[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A gdzie siwula! Witek, nie puszczaj w szkodę, bo cię ociec spierą!Któregoś razu kazała mu bliżej przysiąść i szeptem rozpowiadała:- Hanka mi wzbrania na wesele Nastusi, ale na złość pódę i przybierę się w modry gorset i w tę kieckę,com to w niej była na odpuście.Oczy za mną wypatrzą, zobaczysz! Witek, narwij mi jabłek, niech cięino Hanka nie przychwyci! Juści, że jeno z parobkami będę tańcowała! - przymilkła nagle i zasnęła, zaśWitek już całymi godzinami przy niej siadywał, gałęzią bronił od much i wody podawał, czuwając nadnią kiej kokosz, bo Hanka ostawiła go w chałupie do pomocy, a bydło pasał za niego wraz ze swoimKłębów Maciuś.Zrazu przykrzyło się chłopakowi za lasem i swawolą, ale tak go strasznie rozżaliła Józina choroba, żerad był jej nieba przychylić i cięgiem jeno przemyśliwał, czym by ją zabawić i przywieść do śmiechu.Któregoś dnia przyniósł całe stadko młodych kuropatek.Józia, pogładz ptaszki, to ci zapiukają, pogładz.- Jakże, mam to czym - jęknęła unosząc głowę.I gdy odwiązał jej ręce, wzięła trzepoczące się ptaszki w zdrętwiałe, bezsilne dłonie cisnąc je do twarzyi oczów.- Tak się w nich dusza tłucze, tak się bojają, biedoty! Puść je, Witek!- Sam wytropiłem i będę to puszczał - bronił się, ale je wypuścił.A znowu kiedyś przyniósł młodego zajączka i trzymając go za uszy posadził przed nią na pierzynie.- Trusia kochana, trusiuchna, od matuli cię wzieni, sieroto, od matuli.Szeptała cisnąc go do piersi kiej dzieciątko, a głaszcząc i, upieszczając, ale zając beknął jakbyrozdzierany i wyrwał się z rąk, skoczył do sieni w całe stado kur, że rozpierzchły się ze srogimwrzaskiem, buchnął na ganek i przez Aapę drzemiącego w sieni rymnął do sadu, pies pognał, a za nimiWitek z krzykiem niemałym, z czego uczynił się taki harmider, jaże Hanka przyleciała z podwórza, zaśJózka śmiała się do rozpuku.- Może go pies złapał, co? - pytała potem zdziebko niespokojnie.- A juści, obaczył mu jeno podogonie, zając wpadł we zboże, jak kamień we wodę, tęgi wywijacz! Niemarkoć się, Józia, przyniesę ci co drugiego.I znosił, co jeno mógł: to przepiórki jakby złotem oprószone, to jeża, to oswojoną wiewiórkę, którastrasznie do śmiechu skakała po izbie, to młode jaskółki, tak żałośnie piukające, że stare z krzykiemwdzierały się do izby, aż mu Józka kazała oddać, to insze różnoście, nie spominając już, co jabłek igruszek nanosił tyla, ile mogli zjeść kryjomo przed starszymi, ale już ją to nie bawiło, bo częstopatrzała, jakby nie miarkując, i odwracała się znużona i niechętna.- Nie chcę, przynieś co nowego! - matyjasiła odwracając oczy i nawet nie patrząc na boćka, któren sięgrajdał po izbie, kuł po wszystkich garnkach i na darmo przyczajał się pod drzwiami na Aapę, dopierokiej pewnego razu przyniósł jej żywą żołnę, rozchmurzyła się nieco.- Jezu kochany, a to śliczności, kieby malowanie!- A pilnuj się, bych cię w nos nie dziobnęła, zła kiej pies.- Cie, nawet się nie rwie uciekać, oswojona czy co?- Skrzydła ma i kulasy spętane, a ślepie zalałem jej smołą.Bawili się ptakiem czas jakiś, ale żołna wciąż była nieruchoma i smutna, nie chciała jeść i zdechła kuwielkiemu strapieniu całego domu.I tak im schodziły dnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]