[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Montag stał utkwiwszy swe przekrwione oczy w chłodną błyszczącą poręcz pod zaciśniętymi palcami.Nie mogę tego robić, pomyślał.Jak mam w takim przypadku postąpić, jak mogę nadal palić wszystko? Nie pójdę tam.Beatty pachnący wiatrem, przez który pędził, był już przy ramieniu Montaga.— Dobra jest, Montag.Strażacy biegli jak kalecy w swych niezgrabnych butach, cicho niby pająki.Wreszcie Montag podniósł oczy i odwrócił się.Beatty obserwował jego twarz.— Coś ci się nie podoba, Montag?— Dlaczego — powiedział Montag powoli — za trzymaliśmy się przed moim domem?Część trzeciaJasny płomieńŚwiatła zapalały się, a drzwi otwierały we wszystkich domach przy całej ulicy, ludzie chcieli oglądać karnawałowe widowisko.Montag i Beatty wpatrywali się, jeden z obojętną satysfakcją, drugi z niedowierzaniem, w dom stojący przed nimi, tę główną arenę, na której miotać się będzie pochodnie i pożerać ogień.— No więc — powiedział Beatty — doigrałeś się.Nasz Montag chciał wzlecieć do słońca, a teraz, gdy opalił swoje cholerne skrzydełka, zastanawia się dlaczego.Czy nie dałem ci dość wyraźnego ostrzeżenia, kiedy wysłałem psa pod twój dom?Twarz Montaga była całkowicie tępa i pozbawiona wyrazu.Czuł, że jego głowa zwraca się jak kamienna rzeźba do ciemnego domu w sąsiedztwie otoczonego jasnymi grządkami kwiatów.Beatty parsknął.— Ach, nie! Ciebie przecież nie ogłupiła ta mała idiotka, co? Kwiaty, motyle, liście, zachody słońca, och, cholera! Mamy to wszystko w jej aktach.Niech mnie diabli! Trafiłem w sedno.Gdybyś mógł widzieć ten mdły wyraz na swojej twarzy.Parę źdźbeł trawy i kwadry księżyca.Co za brednie! Czego ona tym wszystkim dokonała?Montag siedział na chłodnym błotniku smoka, poruszając głową pół cala na lewo, pół cala na prawo, w lewo w prawo, w lewo w prawo.— Ona widziała wszystko.Nikomu nic złego nie robiła.Po prostu zostawiała ludzi w spokoju.— W spokoju, diabli! Wierciła ci dziurę w brzuchu, nie? Jedna z tych cholernych, dobroczynnych paniuś z ich zgorszonymi świętoszkowatymi minami, których jedyny talent polega na wzbudzaniu we wszystkich poczucia winy.Do diabła, one wstają jak słońce o północy, żeby człowiek musiał się pocić w swoim łóżku!Frontowe drzwi otworzyły się.Mildred zbiegła po schodach trzymając w ręku nieprzytomnym, sztywnym chwytem walizkę.Taksówka z sykiem podjechała do krawężnika.— Mildred!Przebiegła sztywno obok, jej twarz była biała od pudru, ust prawie nie było widać bez pomadki.— Mildred, to przecież nie ty wszczęłaś alarm!Wrzuciła walizkę do czekającej taksówki, wskoczyła do środka i siedziała mrucząc: — Biedna „rodzinka”, och, wszystko stracone, wszystko, wszystko teraz stracone.Beatty chwycił Montaga za ramię, gdy taksówka ruszyła z miejsca i z szybkością siedemdziesięciu mil na godzinę zniknęła w głębi ulicy.Rozległ się szczęk, jak by rozpadały się części snu stworzonego z kawałków szkła, luster i kryształowych pryzmatów.Montag chwiał się, jak gdyby ruszał na niego jeszcze jeden niezrozumiały sztorm.Widział Stonemana i Blacka wymachujących toporkami, tłukących szyby, by umożliwić przepływ powietrza,Muśnięcie ćmy na chłodnej czarnej zasłonie.— Montag, tu Faber.Słyszysz mnie? Co się stało?— To stało się mnie — powiedział Montag.— Co za straszliwa niespodzianka — powiedział Beatty.— Albowiem każdy obecnie wie i jest absolutnie pewny, że nic nie może zdarzyć się „mnie”.Inni umierają, ja żyję.Nie ma konsekwencji i odpowiedzialności.Z tym wyjątkiem, że jednak jest.Ale nie mówmy o tym, hę? Kiedy konsekwencje zaskakują człowieka, jest już za późno, co, Montag?— Montag, nie możesz odejść, uciec? — zapytał Faber.Montag szedł, lecz nie czuł, że jego stopy dotykają betonu, a potem nocnej trawy.Obok niego Beatty rozniecił zapalacz i zafascynowanym wzrokiem wpatrywał się w mały pomarańczowy płomyk.— Co w ogniu jest tak przyjemnego? Co nas w nim tak pociąga, niezależnie od tego, ile mamy lat? — Beatty gasił płomień i zapalał go znowu.— To wieczny ruch, perpetuum mobile, rzecz, którą człowiek usiłował wynaleźć, lecz nigdy nie wynalazł.Albo prawie perpetuum mobile.Jeśli je uruchomisz, będzie płonęło przez całe nasze życie.Czym jest ogień? To tajemnica.Uczeni plotą coś o tarciu i cząsteczkach.Ale naprawdę nie wiedzą.Ogień to prawdziwe piękno polegające na tym, że burzy odpowiedzialność i konsekwencje.Jeśli jakiś problem staje się zbyt uciążliwy — do ognia z nim! Teraz, Montag, ty jesteś ciężarem.A ogień usunie cię z moich barków, czysto, szybko, pewnie.Nie zostanie nic, żeby później gniło.Antybiotycznie, estetycznie, praktycznie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]