[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Liczono zapewne na to, że prędko na wolność nie wyjdą.Drukowaliśmysame ściśle tajne i wyjątkowo ściśle tajne rzeczy, na przykład instrukcje i komentarzeMinisterstwa Bezpieczeństwa dla podwładnych.Drukowało się tego tylko kilkadziesiąt lubkilkanaście egzemplarzy numerowanych.Pracowało dwadzieścia płaskich maszyndrukarskich, przeważnie starych, niemieckich.Drukarnię rozwijano, ale brakowało fachowców.Zciągnięto ich z różnych więzień.Fachu uczyli mnie: były właściciel drukarni z Katowic, Leon Słanina oraz wybitny fałszerzpieniędzy z Krakowa M.P., specjalista od dolarów, który dostał za to dożywocie.Najpierwwykonywałem proste składy, niebawem potrafiłem już łamać.Myślałem sobie: mamszczęście.Tutaj dostaję przyzwoite pożywienie, mogę jeszcze dokupić, co dzień dają pół litramleka.Można czytać gazetę, nawet do książek ma się względny dostęp - introligatorniaoprawiała książki dla biblioteki więziennej.Ale nagle zabrano mnie z drukarni: może wiedziałem za wiele, a jak wiadomo,wiedzieć nie jest zdrowo.W kwietniu 1954 r.wywieziono mnie z Mokotowa do osławionegowięzienia w Rawiczu koło Poznania.W szpitalu więziennym stwierdzono u mnie gruzlicę iuszkodzenie mięśnia sercowego.Było to w rok po śmierci Stalina.Zaczęto zwalniać częśćchorych więzniów i ja również w sierpniu 1954 r.otrzymałem sześć miesięcy urlopu.Po parumiesiącach adwokat Jerzy Mering, który bardzo energicznie zajmował się moją sprawą ibezinteresownie ją prowadził, wystąpił z wnioskiem o uznanie mnie za niewinnie skazanego.Było to w końcu 1954 roku, gdy zostało aresztowanych kilku oficerów ministerstwaBezpieczeństwa Publicznego.Zaznaczył się już wtedy nowy kurs, zwany odwilżą ,jakkolwiek było to jeszcze przed XX Zjazdem KPZR.W marcu 1955 r.otrzymałemzawiadomienie o uchyleniu wyroku przez Zgromadzenie Sędziów Najwyższego SąduWojskowego z powodu bezpodstawności skazania.Nie przewidywano nowej rozprawysądowej.Nigdy nie przyznałem się do winy; ci, którzy się przyznali, musieli przejśćpostępowanie rehabilitacyjne.To oczywiście nie znaczyło, że byli winni! Ja byłem po prostuniesłusznie postawiony w stan oskarżenia i niesłusznie skazany! Dostałem za to 70 tys.złotych odszkodowania.To było wówczas dużo dla skromnego człowieka.Ale i teraztrudno mi było znalezć pracę.Nie mogłem przecież pracować w komunistycznej gazecie.Znalazłem sobie ciche zajęcie w Stowarzyszeniu Bibliotekarzy Polskich. Znowu?Dnia 1 pazdziernika 1970 r.18 funkcjonariuszy SB wtargnęło do naszego domu iprzez 27 godzin pracowało skrzętnie jak mrówki, oglądając każdy dokument, list, wizytówkę,fotografię, każdą książkę - wszystko, co mogło się wydać podejrzane (a jak wiadomo -najbardziej podejrzane jest wszystko, co pisane i wydrukowane).Skoncentrowali się m.in.naksiążkach w języku niemieckim, również na Mein Kampf Hitlera i Micie XX wiekuRosenberga.Interesowały ich również książki polskie wydane za granicą (m.in. Kultura iinne wydawnictwa Instytutu Literackiego) oraz przełożone z języków obcych.Zabrali tegorazem chyba ze 700 kg.A także i mnie.Kilka godzin trzymano mnie w celi.Chciano, żebym wszystko zeznał , do wszystkiego się przyznał.Ale nie zeznałem i nie przyznałem się.Nie sformułowanopoczątkowo żadnego oskarżenia, ale po Warszawie chodziły dzikie pogłoski - zapewnerozpuszczane celowo - jakobym został zdemaskowany jako kierownik antypaństwowejorganizacji, jakoby tajna głowa siatki krajowej sekcji polskiej Radia Wolna Europa itp.Tymczasem żyłem jak gdyby nigdy nic, pracowałem, uczęszczałem nawet naprzyjęcia w ambasadach.Ale wielu znajomych już nas nie odwiedzało! Inni natomiastokazywali mi swoją solidarność, przede wszystkim redaktorzy Tygodnika Powszechnego ,którego stałym współpracownikiem byłem od 1957 roku.Ale także i wcale nie najbliżsiprzyjaciele! Trwało to przez wiele tygodni, zanim oficjalnie wystąpiła prokuratura.Wpoczątkach grudnia 1970 r.zabrano mnie z pracy, ze Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich ipostawiono zarzut: współdziałanie z antypaństwowymi siłami z Radia Wolna Europa naszkodę PRLu.Wyśmiałem te zarzuty formułowane przez panią prokurator Marię Pancer, alemusiałem odtąd zgłaszać się punktualnie o 9 rano na przesłuchania, które trwały po kilkagodzin.Zorientowałem się, że wszystko to jest zamierzoną prowokacją i odmawiałemodpowiedzi, nawet na temat mojego życiorysu.Na wielostronicowych protokołachpozostawała wciąż ta sama formuła: Odmawiam odpowiedzi na to pytanie.Równocześnietoczyła się tajemnicza kampania anonimów, oszczerczych pism na mój temat, które pojawiłysię w różnych stronach kraju, w różnych instytucjach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]