[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Akurat kiedy przydarzyła się katastrofa wicehrabiego de Pouzac, oważ Liselotte łapała sobie narzeczonego, a chciała go złapać na męża.A tu jaśnie panna Justyna w podróż nagle ruszała i Liselotte musiała jechać razem z nią, chociaż ten amant na nią czekał.Wściekła była podobno tak, że aż z niej pryskało.W dodatku jaśnie panna Justyna pozostawiła ją na łasce losu w Calais i do Anglii pojechała sama, a przedtem czekała godzinami, nic nie wiedząc.To ją najwięcej gryzło, że nic nie wiedziała, o Liselotte mówię.Wróciła do Noirmont zapłakana i zła jeszcze więcej i mojej matce się zwierzyła, jak to normalnie, przyjaciółce.Teraz już słuchałyśmy w pełnym napięcia milczeniu, bo zanosiło się na rewelacje.Delikatnie ujęłam butelkę i dolałam wina wszystkim.Kamerdyner napił się, chrząknął i odsapnął.- Głównie to o sobie gadała, jak ją jaśnie panienka pokrzywdziła - ciągnął.- Dopiero jak się rozeszło, jak tam było z wicehrabią, gazety pisały o jakimś złoczyńcy, który się okazał niewinny, ale uciekł, ta Liselotte powiedziała coś więcej.Mojej matce powiedziała.Czekała otóż na jaśnie panienkę we fiakrze, czekała i czekała, oka nie odrywając od tego zaułka, gdzie jaśnie panienka weszła, aż tu nagle z owego zaułka wyleciał jakiś.Duży i młody chłop w surducie rozpiętym, a taki wystraszony, że mu oczy na wierzch wychodziły, konie od fiakra spłoszył i poleciał dalej.Rękami machał.Liselotte sama się wystraszyła, a jaśnie panienki ciągle nie było.Dopieroż po długim czasie wybiegła, pośpiech był ciągle, wysłała Liselotte na pocztę, a sama nagle do tej Anglii odjechała i tyle.Dobrze chociaż, tak ta Liselotte mówiła, że jakaś dziewczyna tam była, na nią czekała z zalecenia panienki, zapłakana i zatroskana, ale pomogła, do pociągu doprowadziła i pokazała, gdzie bilet kupić.Nic prawie nie mówiła, na żadne pytania nie chciała odpowiadać, parę słów jej się ledwie wyrwało.„Już go więcej nie zobaczę,” tak podobno rzekła, takim głosem, jakby zaraz się miała utopić.Z czego by wynikało, że ten wystraszony od niej uciekł.Nikomu innemu Liselotte nie powiedziała o tym ani jednego słowa, tylko mojej matce, a uczyniła tak na złość, bo przez te podróże narzeczony jej przepadł.Zacięła się przeto.I krótko potem, dwa miesiące nie minęły, jak od nas odeszła, jeszcze nawet jaśnie panienka Justyna nie zdążyła z tej Anglii wrócić, a nim odeszła, do mojej matki bez przerwy gadała i wspominała.Ale ciągle nie w tym rzecz.- Jezus Mario - mruknęła Krystyna niemal ze zgrozą.- Chyba pójdę po drugą butelkę.Powstrzymałam oboje, bo kamerdyner na te słowa też się ruszył.- Spokojnie, jeszcze mamy prawie całe pół.Niech Gaston kontynuuje, bardzo proszę, to cudowna opowieść.W tym momencie nadleciał jakiś cholerny ptaszek, usiadł na gałęzi tuż przy otwartym oknie werandy i zaczął się drzeć przeraźliwie.Gaston coś powiedział, ale nie dało się tego słyszeć.- A sio!!! - wrzasnęła Krystyna okropnie.Ptaszek przekrzywił główkę, popatrzył na nią czarnym koralikiem, ćwierknął i znów zaczął się drzeć, nie mając najmniejszego zamiaru odlatywać.Nagle poczułam, że z serca nie znoszę przyrody żywej, zerwałam się od stołu, runęłam do okna i machnęłam energicznie tym, co trzymałam w ręku.Kieliszkiem wina, którego resztki wychlupnęły na zewnątrz.To się wreszcie draniowi nie spodobało, odleciał z wyraźną urazą.I równocześnie coś zaszeleściło pod oknem.Jakby zwierzę w suchej trawie.Wychyliłam się gwałtownie i ujrzałam jakiegoś chudego chłopaczynę, przytulonego do muru.Spojrzał na mnie, zdetonowany, ale wcale nie przestraszony, jakby się chwilę zastanawiał, po czym szmyrgnął błyskawicznie za narożnik werandy, niknąc z moich oczu.A jednak kamerdyner zdążył.Nagle znalazł się obok mnie, też wychylony, i popatrzył za chłopakiem.Po czym comął głowę do wnętrza.- A otóż to właśnie - rzekł uroczyście.Bez słowa Krystyna poderwała się, wypadła do zamku biegiem i wróciła, zanim zdążyliśmy usiąść z powrotem, z tym że teraz usadziłam wiekowego sługę przy samym stole.Patrzeć nie mogłam, jak się gimnastykuje sięgając po kieliszek, cenna była w tej chwili jego praca umysłowa, a nie ćwiczenia fizyczne.Rozlałam resztę z poprzedniej butelki, bo Krystyna, oczywiście, przyniosła nową.- To, w czym rzecz, należy uczcić - oznajmiła stanowczo.- Bez względu na to, co to jest.- Otóż to - przyświadczył jakby kamerdyner.- Leonek Bertoiletta, oberżysty, bo jaśnie panienki mało bywają i mogą tego nie wiedzieć.Podsłuchiwał.Brzmiało to jakoś tak, że nawet nie umiałyśmy sprecyzować żadnego pytania.Gapiłyśmy się na niego intensywnie i okazało się, że to wystarczy.- Będę jednak mówił po kolei, jeśli jaśnie panienki pozwolą.- Tak - zgodziłam się z szalonym naciskiem.- Zatem, za moich czasów, a młody wtedy byłem bardzo, dwadzieścia dwa lata miałem zaledwie, krótko to było przed drugą wojną, zmarła szczęśliwie.Zająknął się nagle i chyba ugryzł w język.Po krótkim namyśle podjął z wyraźną determinacją:- Zmarła ówczesna hrabina Maria-Luiza i nastała jaśnie pani Karolina.Bałagan w zamku panował okropny, moja matka tym się gryzła i może ze zgryzoty wcześniej poszła na tamten świat.Nieboszczka hrabina Maria-Luiza skąpa była, co tu ukrywać, do niemożliwości i chociaż lasy jeszcze mieliśmy, palić nie pozwalała, aż mróz chodził po sypialniach.Raz woda w rurach zamarzła i wtedy wreszcie trochę się opamiętała.Świeć Panie nad jej duszą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]