[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A teraz, panie, gdzie pojedziemy? Ja bym mySla³, pozwoli pans³udze radziæ, jedxmy do Krakowa - oto w tê stronê, panie, droga do domu.- Przywi¹¿ teraz konie - przerwa³ Sêdziwoj - i rozpal wêgle w kuxni, potem tê oto sztabê roz-palisz w ognisku do czerwonoSci, tylko ¿wawo!- Jak to - zawo³a³ przera¿ony Jan - panicz teraz wraca do alchemiki, teraz w tej porze? Wszel-ki duch Pana Boga chwali! Panie, Bóg nas ukarze!- Rób, co ci powiedzia³em - odrzek³ surowo Sêdziwoj - albo idx ode mnie.- Niech pan wybaczy - odpar³ smutnie s³u¿¹cy, a nak³adaj¹c wêgle, mówi³ dalej, jakby samdo siebie.- W przesz³ym tygodniu odebraliSmy ostatnie nowiny z domu.D³u¿nicy zabralikopalnie w Kromo³owie.Osta³ siê jedyny ju¿ dom po rodzicu w Krakowie i ten wynajêty;powróciwszy trza bêdzie pod cudzym dachem szukaæ schronienia.Ha! ciê¿ko odpowie przedPanem Bogiem, kto tam wynalaz³ to grzebanie i dmuchanie w ogniu.- A ocieraj¹c rêkawem³zy poprawi³ ¿aru.- Ju¿ sztaba rozpalona a¿ bia³a.Sêdziwoj otworzy³ z³ot¹ puszkê, dosta³ z niej kawa³ czerwo-nej szklistej masy, od³upa³ ziarnko mniejsze od maku, zawin¹³ je w ¿Ã³³ty wosk i puSci³ na¿elazn¹ sztabê tak, i¿ w pod³u¿ niej sp³ynê³o; i na nowo pokryæ ¿arem i miechem d¹æ kaza³.S³u¿¹cy, oswojony z doSwiadczeniami alchemicznymi, próbê jednak tego rodzaju pierwszyraz widzia³, pilnie siê wiêc przypatrywa³, lecz gdy ¿ywszy ogieñ b³ysn¹³ i oSwieci³ twarz Sê-dziwoja puszczaj¹c rêkojeSæ miecha zawo³a³:- Jezus Maria! jak¿e siê pan zmieni³! Ledwo oczom moim wierzê! Jakby pan przez tê jednênoc z³ego ducha ogl¹da³!Wstrz¹sn¹³ siê m³odzieniec na to wspomnienie i cofn¹³ w ciemniejszy g³¹b kuxni.W istocie,ta jedna noc na twarzy jego wywar³a wiêkszy, choæ ró¿ny, wp³yw od kilku lat ¿ycia.Kwitn¹ca, rumiana cera, ów niepewny wyraz otwartej m³odoSci, znik³y zupe³nie.Wszystkiejego rysy nabra³y wyraxnych, sta³ych konturów; on sam czu³, i¿ tajemny wp³yw, jakiemuuleg³, wybi³ swoje piêtno na ca³ym jego jestestwie.- Panie! - odezwa³ siê znowu s³u¿¹cy podgarniaj¹c pryskaj¹ce wêgle - jak to ogieñ szumii pryska, jakie to kolory doko³a ¿elaza igraj¹, jakby kawa³ki têczy skaka³y nad ¿arem.- Ju¿ czas, wyci¹gnij sztabê i zahartuj wod¹.Jan wydoby³ czerwone ¿elazo, ostudzi³ je, a przypatruj¹c siê bli¿ej, obróci³ na drug¹ stronê, ude-rzy³ o kowad³o, doSwiadczy³ dxwiêku, ciê¿aru i zdziwiony nie dowierzaj¹c sam sobie krzykn¹³:- To z³oto!Sêdziwoj zamySlony patrza³ przed siebie, a Jan porównywa³ ciê¿ar sztaby, zgina³ j¹, próbo-wa³ pilnikiem, a¿ wreszcie zawo³a³:- Jakem ¿yw, czyste z³oto! I nie mog¹c wstrzymaæ d³u¿ej wzruszenia Smia³ siê, a mia³ ³zyw oczach, skaka³, Sciska³ kolana swego pana, ukl¹k³ przed nim i z wyrazem najczulszej rado-Sci mówi³:61- Ha! wiêc siê ju¿ skoñczy³y twoje trudy, panie! Teraz ju¿ bêdziesz szczêSliwy! Paniczu ko-chany, teraz ju¿ powrócisz do ojczyzny! Bo¿e mi³osierny, czy ja siê spodziewa³ kiedy te cudaogl¹daæ! Przebacz, panie, ale ja nigdy nie wierzy³ tak szczerze, aby to byæ mog³o - ale terazwidzê! nie Spiê! tak jest, to z³oto! czyste z³oto, alboSmy go to ma³o przetopili! - Tak, terazju¿ bêdziesz szczêSliwy! O, wielka w panu dusza! Wynalaz³eS to, nad czym tysi¹ce marnietraci g³owê i ¿ywot.Ale radosne uniesienia przywi¹zanego s³ugi nie rozpêdza³o ponurej chmury z czo³a m³odzieñ-ca, uSmiechn¹³ siê z gorycz¹ i w koñcu rzek³ posêpnie:- Wiêc i ty, biedny Janie, wierzysz, ¿e z³oto jest szczêSciem! A tak od najpierwszych do ostat-nich szczebli rodu ludzkiego wszêdzie z³oto tym¿e samym talizmanem czczej nazwy bez ist-nienia! I kiedy¿ dosiêgnê stopnia w³adzy, abym je móg³ zniszczyæ.62II.Mistrz Tajemnicza Scie¿ka, wznosz¹c siê wiedzie mnie w górê!SzyllerNA PIÊKNEJ RÓWNINIE PORRÓD gór otoczonej woko³o potê¿nymi ska³ami, by³ z jednejstrony otwór jak wielka brama do ogromnej jaskini.Przed tym wejSciem na pos³aniu z mchu le¿a³a Spi¹ca Arminia.Kosmopolita z za³o¿onymirêkami stoj¹c obok wpatrywa³ siê w jej rysy.Wielka i czysta tarcza ksiê¿yca wolno wysuwa³asiê spoza ska³ i bladym blaskiem nape³nia³a dolinê.Niebo wydawa³o siê jak niezmierny oce-an, równe, spokojne, ledwo tu i owdzie dr¿a³a drobna gwiazdka.Powietrze by³o nieruchomei ciche, najmniejszy szmer ¿adnego ruchu nie objawia³.Naoko³o ska³y i t³um rozproszonychkamieni ostry cieñ rzuca³y, wydaj¹c siê niby pomnikami grobowymi; a jakby na tej doliniewiecznego milczenia i ludzie przerywaæ ciszy nie zdo³ali, tych dwoje nieruchomych niczymnie zdradza³o ¿ycia.Na zawsze jednostajnym, niezmiennie pogodnym czole Kosmopolity dziS pierwszy raz od lattylu osiad³a troska i oczy jego przyæmi³a.Arminia niebiañsk¹ niewinnoSci¹ twarzy podobnaby³a do anio³a, którego by grom Smierci Sród modlitwy uderzy³ i odebra³ ¿ycie nie Smiej¹czetrzeæ wyrazu Swiêtego uniesienia.Mêdrzec wreszcie odwróci³ oczy od czaruj¹cego wido-ku, przykry³ Spi¹c¹ przejrzyst¹ zas³on¹ i wolno wszed³ do jaskini.W g³êbi wytryska³ zdrój i okr¹¿aj¹c jednê Scianê p³yn¹³ cicho i nikn¹³ Sród ciemnych i corazzni¿aj¹cych siê ska³.Kosmopolita wyj¹³ dziwnego kszta³tu przejrzyst¹ flaszkê, odetka³ j¹i wyla³ p³yn w niej zawarty w zdrój.W tej chwili buchn¹³ p³omieñ b³êkitny i w ognistych jê-zykach to unosi³ siê w powietrzu i wybiega³ a¿ za Sciany ska³ na zewn¹trz, to znów p³yn¹c nawodzie gin¹³ razem ze strumieniem w ciemnych otworach w g³êbi góry.Od fantastycznychszczerbów i za³amañ Scian niezmiernej jaskini uderzy³a ra¿¹ca jasnoSæ.Mêdrzec zrzuci³ wielki p³aszcz, którym by³ obwiniêty, odkry³ g³owê, wyst¹pi³ bardziej na Sro-dek, zwyk³ym spokojnym g³osem wyrzek³ kilka wyrazów w nieznanym jêzyku, który pewniepo raz pierwszy odbi³ siê od ska³ w tym samotnym schronieniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]