[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakże się omyliłam.Wprzód trzeba mi było więcej walczyć,prawda; ale nawet, gdym się opierała, nie wszystkiego musiałam się wyrzekać; widywałamgo od czasu do czasu; często, nawet nie śmiejąc podnieść nań oczu, czułam, że jego spojrze-nia spoczywają na mnie; tak, czułam je; zdawało mi się, że rozgrzewają mi duszę; mimo iżnie przechodziły przez moje oczy, wnikały wprost do serca.Teraz, w okropnej samotności,oderwana od wszystkiego, co mi jest drogie, sam na sam z nieszczęściem, każdą chwilę ist-nienia znaczę łzami i nic nie łagodzi ich goryczy!Nie dalej niż wczoraj uczułam to aż nazbyt żywo.Wśród listów, które mi oddano, był i je-go list: jeszcze nie miałam go w rękach, a już z daleka poznałam go wśród innych.Podnio-słam się mimo woli; drżałam, trudno mi było ukryć wzruszenie; czułam jakąś błogość.Skorow chwilę pózniej zostałam sama, rozwiała się ta zwodna słodycz, zostawiając tylko jednąwięcej ofiarę do spełnienia.Ach, czyliż wolno mi było otworzyć ten list, tak upragniony?Przez tę fatalność, która mnie prześladuje w tym nawet, w czym mogłabym znalezć cień po-ciechy, spotykać muszę jeno męki nowych wyrzeczeń; a ranią mnie tym boleśniej, że i pan deValmont przypłaca je cierpieniem.137Padło wreszcie imię, które zajmuje mnie bez przerwy, a które z takim trudem przyszło minapisać; cień wymówki, jaki z tego powodu przebija w pani liście, poruszył mnie do głębi.Błagam, byś zechciała wierzyć, że uczucie fałszywego wstydu nie zaćmiło bynajmniej megozaufania do ciebie; i czemuż miałabym wstydzić się go nazwać? Ach, ja rumienię się za meuczucia, a nie za przedmiot, który jest ich powodem.Któż w świecie godniejszy byłby jeobudzić! Mimo to nie wiem, czemu to imię nie nasuwa mi się pod pióro; i teraz potrzebowa-łam nawet pewnego wysiłku, aby je wymienić.Wracam do n i e g o.Donosisz mi, że był ż y w o p o r u s z o n y m o i m w y j a z d e m.Jak się zachował?Co powiedział? Czy mówił co o powrocie do Paryża? Proszę panią, byś zechciała odwodzićgo od tego, o ile tylko będzie w twojej mocy.Jeśli mnie dobrze poznał, nie powinien miećżalu za ten postępek, ale powinien czuć, że postanowienie moje jest nieodwołalne.Najwięk-szym udręczeniem dla mnie jest nie wiedzieć, co on myśli.Mam wprawdzie jeszcze przedsobą jego list.ale ty sama, pani, jesteś z pewnością mego zdania, że nie powinnam go otwo-rzyć.Przez ciebie jedynie, droga i dobra przyjaciółko, mogę nie być zupełnie odcięta od niego.Nie chcę nadużywać twej dobroci; wiem doskonale, że listy twoje nie mogą być długie, alenie odmówisz wszak dwóch słów swemu dziecku: jedno, aby podtrzymać jego odwagę, dru-gie, aby je pocieszyć.Do widzenia, czcigodna przyjaciółko.Paryż, 5 pazdziernika 17**LIST CIXCecylia Volanges do markizy de MerteuilDziś dopiero oddałam panu de Valmont list, którym mnie pani zaszczyciła.Przetrzymałamgo cztery dni, mimo całej obawy, aby go nie odkryto; chowałam bardzo troskliwie to pismo ikiedy strapienie chwytało mnie na nowo, zamykałam się, aby je odczytać.Widzę jasno, że to, co uważałam za okropne nieszczęście, to znów nic tak strasznego, itrzeba przyznać, że ma się przy tym dużo przyjemności, tak że już się nie martwię prawiewcale.Jedynie myśl o Dancenym dręczy mnie od czasu do czasu.Ale coraz częściej się zda-rza, że nie myślę o nim ani troszkę, bo też pan de Valmont strasznie umie być miły!Pogodziłam się z nim od dwóch dni i bardzo mi to łatwo przyszło; jeszcze nie rzekłamdwóch słów, kiedy on odparł, że jeżeli mam mu co do powiedzenia, przyjdzie wieczór; rze-kłam więc tylko, że bardzo chętnie.A potem, kiedy już był u mnie, ani trochę nie wydał sięrozgniewany, tak jakbym mu nigdy nic nie zrobiła.Połajał mnie dopiero potem i bardzo ła-godnie; i to w taki sposób.tak jak pani; co mnie upewniło, że ma wiele przyjazni dla mnie.Nie umiałabym powtórzyć, ile on mi opowiedział zabawnych rzeczy, takich, żebym nigdynie myślała; szczególniej o mamie.Bardzo byłabym wdzięczna, żeby mi pani doniosła, czy toprawda? Nie mogłam po prostu wstrzymać się od śmiechu słuchając; raz nawet pękałam tak,ażeśmy się przestraszyli, żeby mama nie usłyszała; no, gdyby jej przyszła ochota zajrzeć domnie, ojoj, co by to było! Więcej niż pewne, byłaby mnie oddała do klasztoru!Dla większej ostrożności, ponieważ pan de Valmont powiedział sam, że za nic w świecienie chciałby mnie narażać, umówiliśmy się, że odtąd on będzie przychodził jedynie otworzyćdrzwi, a potem pójdziemy do jego pokoju.W ten sposób nie ma już najmniejszej obawy;byłam już wczoraj, i teraz nawet, pisząc do pani, czekam właśnie, aż on przyjdzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]