[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mogłem nie zwrócić uwagi na piękny profił, rysujący się w blasku księżyca.W jej rysach nie było ani śladu cech połinezyjskich, uderzająco przypominała piękność arabsko-semicką.Miała kla­syczny profił z małym, ładnie zaokrąglonym nosem i cienkimi wargami.Nie do pojęcia, że była pełnej krwi wyspiarką, mieszkanką Wyspy Wielkanocnej.A w jej żyłach płynęła czysta krew długouchych, próbkę przechowywaliśmy na statku.Poza tym okazała się mądrą kobietą, bawienie mnie rozmową nie sprawiało jej najmniejszej trudności.Czasu zaś na rozmowę nam nie brakło, bo minęła najpierw pierwsza godzina, potem druga, a Atan nie wracał.Gwarząc więc przy blasku księżyca, wydobyłem z niej trochę różnych informacji.Trzej mężczyźni zdecydowali, że powinienem otrzymać pewien rodzaj aku-aku z piór, ponieważ poprzedniej nocy była mowa o piórach.Aby zaś nadać temu siłę, poszli do starej Tahu-tahu, która zabiła kurę i zrobiła koronę z piór na głowę.Gdy kobieta szła spać, tamci mieli tę koronę przy sobie na stole, teraz zaś jej nie było.Zapewne więc z tą koroną oczekiwali mnie w pieczarze.Gdzie jednak leżała pieczara, o tym nie miała pojęcia.Orientowała się tylko, że gdy mąż wybierał się nocami, ruszał w północnym kierunku.Wiedziała coś niecoś o pieczarach i związanych z tym zwyczajach, lecz żadnej nie oglądała nigdy na własne oczy.Informację o koronie z piór uważałem za bardzo cenną na wypadek, gdyby mnie chciano wystawić na nową próbę.Teraz ja mogłem ich zaskoczyć swoimi wiadomościami.Gdy zbliżała się trzecia, mały Atan przybiegł wreszcie ze wsi.Znalazł Andresa i Juana w domu ich własnej siostry, a wraz z nimi tumu.To ten ostatni zażądał, aby w sprawie przekazania mi pieczary pomówili również z siostrą, posiadającą w spadku udział na równi z braćmi.Teraz jednak siostra wściekała się, że nie spytali jej o zgodę przed daniem mi klucza.Starali się ułagodzić ją obietnicą, że otrzyma ode mnie cenne podarunki, lecz ona dalej się złościła i groziła awanturą za oddanie pieczary.Atana nie chciała nawet słuchać.Trzej mężczyźni byli bardzo speszeni, szczególnie tumu, któremu przypadło w udziale znalezienie takiego wyjścia z sytuacji, jakie by wszystkich zadowoliło.Przepraszali za zwłokę, a mnie nie pozostawało nic innego, jak czekać.Czekałem do czwartej, potem poszedłem uspokoić tych, którzy zostali w jeepie.Postanowiliśmy dać za wygraną i jeep ruszył już w stronę wsi, gdy nagle usłyszeliśmy tętent galopującego konia.W świetle księżyca poznaliśmy Juana-Czarownika.Nadje­chał nie od wsi, lecz z północnej strony, i powiedział, że musimy zawrócić i udać się za nim.Robił wrażenie podnieconego i zmę­czonego.Zawróciliśmy samochód.Juan pojechał przodem, a my za nim, ze zgaszonymi światłami, wzdłuż brzegu w kierunku stacji dla trędowatych.Przypuszczałem, że wkrótce nas tam usłyszą, gdy Juan dał znak, żeby stanąć i pójść dalej piechotą obok potężnych bloków lawy przez kamieniste pole.Senny i ze sztywnymi nogami wylazłem z wozu, a wtedy zza głazów wyskoczyły nagle dwie postacie i podbiegły do mnie.Zanim się spostrzegłem, zjawy włożyły mi na głowę koronę z piór.Juan zeskoczył z konia, uwiązał go do kamienia i w mgnieniu oka zarzucił sobie na ramiona długą girlandę również z piór, Wyjaśnił mi znaczenie tych symboli: ja byłem najstarszym bratem, a on następny rangą.Potem poprosił mnie, abym poszedł za nim; najszybciej, jak tylko można, ruszyliśmy kamienistym zboczem.Za nami postępowali Ed, tumu.Andres i Atan, rudo­włosy chłopiec został pilnować jeepa.Sporządzona przez Tahu-tahu korona z piór była wierną kopią ha'u teke-teke, znanego stroju noszonego na głowach przez daw­nych mieszkańców Wyspy Wielkanocnej; w kilku muzeach na świecie przechowywane są takie okazy.Czułem się w tym stroju dosyć głupio i miałem takie uczucie, jakbym wrócił do czasów dzieciństwa i biegając po kamiennych polach Wyspy Wielkano­cnej przy świetle księżyca bawił się w Indian.Nierzeczywistość tych przeżyć wcale się nie zmniejszyła, gdy po jakimś czasie musiałem usiąść w kucki i zjeść kupry dwu kur.Potem usunęliśmy kilka kamieni w miejscu, gdzie jeszcze widniały ślady przepływającego tu niegdyś strumienia lawy, i z koroną na głowie spuściłem się w głąb szybu.Pod ziemią trafiliśmy na obszerną pieczarę z niskim, wypukłym sklepieniem.Podłogę zaścielało stare siano.Na prawo od wejścia, na pokrytym matą z sitowia niewielkim ołtarzu, majestatycznie królowała kamienna głowa w otoczeniu dwu czaszek.Jedna czaszka była ludzka, druga natomiast z kamienia i tak wyrzeźbiona, że szczęka wystawała jej do przodu i ku górze, kończąc się małą czarką czy lampką oliwną.Zdawało się, że na tę lampę gapią się puste oczodoły.Naprzeciw tej nieprzyjemnej trójki leżała jeszcze jedna biała czaszka i wysmukły kamienny postument z twarzą wyrzeźbiona w górnej części.Środek podłogi zajmo­wała kamienna platforma pokryta sianem i matą z sitowia.Juan-Czarownik poprosił mnie, abym na niej usiadł i patrzył we wskazanym kierunku, jak to jego ojciec zwykł był czynić.Podobne podniesienie ciągnęło się wzdłuż ścian, na nim zaś stały przedziwne figury tak z rzeczywistego świata, jak i ze świata baśni.Po obu stronach platformy, na której siedziałem jak na tronie, leżały żółte paczki z sitowia.Pierwsza czynność Juana-Czarownika polegała na wyciągnię­ciu małego modelu statku i norweskiej flagi, zabranej ze stołu w jadalni obozowej.- To jest twoja krew - szepnął mi ochrypłym głosem, oburącz trzymając flagę.- Tu zaś czeka na ciebie nowa siła, tu masz ipu maengo.Byłem tak przejęty, że zdejmując opakowanie z leżących po obu stronach paczek aż wstrzymałem oddech.W każdej znala­złem brązowy, nie polewany dzbanek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl