[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stąd mógł już dojrzeć siedzibę mormonów.Wyczerpany do cna, wsparł się na strzelbie i pogroził pięścią cichemu, rozległemu miastu.Przyglądając mu się spostrzegł, że główne ulice były przybrane chorągwiami.Zauważył też inne oznaki jakiejś niedawnej uroczystości.Ciągle jeszcze rozmyślał, co by to być mogło, gdy usłyszał tupot końskich kopyt i ujrzał zbliżającego się jeźdźca.Po chwili poznał w nim mormona Cowpera, któremu parę razy wyświadczył jakieś przysługi.Zatrzymał go więc, by się czegoś dowiedzieć o losie Lucy Ferrier.- Jestem Jefferson Hope - zaczął.- Czy pan mnie pamięta?Mormon spojrzał na niego z nie ukrywanym zdziwieniem.Rzeczywiście trudno było w tym obszarpanym, zaniedbanym włóczędze o widmowo bladej twarzy i dziko pałających oczach poznać ongi dbałego o siebie myśliwego.Przekonawszy się jednak, że mówi prawdę, mormon przestał się dziwić i jawnie się zaniepokoił.- Czemuś tu przyszedł, wariacie! - wykrzyknął.- Zapłacę głową, jeśli mnie przyłapią na rozmowie z tobą.Święta Czwórka wydała nakaz aresztowania ciebie za udział w ucieczce Ferrierów.- Nie boję się ani Świętej Czwórki, ani ich nakazu - poważnie odparł Hope.- Pan musi coś wiedzieć o tej sprawie.Człowieku, zaklinam cię na wszystko, co masz świętego, odpowiedz na moje pytania! Zawsze byliśmy przyjaciółmi.Na miłość boską, nie odmawiaj mi!- O co chodzi? - niechętnie zapytał mormon.- Mów szybko.Tu nawet skały mają uszy, a drzewa - oczy.- Co się stało z Lucy Ferrier?- Wczoraj poślubiono ją młodemu Drebberowi.Opamiętaj się, człowieku, opamiętaj! Ledwie stoisz na nogach.- Mniejsza o mnie - mdlejącym głosem rzekł Hope.Zbladł jak śmierć i osunął się na skałę, o którą stał oparty.- Mówisz, poślubiono ją?- Poślubiono wczoraj.i dlatego wiszą chorągwie na budynkach.Młody Drebber i młody Stangerson posprzeczali się o nią.Obaj brali udział w pościgu i Stangerson zastrzelił jej ojca, co jakoby miało mu dawać większe prawa.Ale na Radzie stronnicy Drebbera przeważyli i prorok jemu ją oddał.Żaden jednak nie będzie się nią długo cieszyć; wczoraj wyraźnie widziałem śmierć wypisaną na jej obliczu.Bardziej podobna jest do ducha niż do kobiety.Odchodzisz?- Tak - odparł Jefferson Hope stojąc już na nogach.Twarz jego stanowczym i twardym wyrazem przypominała rzeźbę w marmurze, oczy błyszczały mu złowrogo.- Dokąd idziesz?- Mniejsza o to - odparł i przewiesiwszy broń przez ramię ruszył w głąb wąwozu, w samo serce gór, w legowiska dzikich zwierząt.A żadne z nich nie było tak zawzięte i groźne jak on.Przepowiednia mormona była aż nazbyt trafna.Czy to straszna śmierć ojca, czy też ohyda wymuszonego małżeństwa sprawiły, że Lucy nigdy już nie dźwignęła się z tego ciosu.Gasła stopniowo i zmarła w ciągu miesiąca.Jej otępiały z ciągłego pijaństwa małżonek, który poślubił ją przede wszystkim dla bogactwa Ferriera, nie odczuł bólu po jej stracie, lecz jego po- zostałe małżonki opłakiwały Lucy i według zwyczaju mormonów całą noc przed pogrzebem spędziły przy jej zwłokach.Wczesnym rankiem, gdy czuwały przy marach, zobaczyły z przerażeniem i zdziwieniem zarazem, że drzwi otworzyły się nagle i dziki, zahartowany w trudach, obdarty mężczyzna wtargnął do pokoju.Bez słowa, nie patrząc na żadną z kulących się w trwodze kobiet, podszedł do białych cichych zwłok, w których ongi żyła czysta dusza Lucy Ferrier.Pochylił się nad nimi, z czcią przycisnął wargi do zimnego czoła i schwyciwszy rękę zmarłej zdjął z niej obrączkę.