[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Byłby to. zająknął się Reynevan. To jest. Waligóra od benedyktynów  potwierdził jego podejrzenie Szarlej.Klasztorny wielkolud, Beowulf miodożerca.Garnkoliz o biblijnym imieniu.Jakmu tam było? Goliat? Samson. Samson, prawda.Nie zwracaj na niego uwagi. Co on tu robi? Nie zwracaj uwagi.Może sobie pójdzie.Swoją drogą, dokądkolwiek onawiedzie.Nie wyglądało jednak na to, by Samson zamierzał sobie pójść.Wręcz prze-ciwnie, wyglądało, jakby znalazł się u kresu swej drogi  rozsiadł się bowiem165 na oddalonym o trzy kroki pniaku.I siedział, obróciwszy ku nim swe nalane ma-tołkowate oblicze.Twarz jednak miał czystą, dużo czyściejszą niż poprzednio,znikły też zeskorupiałe smarki spod nosa.Także chałat, który obecnie nosił, byłnowy i schludny.Mimo tego od wielkoluda wciąż dolatywał nikły zapach miodu. Cóż  odchrząknął Reynevan. Grzeczność nakazuje. Wiedziałem  przerwał Szarlej i westchnął. Wiedziałem, że to powiesz.Hej, ty tam! Samsonie! Pogromco Filistynów! Głodnyś? Głodnyś?  Szarlej, nie doczekawszy się reakcji, potrząsnął w stronę osił-ka kawałem kiszki, zupełnie jakby przywabiał psa lub kota. Na! Rozumieszmnie? Na, tu, tu, na! Papu-papu! Mniamu-mniamu! Zjesz? Dziękuję  odrzekł nagle olbrzym, nadspodziewanie wyraznie i przytom-nie. Ale nie skorzystam.Nie jestem głodny. Dziwna jest to sprawa  zamruczał Szarlej, pochylając się ku uchu Reyne-vana. Skąd on się tu wziął? Szedł za nami? Przecie jakoby zwykle łazi za bra-tem Deodatem, naszym niedawnym pacjentem.Od klasztoru dzieli nas dobramila, żeby tu dotrzeć, musiał wyruszyć natychmiast po nas.I szparko iść naszymtropem.W jakim celu? Zapytaj go. Zapytam.Gdy przyjdzie pora.Na razie zaś dla pewności mówmy po łaci-nie. Bene.* * *Słońce opuszczało się coraz to niżej nad ciemny bór, odkrzyczały hejnał lecącena zachód żurawie, rozpoczęły głośny koncert żaby w bagnie nad rzeczką.A nasuchym stoku na skraju lasu, niczym w uniwersyteckiej auli, rozbrzmiewała mowaWergilego.Reynevan po raz nie wiadomo który  ale po raz pierwszy po łacinie  opo-wiadał swe niedawne dzieje i opisywał perypetie.Szarlej słuchał  lub udawał, żesłucha.Klasztorny osiłek Samson przyglądał się tępo nie wiadomo czemu, a jegonalanej fizjonomii nadal nie znaczyła żadna poważniejsza emocja.Opowieść Reynevana była, ma się rozumieć, tylko wstępem do rzeczy za-sadniczej  do kolejnej próby wciągnięcia Szarleja w zaczepną akcję przeciwSterczom.Rzecz jasna, nic z tego nie wyszło.Także wtedy, gdy Reynevan jął nę-cić demeryta perspektywą wielkich pieniędzy  pojęcia zresztą nie mając, skądw razie czego wziąć takie pieniądze.Problem miał jednak charakter czysto aka-demicki, albowiem Szarlej ofertę odrzucił.Odżył spór, w którym obaj dyskutancimocno posiłkowali się klasycznymi cytatami  od Tacyta po Eklezjastesa.166  Vanitas vanitatum, Reinmarze! Marność nad marnościami i wszystko mar-ność! Nie bądz pochopny, gniew przebywa w piersi głupców.Zapamiętaj  me-lior est canis vivus leone mortuo, lepszy jest żywy pies niż lew nieżywy. %7łe co? Jeśli nie porzucisz głupich planów zemsty, będziesz nieżywy, bo te planyto dla ciebie pewna śmierć.A mnie, nawet jeśli nie zabiją, wsadzą na powrót dowięzienia.Ale tym razem nie na wywczasy u karmelitów, lecz do lochu, ad carce-rem perpetuum.Albo, co uznają za łaskę, na długoletnie in pace w klasztorze.Czyty wiesz, Reinmarze, co to jest in pace? To jest pogrzebanie żywcem.W piwnicy,w celi ciasnej i tak niskiej, że można tylko siedzieć, a w miarę przybywania eks-krementów trzeba się coraz bardziej garbić, by nie szorować ciemieniem o strop.Chybaś zmysły postradał, jeśli myślisz, że zaryzykuję coś takiego dla twojej spra-wy.Sprawy mętnej, żeby nie powiedzieć: śmierdzącej. Co jest dla ciebie śmierdzące?  obruszył się Reynevan. Tragicznaśmierć mojego brata? Towarzyszące jej okoliczności.Reynevan zaciął usta i odwrócił głowę.Przez chwilę patrzył na Samsona wa-ligórę, siedzącego na pieńku.Wygląda jakoś inaczej, pomyślał.Wciąż ma, i ow-szem, fizys kretyna, ale coś się w nim zmieniło.Co? W okolicznościach śmierci Peterlina  podjął  nie ma nic niejasnego.Zamordował go Kyrielejson.Kunz Aulock et suos complices.Ex subordinationei za pieniądze Sterczów.Sterczowie powinni więc ponieść. Nie słuchałeś  przerwał Szarlej  tego, co mówiła Dzierżka, twoja po-winowata? Słuchałem.Ale wagi nie przywiązywałem.Szarlej wyciągnął z juków i odkorkował gąsiorek, wokół rozszedł się zapachnalewki.Gąsiorka ponad wszelką wątpliwość nie było wśród pożegnalnych be-nedyktyńskich darów, Reynevan pojęcia nie miał, kiedy i w jaki sposób demerytwszedł w jego posiadanie.Ale podejrzewał najgorsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl