[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To by nie było dobrze! Aledziś to nie jest niebezpieczne: wszak masz teraz co innego do roboty.Skoro Heroina jest nascenie, komuż przyszłoby do głowy zajmować się Powiernicą.Nic dziwnego też, iż nie znalazłeś nawet czasu, aby mnie powiadomić o swoich postępach.Gdy Cesia była nieobecna, dnia nie starczyło, aby słuchać twych czułych lamentów.Byłbyś jeposyłał echom, gdyby mnie nie było pod ręką.Kiedy potem była cierpiąca, i wówczas jeszczezaszczyciłeś mnie zdaniem sprawy ze swych niepokojów: potrzebowałeś zwierzyć się komuś,ale teraz, kiedy przedmiot twych uczuć jest w Paryżu, kiedy się ma dobrze, a zwłaszcza kiedygo widujesz od czasu do czasu, starczy ci już za wszystko, a przyjaciele stali się niczym.181Nie potępiam cię, to wina twoich dwudziestu lat.Od Alcybiadesa do ciebie wiadomo, żemłodzi ludzie znali przyjazń jedynie w strapieniach! Szczęście rodzi w nich czasem potrzebęniedyskrecji, nigdy zaufania.Powiem tedy razem z Sokratesem: Lubię, aby przyjaciele przy-chodzili do mnie, gdy są nieszczęśliwi. 31 Ale on jako filozof obchodził się wybornie beznich, gdy nie przychodzili.Pod tym względem nie jestem jeszcze tak wytrawna jak on i od-czuwam twoje milczenie całą słabością kobiety.Do widzenia, kawalerze; serdecznie cieszę się, że cię zobaczę: czy przyjdziesz?***, 29 listopada 17**LIST CXLVIIPani de Volanges do pani de RosemondeMartwisz się zapewne nie mniej ode mnie, czcigodna przyjaciółko, dowiadując się o staniepani de Tourvel; jest chora od wczoraj; choroba wystąpiła tak nagle i groznie, że jestem istot-nie zaniepokojona.Gwałtowna gorączka, prawie ciągła nieprzytomność.Nieugaszone pragnienie otowszystko, co można stwierdzić.O tyle trudniej będzie ją pielęgnować, iż uparcie wzbrania sięprzyjąć jakiekolwiek lekarstwo; aby krew puścić, trzeba było ją trzymać przemocą.Ty, którajak ja znałaś ją tak wątłą, nieśmiałą i łagodną, czy wyobrażasz sobie, że cztery osoby ledwiemogą ją utrzymać i że, o ile próbujemy ją do czego skłonić, popada w niepojęte ataki szału?Co do mnie, lękam się, że to coś więcej niż gorączka: obawiam się wprost choroby umysło-wej.Obawy moje pomnaża jeszcze wszystko, co zaszło przedwczoraj.Około jedenastej przy-była w towarzystwie panny służącej do klasztoru ***.Ponieważ chowała się w tym klasztorzei miała zwyczaj odwiedzać go niekiedy, przyjęto ją jak zwykle; wydała się spokojna i zdrowa.W dwie godziny potem spytała, czy pokój, który zajmowała będąc pensjonarką, jest wolny;gdy odpowiedziano twierdząco, prosiła, iż chce go zobaczyć.Następnie oznajmiła, że pragniezamieszkać w tym pokoju, i dodała, iż opuści go dopiero p o z g o n i e: dosłownie tak.Zrazu nie wiedziano, co powiedzieć; ale gdy ustąpiło pierwsze zdumienie, przedstawionojej, iż jako osoba zamężna nie może być przyjęta bez szczególnego upoważnienia.Ten argu-ment jak i tysiąc innych pozostał bez wpływu; uparła się nie tylko nie opuścić klasztoru, alenawet izdebki.Wreszcie, po długiej walce, o siódmej wieczór przełożona zgodziła się przyjąćją na noc.Odesłano powóz i ludzi i odłożono do następnego dnia dalsze postanowienia.Wszyscy się oddalili z wyjątkiem panny służącej, która, szczęściem, dla braku miejscamusiała nocować w tym samym pokoju.Wedle opowiadań dziewczyny, pani jej była dość spokojna do jedenastej wieczór.Oznaj-miła, że chce się położyć: ale nim ją rozebrano, zaczęła przechadzać się po pokoju zdradzającwielkie podniecenie.Julia, która była świadkiem tego, co się działo w ciągu dnia, nie śmiałanic powiedzieć i czekała w milczeniu blisko godzinę.Wreszcie pani de Tourvel zawołała nanią dwukrotnie, raz po razu; ledwie miała czas nadbiec, pani upadła w jej ramiona mówiąc: Już nie mogę. Pozwoliła się zaprowadzić do łóżka, ale nie chciała nic przyjąć ani nie po-zwoliła wzywać jakiej bądz pomocy.Nazajutrz o siódmej rano zaniepokojona przeorysza posłała po mnie.Jeszcze było ciem-no.Przybiegłam bezzwłocznie.Kiedy mnie oznajmiono, pani de Tourvel odzyskała przytom-ność na chwilę i rzekła: Ach, dobrze, niech wejdzie. Kiedy się zbliżyłam, uścisnęła mnie zarękę i rzekła: Umieram, iżem ci nie uwierzyła. Wkrótce straciła na nowo przytomność.31Marmontel, Opowiastka moralna o Alcybiadesie.