[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Długimi wyrostkami zmiatały wszystko, co znalazło się na ich drodze.Pożerały ludzi i zwierzęta.Burzyły domy i for­tyfikacje.Wyrywały drzewa z korzeniami.Manty wzniosły się na wysokość tysiąca stóp i znów zapikowały.Tym razem zaatakowały Szept, a ona odpowiedziała.Jej odzew, wymierzony w połyskujący bok jednego z wielo­rybów, zdradził mantom jej kryjówkę.Dopadły ją, choć zdążyła jedną zestrzelić.Przelecieliśmy ponad płonącym miastem.Nawet jeśli ktoś nas zauważył, nie sądzę, by domyślił się, dokąd zmierzamy.Goblin i Jednooki nie wykazywali zainteresowania niczym prócz przeżycia.Kiedy straciliśmy miasto z oczu, Goblin oznajmił, że wi­dzieli, jak Szept ucieka, zbyt zajęta ratowaniem własnego tyłka, by pomóc swoim ludziom.- Szczęście, że nie celowali w nas z tego swojego złomu - powiedziałem.- Raz strzelili - policzył Goblin.- Następnym razem będą gotowi.- Myślałem, że już teraz będą.Po ataku na Rdzę.- Może Szept ma kłopoty natury duchowej.W tym względzie nie było chyba żadnych.Miałem już z nią do czynienia.To był jej słaby punkt.Nie była przygotowana, ponieważ wierzyła, że za bardzo się jej boimy.Mimo to była najbystrzejszą ze Schwytanych.Nasz potężny rumak orał noc, polerując grzbietem gwiazdy.W jego ciele bulgotało i brzęczało.Zaczynałem odzyskiwać optymizm.O świcie wylądowaliśmy w kanionie w Wietrznej Krainie.Była to normalna pustynia, niepodobna do Równiny.Wielkie pustkowie, na którym przez cały czas hulają wiatry.Posililiśmy się i przespaliśmy, a kiedy nadeszła noc, ruszyliśmy w dalszą podróż.Wkrótce opuściliśmy pustynię i skierowaliśmy się na północ, ponad Lasem Chmury, unikając ludzkich osiedli.Wieloryby wysadziły nas tuż za jego granicami i odtąd byliśmy zdani tylko na siebie.Wolałbym, żebyśmy całą podróż odbyli drogą powietrzną, lecz nawet dostarczenie nas do tego miejsca było ryzykowne zarówno dla Pupilki, jak i dla wielorybów.Przed nami leżał gęsto zaludniony kraj.Nie mogliśmy liczyć na to, że w środku dnia przejdziemy przez niego nie zauważeni.Stamtąd mieliśmy podróżować starym traktem, prowadzącym do Róż.Wolnego miasta, od którego dzieliło nas piętnaście mil.Róże były wolne od początku swego istnienia i rządzone przez republikańskich plutokratów.Nawet Pani nie widziała powodu, by łamać tradycję.W pobliżu miała miejsce tylko jedna wielka bitwa, w czasie północnej kampanii, ale to Buntownicy wybrali tę miejscowość, a nie my.Przegraliśmy i na kilka miesięcy Róże utraciły niepodległość.Jednak zwy­cięstwo Pani pod Urokiem zakończyło panowanie Buntow­ników.Koniec końców, choć nie podporządkowane, Róże są przyjaźnie nastawione do Pani.Podstępna dziwka.Szliśmy pieszo, więc podróż zajęła nam cały dzień.Ani ja, ani Goblin, ani Jednooki nie byliśmy w dobrej formie.Za dużo próżnowaliśmy i za bardzo się zestarzeliśmy.- To nie jest dobry pomysł - powiedziałem, gdy o zacho­dzie słońca zbliżyliśmy się do bramy w bladoczerwonych murach Róż.- Byliśmy tu już kiedyś i na pewno dobrze sobie was obu zapamiętali, po tym jak obrabowaliście połowę mieszkańców.- Obrabowaliśmy? - oburzył się Jednooki.- Kto ob­rabował?- Wy dwaj, pajace.Sprzedaliście im jakieś przeklęte amu­lety, zapewniając, że będą działać.Ścigaliśmy wtedy Szperacza.Nie pamiętacie?Szperacz był ówczesnym generałem Buntowników.Działał na dalekiej północy, gdzie pobił Kulawca.Później Kompania zwabiła go do Róż i z niewielką pomocą Duszołapa wciągnęła w pułapkę.Goblin i Jednooki żerowali na naiwności ludzi.Jednooki był starym wygą w tych sprawach.Wcześniej, kiedy byliśmy na południu za Morzem Udręk, maczał palce w każdej podejrzanej sprawie, na jaką się natknął.Większą część łupów przegrywał w karty, gdyż był najgorszym karciarzem na świecie.Założę się, że przy odrobinie chęci nauczyłby się je liczyć.Zgodnie z planem, mieliśmy zatrzymać się w jakiejś podrzędnej karczmie, w której nikt nie powinien zadawać nam pytań.Następnego dnia ja i Tropiciel mieliśmy pójść i kupić wóz z zaprzęgiem.Potem mieliśmy zawrócić tą samą drogą, którą przyszliśmy, by pozbierać złom, którego nie byliśmy w stanie nieść i okrążyć miasto, kierując się na północ.Taki był plan, ale Goblin i Jednooki nie uważali za stosowne przestrzegać go.Zasada numer jeden każdego żołnierza mówiła, że należy “trzymać się planu misji, gdyż misja jest najważniejsza”, lecz dla nich zasady były po to, aby je łamać.Tak więc, kiedy wróciliśmy późnym popołudniem i poszedłem na górę, podczas gdy Tropiciel i Pies Zabójca Ropuch pilnowali wozu, nie znalazłem ani Goblina, ani Jednookiego.Karczmarz powiedział, że wyszli krótko po nas, szepcząc o poszukiwaniu jakichś kobiet.Moja wina.Powinienem to przewidzieć.Przecież od tak dawna siedzieliśmy na pustkowiu.Na wszelki wypadek zapłaciłem za kolejne dwie noce, a wóz i zwierzęta powierzyłem stajennemu.Zjadłem kolację z milczącym Tropicielem, po czym udaliśmy się do pokoju, zabierając ze sobą kilka kwart piwa, którym podzieliliśmy się z Psem Zabójcą Ropuch.- Zamierzasz ich szukać? - zapytał Tropiciel.- Nie.Jeśli nie wrócą w ciągu dwóch dni albo nie skon­taktują się z nami, pojedziemy bez nich.Nie chcę, żeby ktoś widział mnie w ich towarzystwie.Na pewno są tu jeszcze ludzie, którzy ich pamiętają.Pies Zabójca Ropuch leżał pod stołem, skamląc i warcząc na przemian.Uwielbiał piwo, lecz najwyraźniej miał słabą głowę.Następnego ranka ani Goblin, ani Jednooki nie pokazali się, lecz w mieście aż huczało od plotek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl