani Almayer zdmuchnęła światło i wpełzła na czworakach do swego kąta.Nina wyciągnęła się na stosie mat, z rękami splecionymi pod głową; przez otwór w ścianie, zastępujący okno, patrzyła w gwiazdy mrugające na czarnym niebie i czekała chwili, gdy trzeba będzie udać się na umówione miejsce.Ciche szczęście przepełniało ją na myśl o tym spotkaniu w głębi puszczy, z dala od ludzkich oczu i siedzib.Dusza jej zapadała znowu w dzikość, której nie zdołało wytępić zetknięcie z cywilizacją oddziałującą na nią ongi za pośrednictwem pani Vinck.Uczucie dumy i zarazem lekkiego pomieszania ogarnęło ją na myśl o wysokiej cenie, jakiej zażądała za nią doświadczona matka, lecz uspokoiło ją wspomnienie wymownych spojrzeń i słów Daina.Przymknęła oczy, przejęta słodkim dreszczem w przeczuciu oczekiwanego spotkania.Bywają okoliczności, w których i dziki, i tak zwany cywilizowany człowiek doznają jednakowych uczuć.Można przypuścić, że Dain Marula nie był zbytnio oczarowany przyszłą teściową i że nie pochwalał zachłanności tej zacnej kobiety na błyszczące guldeny.Lecz owego ranka, kiedy Babalatji odłożył na bok troski państwowe i oddał się badaniu sieci zastawionych w zatoce Bulangiego, Dain nie doznawał żadnych uczuć prócz niecierpliwości i tęsknoty.Dotarł do wysepki, której wschodni brzeg tworzył wyżej wspomnianą zatokę, ukrył łódkę w krzakach i szedł wielkimi krokami, przedzierając się niecierpliwie przez gałęzie gęstego leśnego podszycia skrzyżowane nad ścieżką.Ze względu na ostrożność nie dojechał do samego miejsca spotkania, jak to zrobiła Nina; zostawił czółno w głównym korycie rzeki z przeciwległej strony wyspy.Gęsta, ciepła mgła ogarnęła go zaraz, ale zdołał dostrzec na lewo dalekie światełko w domu Bulangiego.Od tej chwili nie mógł już nic rozeznać w gęstniejącej mgle i trzymał się ścieżki jedynie przez jakiś instynkt, który przywiódł go do oznaczonego miejsca na przeciwległym brzegu wysepki.Wielka kłoda oparła się tutaj o ląd prostopadle do brzegu, tworząc rodzaj pomostu, o który rozbijały się z głośnym szumem wody bystrego strumienia.Wszedł na kłodę szybko i pewnie i dwoma długimi krokami znalazł się na drugim jej końcu wśród szumu l syku wody pieniącej się u jego stóp.Trwał tak, odcięty od całego świata, niby zawieszony w pustce między niebem a ziemią, gdyż nawet woda szumiąca pod nim pochłonięta była przez gęstą mgłę poranną.I nagle wyszeptał imię Niny w bezkresną przestrzeń, pewien, że to wezwanie dojdzie jej uszu; czuł instynktownie bliskość czarownego zjawiska, przekonany, ze i Nina świadoma jest jego obecności.Czółno jej zamajaczyło przy kłodzie wystając wysoko nad wodą wskutek ciężaru wioślarki siedzącej u rufy.Marula przytrzymał łódkę i wskoczył lekko, odsądzając się od brzegu silnym rzutem.Czółenko, posłuszne nadanemu kierunkowi, przepłynęło o włos od kłody i puściło się na fale rzeki, która z przychylną życzliwością obróciła je bokiem do prądu i poniosła szybko i bezgłośnie między niewidzialnymi brzegami.A Dain zapomniał znów o całym świecie u stóp Niny, porwany falą uniesienia, zmożony szczęściem, dumą i pożądaniem.Uczuł raz jeszcze z niezbitą pewnością, że nie ma dla niego życia poza istotą, którą trzyma przy sercu w namiętnym, długim uścisku.Nina wysunęła mu się z objęć z cichym śmiechem.— Przewrócisz łódkę, Dainie! — szepnęła.Chwilę jeszcze topił w jej oczach rozgorzałe spojrzenie, wreszcie puścił ją z westchnieniem i wyciągnął się na dnie czółna opierając głowę o jej kolana.Spojrzał w górę, sięgnął poza siebie ogarniając ramionami jej kibić i splótł ręce na jej plecach.Schyliła się nad nim, wstrząsnąwszy głową rozluźniła sploty włosów, które opadły ujmując twarze obojga w czarne ramy.Prąd ich unosił.Nina chyliła głowę coraz niżej, aby nie stracić żadnego ze słów Daina, droższych jej niż samo ·życie.Rodziły mu się na ustach, nieokrzesane, a wymowne; dzika jego natura poddała się wszechwładnej namiętności.Nic nie istniało dla tych dwojga poza łupiną wątłego czółenka.Zawarli w nim cały swój świat, tchnący potężną, zachłanną miłością.Nie widzieli zgęstniałej mgły, nie czuli przedrannego powiewu, który zacichł niebawem, zapomnieli o otaczającej ich puszczy, o całym świecie tropikalnej przyrody, która czekała w uroczystym, wymownym skupieniu na pojawienie się słońca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl