[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z każdej maszyny jedna para.W ciągu kilku minut były ich już całe tuziny; stali szerokim kręgiem wokół latarni, gapili się, śmiali, pstrykali aparatami, rzucali (niczym małpie w klatce) orzeszki, paczki gumy do żucia nasycanej hormonami, hormonodajnych herbatników.Z każdą chwilą - jako że zza wzgórz Hog’s Back napływali teraz nieprzerwaną falą - liczba ich rosła.Niczym w koszmarnym śnie tuziny stawały się dwudziestkami, dwudziestki setkami.Dzikus cofnął się do wieży i stał teraz jak osaczone zwierzę pod murem latarni, spoglądając po twarzach w niemej grozie, niczym ktoś kto postradał zmysły.Z tego stuporu wytrąciła go, wprowadzając w bardziej bezpośredni kontakt z rzeczywistością, dobrze wycelowana paczka gumy do żucia, która uderzyła go w policzek.Wstrząs bólu - i już się obudził; obudził się dziko wściekły.- Wynosić się stąd! - zawołał.Małpa przemówiła; wybuch śmiechu i oklaski.- Poczciwy stary Dzikus! Brawo, brawo!A pośród hałasu słyszał przebijające się wołania:- Bicz, bicz, bicz!Idąc za tą propozycją, zdjął z gwoździa pęk węźlastych rzemieni i potrząsnął nim ku swoim prześladowcom.Podniósł się gwar ironicznego uznania.Ruszył groźnie ku nim.Jakaś kobieta krzyknęła ze strachu.Krąg zafalował w najbardziej zagrożonym miejscu, potem zwarł się na powrót.Świadomość ogromnej przewagi liczebnej dodawała tym ludziom odwagi, jakiej Dzikus się po nich nie spodziewał.Zaskoczony, przystanął i rozejrzał się po twarzach.- Dlaczego nie zostawicie mnie w spokoju? - w jego rozwścieczonym głosie pobrzmiewał ton niemal błagalny.- Masz trochę migdałów z solą magnezową - rzekł mężczyzna, który, gdyby Dzikus ruszył naprzód, zostałby zaatakowany jako pierwszy.Wyciągnął przed siebie paczkę.- Są naprawdę smaczne, bierz - dodał z nerwowym pojednawczym uśmiechem.- Sole magnezowe podtrzymują młodość.Dzikus nie zwracał na niego uwagi.- Czego chcecie ode mnie? - zapytał tocząc wzrokiem po roześmianych twarzach.- Czego chcecie ode mnie?- Bicza - odpowiedział chór setek pomieszanych głosów.- Biczuj się.Pokaż nam biczowanie.Potem grupa stojąca z tyłu zaintonowała skandując:- Chce-my-bi-cza! Chce-my-bi-cza!Inni natychmiast podjęli i teraz powtarzali zdanie raz za razem, jak papugi, coraz głośniej, aż przy siódmym lub ósmym powtórzeniu wołano już tylko to.- Chce-my-bi-cza!Krzyczeli wszyscy; odurzeni hałasem, jednomyślnością, wspólnym rytmem, mogliby zapewne tak krzyczeć godzinami - bez końca.Jednakże gdzieś przy dwudziestym piątym powtórzeniu nastąpiło osobliwe zakłócenie.Zza Hog’s Back wyłonił się jeszcze jeden helikopter, zawisł nad tłumem, potem osiadł na ziemi o kilka metrów od Dzikusa, na wolnej przestrzeni między grupą gapiów a latarnią.Ryk śmigła na chwilę zagłuszył skandowanie; gdy maszyna stanęła na ziemi i silniki umilkły, „Chce-my-bi-cza!” zabrzmiało tą samą głośną, upartą melodią.Drzwi helikoptera otwarły się i z wnętrza wyszedł najpierw młodzieniec o rumianej twarzy, a za nim młoda kobieta w zielonych aksamitnych szortach, białej bluzeczce i czapce dżokejskiej.Na widok kobiety Dzikus wzdrygnął się, cofnął, zbladł.Ona zaś uśmiechała się ku niemu - uśmiechem niepewnym, błagalnym, niemal pokornym.Upływały sekundy.Jej wargi poruszały się, mówiła coś, lecz słowa zagłuszało głośne nieustanne skandowanie gapiów.- Chce-my-bi-cza! Chce-my-bi-cza!Młoda kobieta przycisnęła obie dłonie do piersi i na brzoskwiniowej, bajecznie pięknej twarzy pojawił się nie bardzo do niej pasujący wyraz tęsknoty i smutku.Błękitne oczy zdawały się powiększać, rozświetlać i nagle po policzkach stoczyły się dwie łzy.Mówiła dalej coś, czego nie było słychać; potem szybkim, namiętnym gestem wyciągnęła ramiona do Dzikusa, ruszyła ku niemu.- Chce-my-bi-cza! Chce-my.I oto nagle otrzymali, czego chcieli.- Ladacznico! - Dzikus rzucił się na nią jak szaleniec.- Dziwko! - jak szaleniec świsnął nad nią biczem z drobnych rzemyków.Przerażona, rzuciła się do ucieczki, potknęła się i upadła we wrzosy.- Henryk, Henryk! - zawołała.Ale towarzysz o rumianej twarzy umknął z pola zagrożenia za helikopter.Krąg rozpadł się z jękiem zachwytu i ekstazy; ludzie ruszyli ku magnetycznemu centrum atrakcji.Ból budził grozę, ale i fascynację.- Dziwka, wszeteczna dziwka! - oszalały Dzikus uderzył ponownie.Stłoczyli się wokoło, pchając się i popychając niczym świnie u koryta.- Och, to ciało! - Dzikus zgrzytał zębami.Tym razem opuścił bicz na własne plecy.- Zabić je! Zabić!Oszołomieni grozą i bólem, pobudzani od wewnątrz nawykiem współpracy, owym pragnieniem jednomyślności i jednania się ze sobą, tak nieusuwalnie wpojonym im przez warunkowanie, zaczęli naśladować szaleństwo jego gestów, uderzając jeden drugiego, gdy Dzikus uderzał własne niepokorne ciało lub to pulchne wcielenie grzechu wijące się z bólu we wrzosach u jego stóp.- Zabić je, zabić je, zabić.- wołał Dzikus.Wtem ktoś zaintonował nagle „Orgię-porgię”, a wszyscy natychmiast podjęli refren i śpiewając zaczęli tańczyć.Orgia-porgia, w koło, raz za razem, okładając się wzajemnie w rytmie sześć ósmych.Orgia-porgia.Było już po północy, gdy odleciał ostatni helikopter.Otępiały od somy, wyczerpany długotrwałym szaleństwem zmysłów, Dzikus spał we wrzosach.Słońce było już wysoko, gdy się przebudził.Leżał przez chwilę, niczym sowa mrużąc półprzytomne oczy w blasku słońca; potem nagle przypomniał sobie - wszystko.- O mój Boże, mój Boże! - zakrył oczy dłonią.Tego wieczoru helikoptery nadciągające z bzyczeniem spoza Hog’s Back tworzyły ciemną chmurę dziesięciokilometrowej długości.Opis zeszłonocnej orgii pojednania ukazał się we wszystkich gazetach.- Dzikus! - wołali pierwsi przybyli, wysiadając z maszyn.- Panie Dzikus!Żadnej odpowiedzi.Drzwi latarni były uchylone.Otwarli je na oścież i weszli do mrocznego wnętrza.Pod sklepieniem w przeciwległej części pokoju dojrzeli podest schodów wiodących na wyższe piętra.Tuż pod wierzchołkiem sklepienia kołysała się para nóg.- Panie Dzikus!Powoli, bardzo powoli, niczym dwie leniwe igły kompasu stopy obracały się w prawo; na północ, północny wschód, wschód, południowy wschód, południe, południo-południo-zachód, potem zatrzymały się i po paru sekundach równie leniwie ruszyły z powrotem w lewo.Południo-południo-zachód, południe, południowy wschód, wschód.OPOWIEŚĆ O OSTATNIM CZŁOWIEKUZaratustra Nietzschego przedstawiał ludziom ku przestrodze obraz ostatniego człowieka: „Myśmy szczęście wynaleźli, mówi ostatni człowiek i mruży wzgardliwie oczy” [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl