[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Orłowski podniósł się z sofki, na której leżał i widząc śnieg przez okno, powiedział: Wygodnie nam tutaj, ciepło i zacisznie!5 Ale na dworze jest okropnie.Musiałem przyjechać powozem, żeby nie zmoknąć. Byłeś pan u Jani? Pójdę dopiero, muszę u pana nabrać nieco odwagi. Dobrze wszystko będzie, dobrze, coś wiem o tym zawołał wesoło, chwytając brodę zę-bami. Czy naprawdę bo już od kilku dni nie mogę zdobyć się na odwagę.Idę.Zawrócił od drzwi i zapytał cicho: A jeśli będzie: nie? Ależ ręczę ci, że: tak zawołał Orłowski, wziął go w ramiona, ucałował serdecznie.Idz, oświadcz się, w karnawale się ożenisz, no i basta.No idz, nie marnuj czasu. popchnąłgo lekko ku drzwiom, które za nim zamknął i położył się znowu na sofce. Widzisz, smyku, mówiłeś, że z tego małżeństwa nic nie będzie szeptał drwiąco. Zaczekaj! zobaczymy po ślubie, jak odejdą od ołtarza, zaczekaj. odpowiedział sobie,ale zupełnie zmienionym głosem i głową trząsł niedowierzająco. Co mi gadasz! Przysięgam Bogu, że jeśli mówię, iż wszystko się stanie, jak chcę, to takbędzie. Nie zawsze, mój naczelniku, przekonałeś się już, że na córkę liczyć nie można. Cicho! Janka jest najlepszym dzieckiem, przysięgam Bogu, najlepszym. Ho! ho! ho! śmiał się cicho. Najlepsza, a całe lato bujała, a teraz chciała odjechać! Milcz! krzyknął i z wściekłością kopnął nogą w próżnię i rzucił się na pokój, ale sobo-wtór rozwiał się, zniknął; na próżno zaglądał pod sofkę, pod stoły, szukał nawet w szufladachbiurka i w małej kasie ogniotrwałej wmurowanej w ścianę; nie znalazł nikogo, ale tak byłpewny, że tamten był przed chwilą, że otworzył kasowe okienko i krzyknął na Rocha chcącsię spytać, czy kto nie szedł przez korytarz.Roch się nie zjawił, a on postał chwilę, skupiającmyśli i poszedł do Zaleskiego.Grzesikiewicz tymczasem, pomimo zapewnień Orłowskiego, szedł na górę z wielką oba-wą, bo sobie dokładnie uprzytomniał podobną chwilę na wiosnę, kiedy szedł tak samo sięoświadczyć.Rozbierał się bardzo wolno w przedpokoju. Jest panna Janina? zapytał Rocha zdejmującego mu palto. Jest! a juści, gdzieby miała być! Zaraz powiem panience, że jaśnie pan przyjechali!. Zaczekaj no zawołał za nim. Roch się zatrzymał. Andrzej obciągał surdut, zapinałsię, wciągał rękawiczki, muskał wąsy, przyczesywał włosy i zwłóczył wejście. No, czegóżstoisz? zapytał. A no, jaśnie pan kazali czekać. Tak, tak, chciałem ci dać coś, za różne usługi.tak, prawda. Dał mu trzy ruble, Rochpocałował go w rękę i chciał starym zwyczajem objąć za nogi. Głupi jesteś, mój Rochu! no, idzże już sobie.Wszedł wreszcie do saloniku.Zatrzymałsię na środku, zdjął rękawiczki i niespokojnie patrzył na drzwi prowadzące do jadalnego po-koju.Niecierpliwość i obawa ryły się ustawicznie w jego spojrzeniu.Aowił uchem najdrob-niejszy szelest i wzdrygał się cały, chciał już wyjść, uciec i odłożyć wszystko na pózniej, toznowu chciał, nie mogąc już wytrzymać, iść do pokoju Janki, ale usiadł i siedział, słuchałnawet z pewnym zajęciem dzwięków przyćmionych fortepianu Zaleskiej, która zaczęła graćzwykłe, popołudniowe ćwiczenia.Wreszcie Janka przyszła i witając się poznała po jego uroczystej twarzy, że to dzisiaj sięrozstrzygnie.Wskazała mu miejsce jakimś sztywnym ruchem, pobladła od wzruszenia chwi-lowego, bo zresztą była zdecydowana przyjąć jego oświadczyny. Pani wygląda dzisiaj nieco cierpiące? przerwał milczenie. Migrena.nic więcej. O tak, na takie straszne powietrze to nic dziwnego. Nic dziwnego odpowiedziała jak echo.6 Znieg, deszcz, wichura i zimno. ciągnął dalej, ale język mu się plątał, był wściekły naswoją nieśmiałość, czuł, że gada najgłupsze banalności, a nie był w stanie powiedzieć nicinnego. Tak, śnieg, deszcz, wichura i zimno! Tak powtórzyła ciszej, odwracając oczy do okna.A jemu chciało się uderzyć głową w kant stołu z gniewu na siebie.Patrzył na nią błagalnie,prosił spojrzeniem, żeby mu ułatwiła wyjście z tego zaplątania, ale Janka z niedostrzegalnymuśmiechem w oczach udawała, że nic nie rozumie.Targał rękawiczki, zapinał i rozpinał guzi-ki surduta, zagryzał wąs i nie mógł nic mówić myśląc tylko z wściekłością, że może go wez-mie za głupca i niedołęgę. Prawda, że jestem śmieszny? zawołał szorstko. Nie, o nie powiedziała przeciągle, ale w oczach mignęły iskierki ironii widzę tylko,że pan jakiś nieswój, jakby zakłopotany dodała. Niech pani powie, ze jestem ogłupiały niby baran zbłąkany.Roześmiała się głośno. Zmiejesz się pani ze mnie? Broń Boże, porównanie mnie to rozśmieszyło, a raczej, roześmiałam się bez przyczyny.Podniósł się, przystanął przed nią na mgnienie i poszedł do okna. Była pani dzisiaj na dworze? Nie, za mokro i za zimno. Prawda! Wie pan, przypomina mi się rozmowa, jaką mieliśmy w tym saloniku na wiosnę po-wiedziała spokojnie i umyślnie, aby powiedział czego chce, bo zaczynał ją niecierpliwić.Odwrócił się szybko od okna, zbladł, pociemniałe oczy sypnęły mu iskrami. Panno Janino.panno Janino.pani pamięta? ależ ja strasznie pamiętam. głos muuwiązł w gardle, obtarł sobie czoło rękawem i ujął ją za rękę. Boję się, ale jeśli i dzisiaj ma mi pani powiedzieć: nie! to już nie wytrzymam.Nie, jużnie jestem w stanie stłumić mojej miłości!.kocham panią.Panno Janino.kocham panią.tak.Nie umiem tego lepiej określić, nie umiem mówić, ale kocham panią!. mówił prędko. Kochałem zawsze.Pamięta pani, kiedyśmy się spotkali po raz pierwszy? Jechała pani zKielc, na wakacje.Od tego czasu kocham panią i od tego czasu marzyłem o tym, abyś zo-stała moją żoną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]