[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I sąsiad opowiedział, co widział w ogrodzie.Na wzmiankę o latają-cych talerzach młodzi ludzie popatrzyli na siebie tajemniczo, ale niepodjęli wątku.A było to dziwne, gdyż normalny człowiek na wzmiankęo latających talerzach powinien przynajmniej okazać zdziwienie albozadać kilka pytań. A co u was? Jak reklama pasty do zębów?- Marzena nie ma natchnienia palnął Kuba.Coco z Kubą ruszyli do domu. Aha! klepnął się w czoło pan Gapiński i popatrzył na mnie.Dzwonił do pana jakiś młodzieniec.Paweł jakiś tam. Daniec! Zdaje się.To pana znajomy?Coco z Kubą zwolnili kroku.Już nie było im spieszno do domu, bobyli ciekawi relacji pana Gapińskiego. To mój znajomy odpowiedziałem sąsiadowi. Czy coś chciałmi przekazać? Chciał, ale gadał szyfrem.Myślałem, że to żarty. Wielka szkoda, panie Gapiński.Następnym razem proszę to dlamnie zrobić i zapisać szyfr.Hej, droga młodzieży!Zawołałem w stronę Coco i Kuby.Zatrzymali się, chociaż w tej chwiliraczej dreptali w miejscu niż szli.Odwrócili się w moją stronę. Jak zadzwoni mój młody kolega Paweł, proszę zapiszcie wiadomość, którą chce mi przekazać poprosiłem ich. To może być bardzo ważne. Okay. Panie, kim pan jest? zapytał poważnie Gapiński. I co możebyć bardzo ważne"? Widzi pan, zamiast oddychać pełnąpiersią, odpoczywać na łódce,zadarłem z Przemytnikami.Jestem historykiem sztuki i. - Takim, co to siedzi w muzeum? To kustosz, a ja pracuję w Departamencie Ochrony Zabytków. Aha pokiwał z uznaniem pan Gapiński. Ale u nas w S.niema zabytków. Bo ja jestem na urlopie.Kątem oka zauważyłem, ze Coco z Kubą ruszyli dziarsko do domu.I znowu wydało mi się to dziwne.Powinni byli zareagować na mojeoświadczenie, że jestem historykiem sztuki.Sami byli związani ze śro-dowiskiem artystycznym, więc moje wyznanie powinno było zrobić nanich wrażenie.Ale nie, oni czmychnęli.Po chwili zostałem sam.Zdemontowałem wilczy dół", to znaczyz powrotem nakryłem go kratą i dyktą, chociaż płotek pozostawiłem jakoelement dekoracyjny.Wypuściłem zwierzęta z szopy i nakarmiłem.Szyb-ko przyrządziłem sobie obiadzik podgrzewając zawartość słoika z pul-petami, a potem zajadając na tarasie obserwowałem przez lornetkę ba-gna.Na terenie gospodarstwa Ratajczaka nic się nie działo.Nie ulegałowątpliwości, że Przemytnicy wywiezli towar" w inne miejsce.Rodziłosię zatem pytanie, dokąd? Jak informował wcześniej Paweł, przemyt dziełsztuki miał nastąpić jutro.Prawdopodobnie więc dzieła sztuki trafiły jużdo domu Pociechy i załadowane na jakiś samochód czekały na sygnał dowywiezienia za wschodnią granicę.Powinienem pojechać chyba do Aomżyi sam sprawdzić te przypuszczenia, ale po pierwsze Paweł z pannąTatalkiewicz nad wszystkim czuwali (a przynajmniej taką miałem nadzie-ję), po drugie bałem się zostawiać Muppety na dłużej same.Przyjecha-łem tutaj pilnować chatki Leo i jego inwentarza.Byłem tu stróżem", zaśsprawa Przemytników pojawiła się zupełnie przypadkowo.Pewne było tylko to, że Przemytnikom do pełni szczęścia brakowałooprawy wydania Konrada Wallenroda" z 1828 roku.Tę oprawę jeszczenie tak dawno trzymałem w rękach, ale młodzi ludzie z sąsiedztwa stra-cili ją.Czułem jednak, że mieli coś na sumieniu.Zachowywali się bo-wiem tak, jakby nic się nie wydarzyło.Przecież gdyby Przemytnicynaprawdę ukradli im oprawę, nie nękaliby mnie dłużej swoimi wizyta-mi.A ja wciąż byłem narażony na ich ataki.Ot, choćby nie tak dawnoszturmowali chatkę od strony rzeki! A zatem oprawę musiał mieć ktośinny i Coco z Kubą znali go.Tym kimś był z pewnością kierowca białe-go poloneza.I to jemu pewnie młodzi artyści przekazali zaszyfrowanąwiadomość od Pawła, a ten ktoś kazał im mieć mnie na oku.Od pewnegoczasu co chwila ich spotykałem przed chatką i nasze konwersacje ogra-niczały się do rutynowego cześć" i czołem". A miały być leniwe wakacje" pomyślałem z nutką żalu głaszcząckota, który wskoczył mi na kolana. Wędka, łódeczka i spacery".W pewnym momencie przyszło mi coś do głowy.Pamiętacie moją nocną eskapadę do stodoły Rataj czaka? Wykradłemwtedy oprawę i o wszystkim zawiadomiłem policję.A po kilku godzinachzjawili się tam ludzie sierżanta Lenarczyka.Gdyby sierżant z posterunkuw Wiznie współpracował z Przemytnikami jak to zakładałem to nacóż byłaby ta wizyta? Skoro policja jednak pojechała do Ratajczaka, tomusiała poważnie potraktować mój donos.A to by znaczyło, że Lenarczyknie był Policjantem.Co więcej, w stodole Ratajczaka niczego podejrzane-go nie znaleziono.Moim zdaniem, zielony żuk opuścił stodołę Ratajczakajeszcze przed poranną wizytą policjantów.Po prostu dzieła sztuki wywie-ziono w inne miejsce.Przemytnicy musieli liczyć się z tym, że człowiek,który poznał ich tajemnicę (to znaczy ja) doniesie o wszystkim policji ibędą zmuszeni zmienić kryjówkę.Ale gdzie ona mogła się znajdować? Mieli tylko kilka godzin na ewa-kuację", a więc musieli się spieszyć i nie mieli wyboru.Czyż w tej sytu-acji nie mogli wywiezć dzieł sztuki do szwagra Ratajczaka?Zerwałem się z krzesełka, czym spłoszyłem Huncwota, i pobiegłemdo Gapińskiego.Sąsiad malował właśnie siatkę na tyłach swojego domu.Rozebranydo pasa, z zabawną czapeczką zrobioną ze starej gazety, i z tlącym siępapierosem w kąciku ust, wydawał się szczerze przejęty pracą.Ruchymiał spokojne, ale kładł farbę olejną specjalnym pędzlem precyzyjnie,niemal z nabożeństwem. Panie Gapiński! zacząłem bez ogródek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]