- Nie pochowacie jej z tym - warknął groźnie i nim któraś z kobiet zdołała zawołać o pomoc, zbiegł ze schodów i znikł.Wszystko to było tak tajemnicze i trwało tak krótko, że kobiety same sobie nie wierzyły i nie zdołałyby nikogo przekonać, gdyby nie fakt, iż małe złote kółeczko, małżeński symbol zmarłej, zniknęło z jej palca.Kilka miesięcy Jefferson Hope snuł się po górach pędząc dziwne, dzikie życie, opanowany gorącym pragnieniem zemsty.W mieście opowiadano sobie o tajemniczej postaci skradającej się na przedmieściach i nawiedzającej pustynne górskie wąwozy.Raz kula wpadła przez okno domu Stangersona i rozpłaszczyła się, uderzywszy w ścianę, o stopę od jego głowy.Innego razu wielki głaz spadł tuż koło Drebbera, gdy ten przechodził pod skałą.Uszedł pewnej śmierci, na czas padając plackiem na ziemię.Młodzi mormoni szybko odkryli przyczynę tych zamachów i kilkakrotnie powiedli w góry wyprawy chcąc złapać lub zabić prześladowcę, ale zawsze daremnie.Wówczas zaczęli się mieć na baczności i nigdy nie wychodzili samotnie o zmroku zaś nie opuszczali w ogóle domów, które były pilnie strzeżone.Po pewnym czasie mogli sobie pozwolić na większą swobodę, gdyż wszelki słuch o ich prześladowcy zaginął.Sądzili więc, że czas złagodził jego mściwość.Lecz wcale tak nie było, bo czas - jeśli tylko czas - jeszcze ją powiększył.Jefferson Hope miał nieugiętą i nieubłaganą duszę, a chęć zemsty tak ją opanowała, że zabrakło w niej miejsca na jakiekolwiek inne uczucie.Był jednak ponadto człowiekiem praktycznym, więc niebawem zrozumiał, że nawet jego żelazne zdrowie nie sprosta straszliwemu napięciu, w jakim żył.Trudy i brak odpowiedniego pożywienia coraz bardziej dawały mu się we znaki.Jeśli jak pies zginie w górach, co się stanie z jego zemstą? A taka śmierć czekałaby go nieuchronnie, gdyby nadal bez chwili odpoczynku prześladował wrogów.Zrozumiał, że to wyszłoby im tylko na dobre, i wrócił do kopalń Nevady, by podreperować zdrowie i zdobyć pieniądze, a potem, już bez ciężkich braków, tym usilniej szukać pomsty.Początkowo chciał oddalić się najwyżej na rok, ale zbieg nieprzewidzianych wypadków zmusił go do pozostania w kopalniach przez lat pięć bez mała.Jednakże pod koniec tego okresu poczucie doznanej krzywdy i chęć zemsty były w nim tak samo żywe jak owej pamiętnej nocy, kiedy stał nad grobem Johna Ferrier.Przebrany i pod fałszywym, nazwiskiem powrócił do Salt Lake City.Nie dbał o własne życie i chciał tylko dokonać tego, co uważał za wyrok sprawiedliwości.Czekała go tu fatalna wiadomość.Parę miesięcy temu w “wybranym ludzie” nastąpił rozłam.Pewna grupa młodych malkontentów zbuntowała się przeciwko Starszym, oderwała się od kościoła i porzuciła Utah.Drebber i Stangerson należeli do nich.Nikt nie wiedział, gdzie teraz są.Mówiono, że Drebberowi udało się spieniężyć większość majątku i że wyjechał jako człowiek bogaty, gdy Stangerson został stosunkowo biedny.Nie można było jednak dociec, co się z nimi stało.W obliczu tych trudności niejeden pamiętliwy człowiek porzuciłby nadzieję zemsty, ale Jefferson Hope nawet o tym nie pomyślał.Z minimalnymi zasobami pieniężnymi, imając się każdej pracy, wędrował z miasta do miasta po całych Stanach Zjednoczonych i szukał swych wrogów.Lata mijały, siwizna przyprószyła mu włosy, a on, jak wyżeł w ludzkiej skórze, tropił dalej, opanowany tylko jedną myślą, której poświęcił całe swoje życie.Wreszcie ta wytrwałość została nagrodzona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]