[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W kątach izby pojawiły się pierwsze cienie.Z początku nieśmiałe, zagubione, z każdą chwiląsięgały bliżej kręgu.Ciemność gęstniała, połykając światło.Porucznik poczuł przenikliwy chłód owiewający skórę.Przy każdym oddechu przed twarząrozkwitał pióropusz pary.Migotliwe płomienie lamp obumierały, jakby gasiła je niewidzialna dłoń,jeden po drugim.Cienie zgęstniały, otoczyły krąg złowrogim pierścieniem.Obraz pomieszczenia zamazywał się,falował.Hirsz odczuwał to w taki sposób, jakby patrzył przez taflę wody.Ostatnim widokiem, jakizarejestrował, była zbliżająca się szybko podłoga."Otaczało go pustkowie, bezkresne i kompletnie jałowe.Niebo barwy kutego żelaza przesuwałosię zbyt szybko, by dłużej skupić na nim wzrok.Wszędzie wirowały cienie, rzucane przez tańczącew obłędnych układach chmury.Daleko na horyzoncie widać było olbrzymią kryształową iglicę, nadktórą unosił się dym.Z jednego cienia wyłoniła się kobieta.Pojawiła się nagle kilkadziesiąt kroków przed Hirszem.Czarna, długa szata spływała po jej posągowych kształtach.Szła wpatrzona w ziemię, stąpając zgracją.Kruczoczarne włosy opadały luzno na ramiona, zasłaniając oblicze.Zatrzymała się trzy krokiprzed Hirszem.Dokładnie przed miejscem, gdzie w realnym świecie znajdował się krąg ochronny.Rozległo się natarczywe węszenie.Cienie po obu stronach kobiety zgęstniały i z fałd sukniukształtowały się dwa brytany.Wąskie szparki całkiem nie psich oczu skierowały się na porucznika.Również kobieta podniosła głowę.Nieludzkie, czerwone zrenice wbiły się w Hirsza.- Witaj, Joachimie.Ostatnio rzadko się widujemy.Hirsz poczuł dreszcz.Zawsze wypowiadała jego imię w taki sposób, jakby to słowo pieściło jejwargi,- Uwięziłem cię tutaj nie bez przyczyny.- Och.- uśmiechnęła się leniwie, - Znów powracamy do tej zajmującej kwestii.Wciąż łudziszsię, że jestem twoją niewolnicą.- Wydęła drapieżne usta.- Ta męska próżność.Wspomnienia wypełzły z zakamarków niczym dżdżownice po deszczu.Odegnał je i zmusiłumysł do maksymalnego skupienia.- Jeśli tak nie jest, czemu wciąż tu tkwisz, demonie?- Wyjdz z tego niemądrego kręgu, a sam się przekonasz.- W jej głosie zabrzmiała złowieszczaobietnica.- Wybacz, nie skorzystam.Prawie niedostrzegalnie wzruszyła ramionami.Brytany, nie odrywając od Hirsza oczu, zaczęłyobchodzić krąg.Joachim spojrzał na sukuba z przyganą.Odpowiedziała wzrokiem dziewczynkiprzyłapanej na psocie.- Wybacz, Joachimie, stare przyzwyczajenia.Porucznik skinął łaskawie głową.Krąg ochronny łatwo można było opuścić, lecz do środka niedało się wejść bez pozwolenia twórcy.- Czego chcesz tym razem? - zapytała tonem sugerującym obojętność.- Wizji.Szukam mordercy.- Oczywiście, że szukasz, inaczej byś mnie przecież nie odwiedził.- Znów zabrzmiało to jakwymówka zaniedbywanej kochanki.- Opowiedz mi coś więcej, Joachimie, jak to robiłeś dawniej.- Nie potrzebujesz tego.Nie mam czasu na takie gierki.- Jesteś wciąż taki niecierpliwy - stwierdziła z zadumą.- Pamiętam, że jako chłopiec.- Dość tego - warknął wściekle.Kobieta wzdrygnęła się.- Dobrze już, dobrze.Masz coś dla mnie? Porucznik sięgnął pod poły płaszcza i wyciągnąłotwartą dłoń.Leżało na niej kobiece serce.- Należało do jednej z ofiar - wyjaśnił Hirsz.- Zginęła przypadkiem, lecz na pewno widziałamordercę.Purpurowe oczy zwęziły się w dwie szparki.Zasłona rzęs nie zdołała skryć zachłannego błysku.Rzucił serce w jej stronę.Chwyciła je w locie z gracją.Powiewne rękawy cofnęły się,odsłaniając tatuaże na dłoniach i nadgarstkach.Dziesiątki miniaturowych węży wijących się naskórze.Kobieta wpiła się zębami w zdobycz z łapczywością wygłodzonego drapieżcy.Krew, gęsta iciemnoczerwona, pociekła strużkami z kącików ust na brodę.Hirsz uprzejmie poczekał, aż kobieta dokończy posiłek.Opuściła ręce i pozwoliła brytanom, które ponownie zmaterializowały się u jej stóp, zlizać krewz dłoni.- A teraz pokaż mi tego skurwysyna - -zażądał Hirsz.Sukub westchnął tak, jak potrafi westchnąć kobieta po spełnieniu.Przymknęła oczy, oblizaławilgotne wargi i otworzyła usta, choć nie popłynęły z nich żadne słowa.Jedynie w czaszce Hirsza rozległa się cicha, narastająca aż do granic bólu pieśń."Przestronna izba tonęła w migotliwym blasku świec.W izbie przebywało dwóch %7łydów.Młodszy był wysoki, chudy, odziany w czarną kamizelkę zszerokimi połami i płaszcz.Długie pejsy, sięgające kościstych ramion, kołysały się przy każdymruchu głowy.Orli nos i zaciśnięte w grymasie wąskie wargi nadawały mu wygląd zeloty.Nosiłszeroki pas, przy którym wisiał sztylet.Od broni biła moc - widomy znak, że potężny kapłanniedawno pobłogosławił to ostrze.Mężczyzna chodził nerwowo po pokoju, zaciskając dłoń na rękojeści sztyletu.Pomimopająkowatej postury poruszał się z gracją tancerza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]