[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Już ty się tym nie martw.Poza tym ważysz chyba zpięć kilo.A, właśnie.Zamówiłem jedzenie.Będzieszmusiała się najeść!Znów się śmieje. Już ty się tym nie martw!Gdy przyjeżdża dostawa, puszczam Milę z kolan, aona zjada wszystko, co jej nakładam na talerz.Potemusiłuję ją namówić na dokładkę, ale odmawia.Nienaciskam.Mam czas do końca świata, żeby ją podtuczyć. Mam coś dla ciebie zapowiadam, gdy jużchowamy naczynia do zmywarki.Prostuje się. Tak? Ale ja niczego nie potrzebuję.Mam wszystko,czego mi trzeba.Czyli mnie.Serce mi się rozlewa w klatce piersiowej. Ja też mam wszystko zapewniam. Ale ponieważty nigdzie stąd nie pójdziesz, muszę ci to dać.Patrzy na mnie z zaciekawieniem, gdy prowadzę ją nadrugie piętro i stawiam przed zamkniętymi drzwiami. Dajesz mi pokój gościnny? Unosi brew i zerka.Nie chcesz, żebym z tobą spała? Otwórz drzwi, mądralo.Uśmiecha się i przekręca gałkę.A potem zamiera.Zmieniłem pokój gościnny w pracownię dla niej.Całąścianę zajmuje okno wychodzące na jezioro.Pokój jestpełen światła.Są tu dwie sztalugi, wbudowane półkipełne wszelkich akcesoriów malarskich, jakie mogą jejbyć potrzebne, miejsce do siedzenia, a nawet oknadachowe, które kazałem założyć, na te noce, kiedyksiężyc wisi nad domem.Mila zamiera. Nic nie powiesz? pytam. Zapomniałaś języka?Uśmiecha się powoli i psotnie. Chyba już ustaliliśmy, że z moim językiem jestwszystko w porządku?Wspomnienia tamtego wieczoru w mojej kuchnizapewniają mi szybszy dopływ krwi w okolice pachwin imuszę szybko pomyśleć o czymś innym.Martweszczenięta, zakonnice, zimna ryba&Gdy już zażegnuję kryzys, biorę ją za rękę i prowadzęod półki do półki. Chciałem, żebyś miała tu wszystko, co ci potrzebnedo malowania.Zapomniałem o czymś?Obraca się na pięcie i rozgląda. To niesamowite mówi na przydechu. Pamiętałeśo wszystkim.Ale przygotowanie musiało trochępotrwać.A co, gdyby nam się nie udało dogadać?Obejmuję ją od tyłu. To nie wchodziło w grę odpowiadam. Ani przezchwilę.Miłość nie zawodzi.I ja ciebie też nie zawiodęjuż nigdy.Obiecuję.Odwracam ją, żeby na mnie popatrzyła tymi pięknymizielonymi oczami. Tamtego dnia, w twoim sklepie, prawie umarłem.Kiedy powiedziałaś nie , nie byłem pewien, czy toprzeżyję, ale wiedziałem, że muszę.Muszę się zmienić,dla siebie i dla ciebie.I chyba tak się stało.Jeszcze nadtym pracuję, jasne, to potrwa.Ale chcę tego.Choćby mito miało zająć wieczność.Więc& Poproszę cię jeszczeraz.Zostań u mnie.To tylko pięć minut jazdy dotwojego sklepu.Masz już studio, z którego możeszkorzystać.Obiecuję, że będę się starał nie chrapać.Iopuszczać deskę klozetową.W każdym razie wwiększości przypadków.Tylko zostań.Proszę.Nie chcęsię już więcej z tobą rozstawać.Mila na mnie patrzy, a jej oczy lśnią. Pod jednym warunkiem.Niemal przestaję oddychać. Mów. Będziesz mi pozował nago zawsze, jak będę chciała.W piersi dudni mi śmiech.Chwytam ją i prawiemiażdżę jej wargi. Zawsze mruczę w jej usta. Możesz ze mną robić,co ci się będzie podobało.Nago i w ubraniu.Zmieje się, a ja ją podnoszę.Oplata mnie w pasienogami, właśnie tak, jak powinno być.Palcamiprzeczesuje mi włosy. Dobrze mówi bez tchu. Zostanę z tobą.Padamy na podłogę, dotykamy się, wdychamy.JęzykMili wślizguje mi się do ust, oddech ma słodki i ciepły.Zaciska na mnie palce i przyciąga mnie coraz bliżej.Wciąż oplata mnie nogami, a ja jęczę, gdy się o mnieociera.Potem zjeżdżam ustami na jej szyję, mostek ipiersi.Po kilku chwilach pełnych wrzenia ciągnie mniez powrotem do góry.Przyciska czoło do mojego i szepcze: Kocham cię.Uśmiecham się w jej usta. Wiem.Szybko przetaczam się z nią w ramionach i zawisamnad nią, a potem wsuwam dłoń między jej nogi.Pominucie dyszy, a po dwóch wykrzykuje moje imię.Znów się uśmiecham.Ona mnie do siebie przyciąga,wchodzę w nią powoli i rozkosznie.Aż wzdycham od tej pierwotnej, czystej przyjemności.Od miłości jest w tym pokoju aż gęsto.Wydaje sięniemal namacalna.Kręci mi się od tego w głowie.Nigdywcześniej nie kochałem się z kobietą.Dotychczas byłotylko prostackie pieprzenie.Nigdy nie doznałem czegośtak& boleśnie słodkiego.Do teraz.Z każdym ruchem w mojej piersi wzbiera więcejciepła i wkrótce czuję, że już go nie pomieszczę.Przytulam do siebie Milę, nie chcę jej puścić ani namoment.A gdy w końcu w niej wybucham, obejmuję ją itrwamy tak przez całą chyba wieczność, spleceni, lepcy imokrzy. To było idealne mruczy sennie i przeplata palce zmoimi. Ty jesteś idealna poprawiam ją i zamykam oczy.Inawet się nie przejmuję, że brzmię jak pizda.Bo taka jestprawda.Mila mości się przy moim boku i układa mi głowę napiersi.W końcu zaczyna oddychać rytmicznie; zasnęła.Ja wiszę na granicy jawy i snu.Ostatnią przytomną myślą jest refleksja, że Milaspełniła obietnicę.Przepędziła moje koszmary.Dziękiniej poszedłem do doktora Tylera.Gdybym tego niezrobił, nigdy bym sobie nie przypomniał, co się stało zmoją mamą.A gdybym sobie nie przypomniał, niewypełniłbym dziury w sercu.Nigdy nie byłbym cały.To wszystko dzięki niej.Nie powiem jej tego, bo tylko machnie ręką i powie,że to przecież ja wszystko naprawiłem, ja wykonałemcałą pracę.Nie docenia się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]