[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Upalna cichość leżała w powietrzu, a nikaj nie dojrzał człowieka ni ptaka, ni żadnego stworzenia i nikajnie zadrgał listek ni trawka choćby najmarniejsza, jakby w oną godzinę Południca zwaliła się na świat iwysysała spieczonymi wargami wszystką moc ze ziemi omglałej.Antek szedł coraz wolniej, rozmyślając o zebraniu, że raz w raz porywały go złoście, to śmiech spierał,to przejmowało zniechęcenie.- I poradz co z takiemi! Bele strażnika się ulękną.jakby im przykazali posłuchać naczelnikowego buta,to by go i słuchali.Barany, juchy, barany! - myślał z politowaniem i złością.- Prawda, że każdemu zle,każden wije się kieby nadeptany piskorz i każden ledwie już z biedy zipie, to gdzie im się ta kłopotać otakie sprawy.Naród ciemny i zabiedzony, to nawet i nie miarkuje, co mu potrza - zafrasował się wielceza wszystkich i serdecznie zatroskał.- Człowiek to jak świnia, niełacno mu ryja unieść do słońca.Głowił się i wzdychał, a tyla mu jeno przyszło z tych rozważań i turbacji, że poczuł, jako i jemu jest zle,a może nawet gorzej nizli drugim.- Bo jeno tym dobrze, które o niczym nie mają pomyślenia!Machnął ręką i szedł tak srodze zadeliberowany, że omal nie wlazł na %7łyda szmaciarza, siedzącego podzbożem.- Ustaliście, juści, taki gorąc - ozwał się pierwszy przystając nieco.- To jest piec, to jest boskie skaranie, a nie gorąc - wybuchnął %7łyd i powstawszy, założył szleje nastary, przygarbiony kark, przypiął się do taczki niby pijawka, pchając ją przed sobą z niezmiernymwysiłkiem, gdyż była naładowana workami gałganów i drewnianymi pudłami, a na nich stał jeszcze koszjaj i klatka z kurczętami, zaś w dodatku droga była piaszczysta i srogi upał, to chociaż się wydzierał zesił do ostatka i szarpał, a co trochę musiał odpoczywać.- Nuchim; ty się spóznisz na szabes! - upominał się płaczliwie.- Nuchim, ty pchaj, ty jesteś mocny jakkuń! - mamrotał zachętliwie.- Nuchim, nu, raz.dwa.trzy.- i rzucał się na taczkę z krzykiemrozpaczy, pchał ją kilkanaście kroków i znowu stawał.Antek skinął mu głową i przeszedł, ale %7łyd zawołał błagalnie:- Pomóżcie, panie gospodarzu, dobrze zapłacę, już nie mogę, już całkiem nie mogę - opadł na taczki,blady kiej trup i ledwie dyszący.Antek zawrócił bez słowa, zwalił na taczki kapotę i buty, ujął je krzepko i pchał tak wartko, jaże kołozapiszczało i kurz się podniósł.%7łyd dreptał pobok łapiąc powietrze zadyszaną piersią i gadałzachętliwie:- Tylko do lasu, tam dobra droga, już niedaleko, dam wam całą dziesiątkę.- Wsadz se ją w nos! Głupi, stoję to o twoją dziesiątkę! No, jak to te %7łydy myślą, że wszystko naświecie jeno za pieniądze.- Nie gniewajcie się, to ja dam śliczne kuraski la dzieci, nie? to może nici, igły, jakie wstążki? Nie! Możebyć bułki, karmelki, obarzanki albo jeszcze co? Ja mam wszystko.A może pan gospodarz kupi paczkętytuniu? A może dać kieliszek fajnej gorzałki? Ja mam dla siebie, ale po znajomości.Na moje sumienie,tylko po znajomości!Zakasłał się, jaże mu ślepie na wierzch wylazły, a kiej Antek zwolnił nieco kroku, chycił się taczek iwlókł się poglądając nań łzawie.- Będzie dobry urodzaj, żyto już spadło - zaczął z innej beczki.- A jak nie urodzi, też mniej płacą.Zawdy na stratę gospodarzom.- Piękny czas dał Pan Bóg, ziarno już suche - kruszył kłosy i pojadał.- Juści, tak se folguje Pan Jezus, co już jęczmiona przepadły.Pogadywali z wolna o tym i owym, aż zeszło na zebranie, o którym %7łyd wiedział, bo rzekł rozglądającsię trwożliwie dokoła:- Wiecie, jeszcze zimą naczelnik zrobił kontrakt z jednym majstrem na postawienie szkoły w Lipcach.Mój zięć im faktorował.- Jeszcze zimą? Przed uchwałą? Co wy też powiadacie?- Może się miał pytać o pozwolenie? Czy to on nie dziedzic na swój powiat?Antek jął rozpytywać, gdyż %7łyd wiedział różne ciekawe rzeczy i rad odpowiadał, zaś w końcu rzekłpobłażliwie:- Tak musi być.Gospodarz żyje z tej ziemie, kupiec z handlu, dziedzic z folwarku; ksiądz z parafii, aurzędnik ze wszystkich.Tak musi być i tak jest dobrze, bo każdy potrzebuje trochę żyć.Czynieprawda?- Widzi mi się, co nie o to idzie, aby jeden drugiego łupił ze skóry, a jeno, bych każden żyłsprawiedliwie, jak Pan Bóg przykazał.- Co na to poradzić? każdy żyje, jak może.- Ja wiem, że każdy sobie rzepkę skrobie, ale i bez to jest zle.%7łyd jeno głową pokiwał, ale swoje myślał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]