(Przyp.aut.)182Te słowa zwrócone do mnie i parę wyrazów, jakie wymknęły się jej w majaczeniach, bu-dzą we mnie obawę, że ta straszna choroba ma może za zródło jeszcze straszliwsze przyczy-ny.Ale uszanujmy tajemnicę przyjaciółki i ograniczmy się do ubolewania nad jej nieszczę-ściem.Cały wczorajszy dzień był również niespokojny; po napadach następowały chwile letar-gicznej obojętności, jedyne, w których ona sama i otoczenie zażywają nieco spoczynku.%7łegnam cię, czcigodna przyjaciółko, śpieszę się do chorej.Córka moja, która na szczęściema się już prawie dobrze, załącza wyrazy uszanowania.Paryż, 29 listopada 17**LIST CXLVIIIKawaler Danceny do markizy de MerteuilO ty jedyna! Ty ubóstwiana! Ty, która pierwsza dałaś mi poznać szczęście! Która upoiłaśmnie do niepamięci! Czuła przyjaciółko, kochanko tkliwa, czemuż wspomnienie twej boleścimusi zamącać czar, którego doznaję? Ach, pani, uspokój się, przyjazń błaga cię o to.O mojaprzyjaciółko! Bądz szczęśliwa oto prośba miłości.I cóż ty możesz sobie wyrzucać? Wierzaj, skrupuły prowadzą cię zbyt daleko.Twoja zgry-zota, twoje żale do mnie zarówno są bezpodstawne; czuję w sercu, że jedynym naszym uwo-dzicielem była miłość.Nie lękaj się więc już poddać uczuciu, które budzisz, pozwól się ogar-nąć ogniom przez siebie zrodzonym! Jak to, dlatego że poznały całą prawdę zbyt pózno, czyżserca nasze miałyby być mniej czyste? Przenigdy! Przeciwnie, jedynie sztuka uwodzeniadziałając zawsze z rozmysłem zdolna jest opanować swoje postępy i środki i przewidywać zgóry bieg wydarzeń.Ale miłość prawdziwa nie pozwala namyślać się i obliczać; najsilniejdziała, kiedy zjawia się bez świadomości, w cieniu milczenia oplata nas więzami, którychzarówno niepodobna się ustrzec, jak je zerwać.Tak i wczoraj jeszcze, mimo wzruszenia, jakie sprawiała mi myśl o twym powrocie, mimoradości, jakiej doznałem widząc cię, mniemałem, mimo to wszystko, iż woła mnie i prowadzijedynie spokojna przyjazń; lub raczej, całkowicie oddany słodkim drgnieniom serca, zbytmało zastanawiałem się nad ich zródłem.Tak i ty, droga przyjaciółko, nieświadomie jenoodczuwałaś ten czar nieprzeparty; oboje poznaliśmy miłość dopiero budząc się z upojenia, wjakim nas pogrążyła.Ale to właśnie nas usprawiedliwia, nie potępia.Nie, ty nie zdradziłaś przyjazni, ani ja nienadużyłem twego zaufania.Nie znaliśmy naszych uczuć; bez woli i winy padliśmy ofiarązłudzeń.Ach, nie skarżmy się na nie, myślmy jedynie o szczęściu, jakie nam zesłały.O tyukochana! Jakże nadzieja ta droga jest memu sercu! Tak, odtąd wolna od wszelkiej obawy,cała oddana miłości, będziesz dzielić me pragnienia, zapały, szaleństwa moich zmysłów,upojenia mej duszy; każda chwila szczęsnych dni będzie się znaczyła nową rozkoszą.Do widzenia, ubóstwiana.Zobaczę cię dziś wieczór, ale czy samą? Nie śmiem marzyć otym.Och, ty pewno nie pragniesz tego tak jak ja.Paryż, 1 grudnia 17**183LIST CXLIXPani de Volanges do pani de RosemondeSpodziewałem się wczoraj przez cały dzień, czcigodna przyjaciółko, iż będę mogła udzie-lić ci dziś rano pomyślniejszych nowin, ale od wieczora nadzieja prysła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]