[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jeżeli nasz obiekt już tam jest, to nie mam najmniejszego zamiaru szarżować prosto w pułapkę! I tak nie zro­bi to różnicy.Jake dostrzegł, że te słowa ugodziły Nicka w samo serce.-.a jeśli go jeszcze nie ma, to nie mamy się czym martwić.- Thorne minął skrzynkę na listy i zaczął wolniutko jechać długim podjazdem, lu­strując otoczenie w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia.- Czyja to furgonetka? - zapytał Jake, wskazując na koniec alejki.Na­pis na boku samochodu głosił: "Mike.Usługi hydrauliczne".- O, cholera - jęknął Nick.- Zatrzymaj się, Thorne.Ten zawahał się, po czym wcisnął pedał hamulca.- To nie wróży nic dobrego.Dochodziło dwadzieścia po trzeciej i szkolny autobus z chłopcami miał przyjechać lada chwila.Tym razem notka była krótka: "Żegnam".Melissa zaadresowała ją do wszystkich członków rodziny i podpisała bez słowa sprzeciwu.O ile jej dzieciom nie groziło niebezpieczeństwo, własne życie nie miało dla niej znaczenia.Wiggins poprowadził ją do małego balkonu wychodzącego na foyer i wręczył dwu i półmetrową nylonową linkę.Zwykła linka do wieszania bie­lizny, o niewielkich, białych pędzelkach wystających z obu końców.- Przywiąż to do barierki - poinstruował.Kobieta poruszała się mechanicznie.Ze zdumieniem stwierdziła, że dło­nie przestały jej drżeć.Była przerażona, a mimo to pogodzona z losem.Robiła to dla dzieci.Wiggins obserwował jej pracę, zwracając uwagę na każdy szczegół.Zrobiła węzeł.Upewniła się, czy będzie trzymał.Co prawda bardziej się obawiała, że balustradka może nie wytrzymać szarpnięcia, ale prawdo­podobnie i tak nie będzie to miało znaczenia.Kiedy pęknie jej kark, reszta sama się rozwiąże.- Bardzo dobrze - pochwalił Wiggins.- Widzisz tę małą pętlę, którą zawiązałem na drugim końcu?Spojrzała na niego pytająco, po czym skinęła głową.- Świetnie.A teraz przeciągnij linkę przez pętlę, żeby utworzyć stryczek.Wypełniła polecenie, patrząc na swego oprawcę, czy robi to właściwie.- Trochę większy - powiedział.Przesunęła więcej linki.Zdawała sobie teraz sprawę, że jedno niedocią­gnięcie odbierze życie jej dzieciom.Wcześniej miała wątpliwości, teraz już nie.Morderca cofnął się o parę kroków.- W porządku, Melissa - powiedział łagodnie.- Reszta należy do cie­bie.- Zszedł po schodach, aby obserwować scenę z foyer.Popatrzyła na niego, jakby nagle nie wiedziała, co to za jeden i skąd się tu wziął.Wciąż nie rozumiała dlaczego, ale nadszedł czas, aby się zabić.Modliła się w duchu, żeby za bardzo nie bolało.Spojrzała na linę trzymaną w rękach, po czym powoli, w pełni świadomie przełożyła stryczek przez głowę.Poprawiła go na szyi, przesuwając węzeł do tyłu, w kierunku kręgo­słupa.Płakała, chociaż wciąż towarzyszył jej zdumiewający spokój, kiedy prze­kładała za balustradkę jedną nogę, a potem drugą, ostrożnie, żeby nie spaść.Jakby to miało jakieś znaczenie.Mały występ za białą drewnianą barierką zaledwie pomieścił jej stopy; wcisnęła pięty w szpary między pionowymi szczeblami.Trzymając ręce za sobą, ściskała balustradę tak, że pobielały jej kostki.Łzy spływały jej strumieniami po policzkach, kiedy patrzyła w dół na swego oprawcę.- Doskonale sobie radzisz, Melissa - odezwał się.Mówił teraz spokoj­nym, łagodnym tonem, który przerażał ją bardziej niż wcześniejszy gniew.- Już prawie, prawie.Tylko krok do przodu.Patrzyła na niego, chcąc błagać o litość, w nadziei że znajdzie choć ślad współczucia.Ale w tych oczach nie dostrzegła litości.Chciała coś powie­dzieć, ale zdawało jej się, że w gardle ma piasek.Połknęła pełne kurzu po­wietrze i ponowiła próbę.- Obiecaj, że nie skrzywdzisz moich dzieci - wycharczała.Oparł pięści o biodra i pokręcił głową.- Już to przerabialiśmy.- Obiecaj mi.Zmrużył oczy, a rysy twarzy napięły mu się.- Skacz, Melissa.Skończ z tym.Natychmiast.Zaraz będą w domu.- Obiecaj mi! - na powrót poczuła w sobie gniew.To już nie była proś­ba, tylko żądanie.Wyraźnie go to rozbawiło.Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, aż wresz­cie wzruszył ramionami.- W porządku - powiedział.- Obiecują.A teraz skacz!Spojrzała na niego, próbując zabić łotra samą siłą nienawiści.Nie od­wracał wzroku, a nawet uśmiechnął się do niej.Zrozumiała, że przegrała ten ostatni pojedynek.Usłyszała, jak zegar w salonie wybił połowę godziny.Nicky i Joshua zjawią się w domu lada chwila.Musiała z tym skończyć.Wybaczcie mi - pomyślała i po raz ostatni poprawiła linę na szyi.Po­tem puściła ją.I skoczyła.- On tam jest - szepnął Thorne, wysiadając ostrożnie z samochodu.Jake podążył za nim.- Skąd wiesz?- Bo na taki sam pomysł bym wpadł, jakbym musiał pozbyć się paru osób.Możesz to nazwać intuicją.Nick pozostał w samochodzie, a Jake i Thorne zaczęli przemykać się cicho po trawniku w kierunku domu.- Pieprzę to - wyrzucił z siebie Nick.Jednym ruchem znalazł się za kierownicą i wcisnął gaz do dechy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl